Dzisiaj zachwyciły mnie zdjęcia meksykańskiej pani fotograf Flor Garduno. Uczennica jednego z najsłynniejszych meksykańskich fotografów Manuela Alvareza Bravo wykształciła swoją wizję rdzennego Meksyku. Może to trochę zbyt kuratoryjne podejście i niepotrzebnie zaczynam bleblać jako kuratorskie gwiazdy naszych żenujących galerii, ale coś w tym jest. Tego typu fotografia nie jest do oceniania. Mam wrażenie, że jest ona do chłonięcia. A na dodatek ona… smakuje. Czy Wy też macie to dziwne uczucie piekącej i gorącej papryczki patrząc na zdjęcia Flor?
I wcale nie mam tutaj na myśli konotacji erotycznych, raczej to światło i ta faktura, którą ona potrafi wydobyć ze skóry, z obłości ramion. Naprawdę wielki kunszt.
Polecam Wam tak stronę autorki (niestety straszliwy flash), ale także poszperajcie w sieci za tym nazwiskiem.
Gdybyście mieli wątpliwości natury estetycznej (że może się Wam nie podobać !? ???), to tylko Wam podpowiem, że jej albumy wydawane w rzadkich seriach, robione ręcznie osiągają ceny 9000 usd :)
Świetna fotografia! Flor Garduno!
Hej, czyżby Kwiatuszek zmienił ostatnio płeć? Nic mi o tym nie było wiadomo… Ale jeżeli tak, to szkoda, wolałem ją w żeńskim wydaniu ;))
http://www.adhikara.com/flor-garduno/biography.htm
No widzisz… :) Piszę o babce, a myślę o facetach. Ech. Fuj.
No widzisz, od razu lepiej. Flor to kwiatek i w dodatku w hiszpańskim rodzaju żeńskiego ;)
Pewną wskazówką są też akty, faceci raczej tak nie fotografują nagich kobiet.
W bookofie były niedawno 2 jej albumy. Może zresztą nadal są. Warto je obejrzeć jak ktoś ma możliwość. Dopiero w nich jej foty nabierają walorów.