fotopropaganda blog o dobrej fotografii

Zdjęcie nie jest warte życia

Są w życiu momenty, które nazywamy przełomowymi. Czasami są to wydarzenia prywatne, czasami zawodowe, a czasami po prostu sytuacje, które wynoszą nas wysoko do góry byśmy patrzyli na to kim jesteśmy i co robimy z wysoka. Abyśmy przeżyli refleksję.

Czasami te sytuacje są groźne i niebezpieczne, bo wówczas ocieramy się o granice między tutaj i teraz a tym, co po nas. Znacie te wszystkie opowieści o tunelu ze światełkiem, w kierunku, którego nie powinniśmy iść :) To, co poniżej przeczytacie, to moja osobista “refleksja”, która zrodziła się w mojej głowie w wyniku tragicznego dla mnie wypadku, do którego doszło w dniu 9 marca 2024 na terenie jednego z rezerwatów w Gdańsku.
Ale po kolei… zaparzcie kawę, bo finał tej opowieści jest tylko częściowo szczęśliwy.

Dzień, jak co dzień

Zajmuję się od wielu lat fotografią dzikiej przyrody. Z przerwami, przyznaję. Ostatnio jednak bardzo intensywnie wróciłem do fotografowania dzikich ptaków. Nierozerwalnym elementem tej pasji jest samotność i przebywanie w terenie, do którego często dostępu nie ma nikt poza środowiskiem związanym z ochroną przyrody lub fotografowie pasjonaci właśnie. Tak było w tym wypadku.

Posiadam wszelkie wymagane zgody na fotografowanie i przebywanie poza wyznaczonymi szlakami na terenie 3 pomorskich rezerwatów ptaków wydawane przez uprawnione organy ochrony środowiska w Polsce. Jak to mówią, lubię być “legitny” i nie chcę się tłumaczyć przez kolegami z fotografowania na terenach zamkniętych, często lęgowych. Jak się zapewne domyślacie te tereny są zazwyczaj bardzo trudno dostępne: bagna, kanały, szlaki wodne, grzęzawiska itd, itp…

Tego sobotniego ranka, a właściwie nocy wyjechałem do rezerwatu, aby fotografować żurawie, które już rozpoczęły toki. Wschód słońca o 6:15 dawał mi szanse na dotarcie do czatowni na 1-1,5h przed wschodem. Żurawie nocują na płytkiej wodzie i otaczające teren trzcinowiska i kanały są idealnym schronieniem przed drapieżnikami i ludźmi. Poza tym, teren jest zamknięty dla turystów i ludzi. Przede wszystkim jednak, jest on bardzo wymagający technicznie. Aby dojść do czatowni muszę przejść po terenie trzcinowisk, które w tej porze roku i przy tym stanie wody są po prostu bagnem. Bez spodniobutów, w których zapadam się często po pas, nie dotrę tam.

Jest godzina 4.30 rano. Od zaparkowanego samochodu do czatowni mam okolo 45 minut marszu po polach, potem po bagnie i trzcinowisku. Są minus 2 stopnie celsjusza. Marcowe noce są idealne, aby wykonać świetne zdjęcie parującego oddechu krzyczących żurawi zanim odlecą na żerowiska po wschodzie słońca. Jestem ubrany w bardzo grubą kurtkę zimową, potrójną warstwę spodni. Na to wszystko zakładam spodniobuty. Wiem, że w czatowni będę siedział po pas w wodzie przez kilka godzin. Plecak ze sprzętem, statyw, krzesełko (trójnóg) i ruszam….

Docieram na miejsce w wyznaczonym czasie. Jest jeszcze ciemno. Dojście do czatowni jest zasłonięte trzcinami więc w odległości 20 metrów ode mnie słyszę wspaniały klangor żurawi, które nie widzą mnie wślizgującego się do czatowni. Rozkładam sprzęt. Woda po kolana. Krzesełko zapada się dodatkowo więc siedzisko mam na wysokości lustra wody. Siadam. Zaczynam fotografować. Żurawie są 10 metrów ode mnie. Prawie czuję ich oddechy. Zbliża się wschód. Wszystko jest tak, jak sobie wymarzyłem. Do czasu…

Słońce prawie wstało. Żurawie zaczynają odlatywać na żerowiska na pobliskie pola. Robi się pusto. Szaro. Zbieram się. Składam sprzęt – zapięty do obiektywu 800mm aparat Nikon Z8 trafia do plecaka, który mieści całość bez odpinania body. Poprawiam trzciny w czatowni. Ruszam z powrotem. Wybieram jednak inną drogę. Wzdłuż kanału.

Znacie to uczucie, które przychodzi do Was zawsze po jakimś czasie: dlaczego wybrałeś tę drogę lub dlaczego akurat wtedy postąpiłeś tak, a nie inaczej… teraz też o tym myślę. Każdego dnia od 9 marca myślę o tym, czemu nie wracałem normalną, znaną mi ścieżką. Cóż.

Idę wzdłuż kanału. Jaśnieje, ale ciężki chmury nadal wiszą nd głowa. Temperatura nadal kilka stopni poniżej zera. Kanał ma ok. 2,5-3 metry szerokości. Znam go dobrze. Bytuje tutaj zimorodek. Fotografowałem go wiele razy. Stan wody bardzo wysoki. Nigdy nie widziałem tak wezbranego odcinka w tym miejscu. Cały ekwipunek mam na sobie. Z szarości tafli wody wynurza się pień przerzucony przez kogoś lub zniesiony prądem kanału ode wsi. Podchodzę do brzegu kanału i całkowicie nieintencjonalnie badam możliwość przejścia na drugą stronę po pniu. Może znalazłbym tam fajne miejsca do lepszego zdjęcia np. wodnika, którego słyszałem idąc do czatowni. Nie planowałem tego. Wracałem do samochodu. Jednak zrobiłem rzecz, która w kilka sekund stała się moją “refleksją” nad życiem. Życiem, którego w ciągu następnej godziny o mało nie straciłem…

WYPADEK

Zrobiłem wykrok i oparłem nogę wystawną na pniu. Całkowicie nieświadomie, cały ciężar ciała znalazł się w jednej chwili na pniu. Trudno ocenić to w sekundach, czy milisekundach, ale natychmiast po usłyszeniu głuchego trzasku znalazłem się w wodzie po szyję. Pień załamał się pod moim ciężarem. Zanurzyłem się w wodzie o temperaturze 3-4 stopni.

Woda zalała mnie całkowicie. Na wysokości piersi znalazła drogę do wnętrza spodniobutów… tutaj nie muszę nikomu, kto używa spodniobutów wyjaśniać, jak niebezpieczne jest ich zalanie. W ciągu kilku sekund moja normalna waga wzrosła dwukrotnie. Wpadając do wody puściłem statyw, który niosłem na ramieniu, aby złapać się czegokolwiek, co utrzyma mnie na powierzchni. Pomimo 182 cm wzrostu, nie łapałem gruntu. Zanurzyłem się. Cały czas byłem zwrócony plecami do brzegu, bo plecak – całkowicie w wodzie teraz – nie pozwalał mi się obrócić i ciągnął mnie dodatkowo pod taflę. Chwytałem rozpaczliwie trzciny za plecami, ale mój ciężar wyrywał je z korzeniami. Szedłem na dno.

Nerwowo poszukiwałem nogami pnia, aby znaleźć jakiekolwiek podparcie by dać odpocząć dłoniom, które już nie miały się czego łapać i darły ziemię z brzegu. W każdej nogawce spodniobutów miałem już pewnie po 20 litrów wody. Udało mi się oprzeć stopę na pniu. Niestety, pod moim ciężarem, pień osunął się z przeciwnego brzegu i zaczął odpływać z nurtem. Znowu zanurzałem się na wodzie. Adrenalina cały czas pompowana do krwi, nadal utrzymywała temperaturę ciała.

Słabnę. Muszę przestać choć na chwilę się miotać, aby zebrać myśli.
Rozmawiam z sobą.

Najpierw zdejmij plecak. Potem, może uda się zsunąć chociaż szelki od spodniobutów i jakoś pozbyć się ciężaru wody z piersi, ale cały czas muszę trzymać się brzegu i wyrywać kolejne trzciny, bo nurt (choć słaby) ściągał mnie do środka. I ta uporczywie idiotyczna myśl, gdy walczysz o życie – ile ja właśnie topie sprzętu w tym plecaku!

Udaje mi się wyjąć rękę z szelki plecaka. Nie mogę puścić trzcin obiema, bo odpłynę i nic mnie nie uratuje. Pójdę na dno, żadna siła ramion nie uciągnie ciężaru mnie i wody w spodniobutach. Kątem oka widzę, jak statyw z głowicą gimbal, który do tej pory opierał się o pień, zanurza się i znika. Po zdjęciu jednej szelki plecaka, udaje mi się w końcu odwrócić przodem do brzegu. Kładę ramiona na błocie, ale nadal nie mam gruntu pod nogami. Brzeg jest niewyczuwalny, bo tutaj nie ma normalnego piasku, woda wymywa brzeg i podmywa trzcinowisko. Widzę, że plecak siłą wyporności unosi się na wodzie wolno się jednak zanurzając i zatrzymuje się jakieś 2 metry ode mnie zahaczony o położone na wodzie trzciny.

Mija może 15-20 minut od upadku… nie wiem ile. Nie mam siły, aby podciągnąć się na brzeg, bo nie mam jak i o co się zaprzeć. Ramiona nie są w stanie (nie ma żadnego krzewu, drzewa) podciągnąć tego ciężaru. Wiszę z brodą w wodzie. Łapie oddech. Zaczynam czuć zimno i sztywniejące stopy.

I właśnie to jest ten moment, który tyle razy widziałem na filmach. Pogodzony z nieuniknionym człowiek przed śmiercią krzyczy, szaleje, wzywa najbliższych. Ale to wcale nie jest tak… to jest bardzo ciche przyznanie się, że to może koniec. Nie ma krzyków. Nie ma nawet paniki. Zimno robi swoje. Pierwsze objawy hipotermii (jestem już dobre 30 min w wodzie) sprawiają, że każdy ruch i kolejne pociągnięcie to wydatek energetyczny, po którym zbieram myśli kolejne 5 minut.

Plecak

Myśl! K….. myśl!
Przecież nie utoniesz tutaj przez własną głupotę.

Plecak! Skoro nalało się do niego tyle wody i sam ważył ze sprzętem dobre 15 kg, to może być kotwicą, taką brzegową. Zaczynam opuszczać się do plecaka wzdłuż brzegu. Łapię go jedną ręką. Staram się wypchnąć na brzeg. Jednak to praktycznie niemożliwe, aby bez podparcia pod nogi i trzymając się cały czas drugą ręką brzegu, wtaszczyć 20 kg na brzeg.
Zgubiłem okulary. I ta nagła myśl idiotyczna przeskakująca jak impuls elektryczny nie wiadomo skąd: przecież rok temu też na rezerwacie zgubiłem okulary – ile można! Czemu człowiekowi pojawiają się takie myśli, w takiej sytuacji?

Dobra. Plecak to jedyna nadzieja. Zapieram się i wynajduje mocną grupę trzcin. Jedną ręką zagarniam je do dłoni, która ledwo czuje cokolwiek, a drugą rękę zanurzam pod plecak i staram się go wypchnąć poruszając gwałtownie nogami w wodzie. Trzciny pękają. Druga próba. Plecak jest za ciężki. Trzecia próba i… plecak delikatnie wynurza się i wsuwam go na brzeg. Jest dobrze. Jeszcze 10 podejść i plecak ląduje na brzegu. Przytroczone do boku krzesełko zaczepione paskiem i nóżkami o kieszeń boczną, łatwo złapać dłonią. Mam za co ciągnąć!

Przesuwam plecak, jak najdalej na brzeg. Odpinam wreszcie szelki spodniobutów, ale kto nie próbował nigdy zanurzony po szyje zdjąć z siebie spodniobutów, ten nie wie, że to niemożliwe :) Szczególnie przy minus 2 stopniach i braku czucia w stopach. Odpuszczam. Szkoda resztek energii.

Czy plecak wystarczy, aby podciągnąć na nim jakieś 150 kg, bo tyle ważę wraz z wodą w spodniobutach, nasiąkniętą kurtką zimową? Łapię na nogi krzesełka i ruchami robaczkowymi staram się podciągnąć. Mija 40-50-minuta w wodzie. Marny efekt moich działań. Plecak zsuwa się do wody, muszę kontrolować siłę podciągnięcia, a zęby zaczynają grać marsza. Adrenalina już nie wystarcza. Ciało zapada się w zimnie. Mózg powoli wyłącza ogrzewanie. Jest mi jakoś błogo. Rozważam puszczenie się plecaka. Wiem, że odpłynę i zniknę.

Moment. Telefon. Gdzie mam telefon…. na piersi w kieszeni polara, trzecia warstwa. Sięgam pod wodę, wyciągam go. Ciemny ekran, ale po potrząśnięciu odpala. Iskra. Dobra, jeśli zadzwonię teraz pod 112 to jeśli szybko zareagują, to samo dojście tutaj to jakieś 2h. Co za wstyd! Mózg wyłapuje takie detale. Dziwne myśli. Zadzwonię do Darka, mieszka w Gdyni, też fotografuje i zna teren. Pomoże. Ale zanim dotrze też minie 1,5-2h. Nie wytrzymam tyle w tej wodzie.

Wracam do plecaka. Kolejne próby podniesienie nogi bokiem, aby załapać butem brzeg. Nie ma szans. Za ciężka. Jak daleko jest dno? Ileż może mieć głębokości taki kanał?! Sonduję. Zanurzam się trzymając trzcin, czubki palców ledwo wyczują dno, gdy jestem po czoło w wodzie. Nie da rady się odbić. Plecak. Tylko to jest opcją. A więc jeszcze raz… podciągam się i udaje mi się kilka centymetrów dalej wsunąć na brzeg. Znowu. I znowu. Po każdym podciągnięciu muszę odczekać 5 minut, bo nie mam już sił. Wcale. Jest mi cholernie zimno, zęby trzaskają i trzęsę się cały. Nie czuje już nic od stóp do ud. Kolejna próba. Jestem 10 cm wyżej na brzegu. Teraz muszę przełożyć kolano lub stopę nad wodę. Muszę.

Jest! Kolana z trudem wyciągnięte z wody opiera się o brzeg. Układam ciało bokiem do brzegu. Oby plecak się nie zsunął, bo to on trzyma cały ciężar mnie. Jest dobrze. Jeszcze 2-3 podciągnięcia i czuję, że biodra zbliżają się do granicznego punktu, gdy oprę je o trzcinowisko.

Żyję

Mam to!
Muszę odpocząć. Zanurzony całą prawą stroną nadal w kanele wiszę z jedną nogą na brzegu kurczowo trzymając się trójnogu krzesełka przytroczonego do plecaka.
Wiem, że nie utonę!
Muszę odpocząć. Opieram głowę o błoto i czuję jak do bezwładnych ust napływa brudna woda. Mam to w dupie. Robię kolejne ruchy w odstępie 5-7 minut pomiędzy nimi i biodra, mój środek ciężkości, wreszcie są na brzegu.

Padam. Dosłownie i w przenośni. Zemdlałem.

Ocknąłem się pewnie po kilku minutach, może 30 sekundach. Czuję, jak woda ze spodniobutów wylewa mi się na plecy. Żyję. Leżę. Trzęsę się. Oddycham płytko. Muszę zdjąć spodniobuty. Staram się wstać. Upadam, bo nie mam czucia w nogach. Walczę z kaloszami dobre 15 minut, wreszcie zdjąłem. Wylewam wodę. Siedzę i się trzęsę. Kolejna przerwa na zdobycie sił, by w ogóle siedzieć.

Sprzęt

Zgrubiałymi rękoma otwieram plecak i wyjmuję baterię z aparatu. Był wyłączony. Ręce mi się tak trzęsą, że jedną dłonią muszę przytrzymywać drugą rękę. Jest źle. Nie umiem tego nazwać konkretnie, ale wiem, że cały sprzęt jest dead. Nawet jeśli woda nie zalała całego plecaka, jak go otwierałem to nie było w nim wody, to nikłe szanse na ratunek. Wszystkie zabawki kupiłem ledwo 2 miesiące temu. Wszystko nowe. Jarałem się tym. Szkło 800mm sprawiało mi mnóstwo frajdy. Statyw odkupiony od kolegi robi za łódź podwodną, a głowica gimbalowa za kotwicę. Poza tym, akcesoria, beterie, ładowarki, powerbanki…. wszystko!

Myśli galopują. Sprzęt przestaje mieć znaczenie. Pozostaje dotarcie do samochodu – marsz 45 minut przez trzcinowisko i łąki. Nie pójdę w skarpetach. Nie da rady. Muszę założyć spodniobuty. Ale jak? Nie mam siły wstać. Kładę się. W plecaku mam termos! Piję herbatę. Niewiele to daje. Odpływam i myśli uciekają. Wydatek energetyczny mnie po prostu zabija. Jest 0 stopni. Muszę się ubrać. Na leżąco zakładam spodniobuty. Płaczę przy tym, bo wciągnięcie kalosza to jak wejście na Mount Everest. Udało się. Znowu muszę odpocząć. Wreszcie wstaje. Nogi się trzęsą, jak po dobrym treningu na siłce. Plecak na plecy. Idę. Właściwie to się wlekę. Dochodzę do samochodu po 50 minutach.

Na 10 metrów przed samochodem myśl trwożna! Gdzie jest kluczyk!? Miałem go w kurtce w dolnej kieszeni szczelnie zamkniętej na rzep. Jeśli nie wypadł, to czy zadziała?
Działa.
Rozbieram się do rosołu prawie. Ogrzewanie na full i staram się jak najszybciej ruszyć, ale nie mogę. Nogi nie działają. Adrenalina zeszła. Ciało chcę odpocząć i nie daje się namówić na współpracę. Stopy więdną. Ręką popycham kolano, aby wcisnąć gaz. Ruszam. Pomału temperatura robi swoje. Po godzinie jestem w domu. Pod prysznicem leżę ponad godzinę. Nie myślę o niczym. Niczym.

Jestem fotografem. Dla dobrego zdjęcia zrobiłbym wiele. Dla dobrego zdjęcia robiłem różne głupoty. Nigdy jednak, żadne zdjęcie nie jest warte Twojego życia. Nigdy!

Epilog:

Sytuacja miała miejsce kilka dni temu. Postanowiłem ją opisać dopiero dzisiaj. Dlaczego? Powody są dwa. Jeden bardzo przyziemny i trochę się go wstydzę, a drugi bardziej ważny.

Powód 1
Zacznijmy o tego ważniejszego powodu. Niech ten wpis będzie przestrogą dla wszystkich fotografów, a tych zajmujących się wildlife zwłaszcza.
Mam prawie 50 lat. Jestem sportowcem, który w życiu uprawiał wiele dyscyplin i to pomaga fizycznie. Jestem żeglarzem z patentami. Jestem pływakiem z kartą pływacką. Woda nie jest mi straszna. Jestem byłym harcerzem. Jestem byłym myśliwym. Jestem fizycznie silnym człowiekiem i psychicznie także. Bywałem w życiu w różnych sytuacjach niebezpiecznych. I wydawać by się mogło, że posiadam wiedzę, doświadczenie i przygotowanie do bezpiecznego przebywania w samotności w trudnych warunkach.
Jednak tego dnia, 9 marca popełniłem WSZYSTKIE możliwe do popełnienia błędy!

  • Nigdy nie wchodź z pełnym ekwipunkiem i obciążeniem na nieznaną przeszkodę! Wystarczyło zdjąć plecak. Wystarczyło rozłożyć statyw i zbadać ten pień.
  • Zawsze informuj kogoś gdzie jesteś… używaj Air Tagów, pozycji itp..
  • Zachowaj zimną krew o ile to możliwe i nie panikuj, bo to nie pomaga.
  • Jeśli masz ze sobą statyw, nie noś go na ramieniu, przypnij go do plecaka – może Ci się przydać. Musisz mieć wolne ręce w sytuacji zagrożenia.
  • Ubezpiecz sprzęt jeśli wartość aparatu i obiektywu przerasta wartość samochodu, którym to wozisz. Ja tego nie zrobiłem, bo przecież jestem taki mądry… :(

Powód 2
Drugi powód jest dla mnie wstydliwy, ale czasami trzeba w życiu przełknąć gorzką pigułkę. Otóż w rezultacie mojej własnej głupoty straciłem dorobek fotograficzny mojego życia. Wysłany do serwisu sprzęt okazał się nie do uratowania. Nikon Z8, Nikkor Z 800mm f/6.3, Nikkor Z 40mm f/2 zostały rozebrane na czynniki pierwsze, ale uszkodzenia nie są możliwe do naprawy, a jeśli nawet to kwoty będą astronomiczne. Woda między matrycą a filtrem, martwa płyta główna, zalany EVF – to koniec dla aparatu. Teoretycznie wodoszczelny Nikkor 800mm PF po spotkaniu z wodą o temp. 3-4 stopnie i prawdopodobnie całkowitym zanurzeniu w plecaku w wodzie zaparował pomiędzy nierozbieralnymi grupami soczewek, a elektronika jest martwa. Tylny blok odpowiadający za stabilizacja i AF nie jest nawet traktowany jako naprawialny – należy zamówić cały nowy element – czyli pół obiektywu. Karbonowy staty w głowicą gimbalową sonduje kanał i może latem się po nie wybiorę z grabiami :)

Koszt utraconego sprzętu to łącznie ok. 45.000 zł. I doskonale wiem, że proszenie o wsparcie w tej sytuacji jest żenujące, bo to moja wina, a nie Wasza, ale muszę przełknąć dumę, bo to sprzęt, który zbierałem całe swoje fotograficzne życie. Każda kolejna wymiana sprzętu na nowy była pewnym ciągiem rozwoju, także mojego, jako fotografa. Teraz nie ma nic.

Założyłem zbiórkę na zrzutka.pl – jeśli ktoś z Was zechce pomóc mi w odbudowaniu częściowym mojego wyposażenia (w żadnej mierze nie oczekuję równowartości utraconego sprzętu!), to będę Wam dozgonnie wdzięczny. Moge odpłacić się wyłącznie moją pisaniną o fotografii na blogu (co robię od 2008 roku) lub zdjęciami. To mi pozostało. Jeśli macie chęć i Wasze profile generują jakieś zasięgi i zechcecie się podzielić linkiem do tego wpisu i zrzutki – z góry serdecznie dziękuję ( link: https://zrzutka.pl/rh6679 )!

Uważajcie na siebie!
Zdjęcia są ważne, ale Wy jesteście najważniejsi.


Poniżej ostatnie zdjęcia, jakie wykonałem z czatowni moim sprzętem na kilkanaście minut przed zdarzeniem. Być może to moje ostatnie zdjęcia ptaków na długi czas. Nagrałem na odchodne nawet krótki film, którego nie umiem obrobić, bo na wideo się nie znam :)

Moja zrzutka:


30 komentarzy

  • Zaparzcie kubek kawy?! Melisy raczej… wpis czytałam usypiając małego synka na rękach a po fragmencie z kurczowym łapaniem trzcin musiałam zacząć go ściskać zbyt mocno bo się obudził. Zbiórka wsparta trzymam kciuki za dwa szcześliwe zakończenia.

    • Bardzo! Bardzo Ci dziekuje! Nie wiem, jak dziekowac ludziom, którzy bezinteresowanie pomagaja mi.
      Dziekuje.
      Pamietaj – dbaj o siebie. Dla syna jestes wszystkim!

  • Ja pierd… wszystko mnie boli od tego czytania. Też jestem zmarznięty. Jest sporo przed świtem, nie wiem czemu przebudziłem się i wziąłem do ręki telefon by zajrzeć na FB gdzie znalazłem wpis. Nigdy tego nie robię… Teraz już nie zasnę.
    Iczek, kiedyś się spotkaliśmy na wspólnym plenerze na plaży w Orłowie. Dawno to bylo, chyba przed 2008 rokiem.
    Nie mogę zebrać myśli… Trzymaj się chłopie.

  • ja nie byłem ani myśliwym, ani harcerzem, ani pływakiem a też zapuszczam się czasem w dzikie krzoki, jednak staram się myśleć na każdym roku, może dlatego nigdy nie wpadłem w tarapaty. Niestety nade mną wisi inny rodzaj fatum. kilka lat temu w Wenecji wyciągnęli mi z auta cały sprzęt foto podczas mojej 3 minutowej nieobecności w nim, potem za 2 lata jak już sobie uzbierałem wszystko na nowo, z pod bloku odjechało audi w dniu wesela zapakowane w sprzęt video ( na szczęście bez puszki i szkieł bo te miałem na plecach :) jak to mówią, SHIT Happens ale życie toczy sie dalej. Najważniejsze że żyjemy. Trzymaj sie i walcz :)

  • Pozwoliłem sobie udostępnić na swoim FB. Sam zajmuje się fotografowaniem dzikiej przyrody i nie potrafię sobie wyobrazić takiego wypadku. Trzymam kciuki za zbiórkę!

    • Mateusz. Bardzo Ci dziekuje. Bsrdzo doceniam, że udostepniles ten wpis.

  • Czytałem Twoje teksty i oglądąłem Twoje foty na Twojej stronie. Teraz przeczytałem to, co napisałeś (straszne, ale znakomicie napisane!) i co pojawiło się w mojej poczcie. Sam w spodniobutach wędkowałem w Jenisieju. I doskonale wiem, co Ci się mogło przydarzyć! Ale wierzę, że jeszcze będziesz miał sporo fajnych fot, choć fotografowanie ptaszorów nie jest tanie. Może watro, byś przesłał swój tekst na stronę w necie: Towarzystwo Fotografii Przyrodniczej. I do Fotezji. Też fotografuję (po świecie) i w 100% rozumiem Twój ból.
    Adam Borzęcki (strona w necie: adam-borzecki.pl)

    • Adamie, bardzo się cieszę, że napisałeś i dziękuję Ci bardzo. Staram sie dzielić tym wpisem przede wszystkim ku przestrodze. Pomoc, jaką uzyskałem w formie wpłat absolutnie mnie onieśmiela i zaskakuje i jestem w szoku!! Po raz pierwszy brakuje mi słów by wyrazić wdzięczność za każdą pomoc i słowa dobre, które do mnie trafiają. Dziękuje! Dobrego światła!

  • Hej Piotrze,tu Twoja kuzynka od wujka Romka :) Współczuję emocji wstrasznych chwilach i wspieram.Dorzuciłam grosik🙂 Dużo dobrego w życiu.Trzymaj się ciepło 😘

    • Beata!! Miło mi, kopę lat! Bardz, bardzo Ci dziękuje za wsparcie i że zajrzałaś. Obiecuje się już nie topic!

  • OMG, czytałam z zapartym tchem , wiedziałam, że przeżyłeś,skoro zdołałeś opisać to ,co przeżyłeś. Bardzo się cieszę, że tak szczerze i prawdziwie opisałeś emocje towarzyszące tej sytuacji.Są takie realne i prawdziwe. I ta hipotermia i nadludzki wysiłek.Rozumiem Twój ból związany z utratą sprzętu.Jestem amatorką i niedawno podczas podróży skradziono mi sprzęt.Canona 7 i obiektywy.Wlaśnie zamierzam kupić nowy ale grosik wyskrobię.Pozdrawiam serdecznie.
    p.s . zdjęcia zachwycające

    • Kasia, dziękuję Ci bardzo za komentarz i wsparcie. Tym bardziej mi niezręcznie, że każdy ma swoje plany i wydatki! Tym bardziej baaardzo dziekuje! Dobrego światła życzę i zapraszam na FotoPropagandę.

  • Życzę szybkiego powrotu do fotografowania.
    Trzymam kciuki.
    Będę pamiętać zawsze o Twojej przygodzie.
    M
    Podrzucam grosik i cieplutko pozdrawiam

    • Małgorzata – jestem Ci bardzo wdzieczny i serdecznie Ci dziekuje! Naprawde trudno mi dobrac słowa, by podziekowac za pomoc. Uwazaj na siebie!

  • Literatura faktu najwyższych lotów! Byłem tam z razem z Tobą! Dzięki, że podzieliłeś się z nami tą historią. Dla nas fotografujących ( i nie tylko) to ważna przestroga i dowód na to, jak łatwo można wpaść w tarapaty grożące utratą życia. Ogromnie współczuję utraty sprzętu. Przekazałem skromne wsparcie. Pozdrawiam Cię i życzę wielu wspaniałych kadrów wykonanych już nowym sprzętem 😁

    • Bardzo Ci dziekuje za słowa i gesty wsparcia. To dla mnie ważne. Uwazaj na siebie i kłaniam sie nisko dziekujac za pomoc!!!

  • cześć …doświadczenie które zostanie w pamięci na całe życie , prawda? dobrze że podzieliłeś się nim , wiele osób może przemyśli pewne kwestie i ominie podobne kłopoty. Jeżdzę na moto, również w terenie, ale nigdy sam. Pływam kajakami całorocznie, czasem w trudnym, leśnym, zwałkowym terenie ale zawsze w grupie 2-4 osobowej …warto mieć asekuracje, warto rozpoznać teren, warto zredukować bagaż …warto się nie spieszyć, ubezpieczenie sprzętu zwłaszcza drogiego to kolejny aspekt o którym warto pomyśleć ( mam sporo tańszy “plecak foto” ale po tej lektórze ubezpiecze szklarnie 😉). Ciesze się że hipotermia Ciebie nie pokonała, że nie spanikowałeś i w chwili osłabienia i emocjonalnej hustawki zachowałeś trzeźwy osąd sytuacji, ciesze się że kluczyk się obronił i auto pomogło się rozgrzać …ciesze się że zrobisz jeszcze sporo pięknych kadrów 😁, dorzuciłem się lekko bo jesteś w moim odczuciu szczera osobą która ma pasję i czasami może mieć niefarta, jak każdy z nas – pozdrawiam z Pz – Mrozu 👊

    • Bardzo, bardO Ci dziekuje. Za wpsi, za czas Twój, za słowa i wsparcie finansowe!! Zgadzam sie, ze wzystkim, co napisales.

  • Kiedyś straciłem cały sprzęt w wyniku włamania do domu. Wiem co to za ból, chociaż odzyskałem częściowo z ubezpieczenia. Dobrze że wyszedłeś z tej dramatycznej przygody z życiem, bo tego żadne ubezpieczenie nie zwróci. Życzę powrotu do fotografowania i przeżywania piękna dzikiej przyrody. Zrzutka wsparta :)

    • Jerzy. Nawet nie wiem, jak odpowiedzieć. Dziekuje Ci baddzo i przykro mi z powodu Twojej straty! Jestem wdzieczny za pomoc.

  • Mam od zawsze zasubskrybowanego Twojego bloga i jak dostaję powiadomienie to czytam. Na początku myślałem, że kolejny ciekawy wpis o fotografii ptaków. Potem historia się zagęściła i mną wstrząsnęła. Potem sobie uświadomiłem, że choć się nie znamy to towarzyszysz mi od bardzo dawna na blogu, jakichś portalach fotograficznych, czy nawet, tu nie pamiętam dokładnie czasów pl.rec.foto.? Z wielu subskrypcji blogów o fotografii, z zdjęciami itp. powiadomienia przychodzą coraz rzadziej lub zniknęły na zawsze. Ty trwasz, zmieniasz się, zmienia się Twoja fotografia ale ciągle piszesz. Dziękuję Ci za to.
    Pomyślałem, że mogę skromnie dołożyć się do Twojej zrzutki organizując licytację jednego ze swoich aparatów
    https://allegrolokalnie.pl/oferta/mamiya-135af-fujifilm-superia-xtra-400

    • Robert – jestem w szoku! Nie wiem , co mam napisać. jestem Ci bardzo wdzięczny i dziekuję Ci za te słowa, a aukcja to już w ogóle jestem zszokowany. Bardzo dziekuje!!

fotopropaganda blog o dobrej fotografii