I od razu wyjaśniam… nie wcale ten tytuł nie oznacza, że zobaczycie tutaj pustą stronę, bo iczek zawsze marudzi. Pomimo bowiem mojego malkontenctwa, fotografia jest dla mnie jak drugie płuco. Oddycham nią i bez tego tlenu nie za bardzo wiem, gdzie bym rozrzucał obornik moich twórczych pomysłów.
Zdecydowane gro moich znajomych, tych bliższych i dalszych to fotografowie. Powiedzmy sobie szczerze – nie mam znajomych, którzy nie są fotografami lub nie siedzą w fotografii jakoś pobocznie. Chyba czyni mnie to trochę społecznie upośledzonym. Z drugiej jednak strony obecnie “wszyscy jesteśmy fotografami”! Przyznaję, że taki dobór znajomych sprawia, że czuję się bardzo dobrze mogąc dzielić swoją pasję z innymi i nie za każdym razem musząc tłumaczyć, po cholerę wstaję o 3 rano by zrobić (lub najczęściej nie) zdjęcie ptaka. Lub czemu każda podróż jest podporządkowana tematom fotograficznym. Dzielenie wspólnych pasji jest najlepszą rzeczą, jak się nam przydarzyć może. No i skraca komunikację, bo posługujemy się tym samym kodem językowym, dzielimy ten sam areał wiedzy fotograficznej i możemy mieć różne zdania o konkretnych zdjęciach, jednak nadal wspólną płaszczyzną jest fotografia.
Uczęszczałem do szkoły podstawowej nr 93 na gdańskiej Żabiance. To jedno z tych klasycznych osiedli PRL-owskich budowanych w latach 70, które w 100% zapewniać miało samowystarczalność w zakresie potrzeb życiowych mieszkańców. Podobnie, jak Przymorze i Zaspa usytuowane w pasie nadmorskim między Gdańskiem a Sopotem. I tak samo, jak to osiedle wówczas pozwalało dziecku nie wychodzić poza budynki i nie przechodzić przez żadną ulicę w drodze do przedszkola czy szkoły (tak to projektowano!), tak samo fotografia stała się dla mnie „osiedlem moich znajomości”.
Fotografia wychowała mnie do estetyki, jaką posługuję się całe życie. Fotograficzni znajomi obdarzali mnie zaufaniem i przekazywali wiedzę, a rówieśnicy dzielili ze mną godziny w szkolnej ciemni, bo jeden z nauczycieli historyków wybłagał u dyrektorki, aby dwa pomieszczenia przy basenie (tak moja szkoła miała basen!) zaadoptować na szkolne kółko fotograficzne. Przez kilka lat byłem opiekunem tego przybytku i tam powstawały pierwsze odbitki suszone na suszarkach ze szkolnymi zdjęciami dokumentacyjnymi apeli i wydarzeń. Taka była umowa – macie pomieszczenia, ale dokumentujecie życie szkoły. Jakież to było pięknie proste i normalne.
Świat zamykał się pomiędzy podwórkiem, szkołą a lataniem ze Smeną czy potem Zenithem, aż w końcu Prakticą po szkolnych korytarzach robiąc zdjęcia wszystkiemu, co popadnie z radością nieporównywalną żadnemu innemu zajęciu. To wszystko przeniosłem potem na fotograficzne przyjaźnie, grupy, warsztaty i wszystko to, co wiąże się nierozerwalnie z pasją.
Dlaczego ja o tym wszystkim piszę?
Mam wrażenie, że to jest bardzo ważne, a szczególnie w obecnych czasach, gdy nasze zainteresowania ratują nas przed zgniciem z telefonem w ręku przez ekranem laptopa. Należę do jednego z ostatnich pokoleń, które wychodziło na dwór (na pole po krakowsku) i grało w monety wrzucane do dołka wykopanego w piasku. Garść wygranych monet starczała na zakup oranżady lub gum Donalda. Fotografia pozwoliła mi odkryć ludzi i znaleźć coś, co powoduje, że nasze istnienie nie sprowadza się do egzystencji i konsumpcji.
Przez lata, mimowolnie stałem się zakładnikiem swojej pasji, ale ona dała mi więcej korzyści niż wymagała poświęceń. Zapewne nie tylko dotyczy to fotografii, ale w tym miejscu o niej akurat mowa. Jak niewiele innych dziedzin twórczych, fotografia mocno opiera się na narzędziach, którym poświęciłem ostatnio już bardzo dużo czasu. I napiszę to ponownie – łatwość powstawania zdjęć i rejestracji obrazu cyfrowego może być dla nas problem (rozleniwienie w myśleniu samodzielnym), ale dla wielu jest to cudowne otworzenie drzwi do nowych przestrzeni twórczych bez konieczności zagłębiania się w tajniki techniczne (wywoływacz, utrwalacz, filmy itd.). Po prostu bierzemy aparat w ręce, kadrujemy i dusimy przycisk spustu migawki.
Fotografia bez dzielenia się nią jest jednak jak śpiewaczka operowa bez przepony. Niby istnieje, niby ją robimy, ale wszystko pozostaje takie niedopieczone. Dlatego przyjaźnie fotograficzne są tak ważne. Mam olbrzymie szczęście… do ludzi. Poznaję ich na każdej fotograficznej trasie, którą wybieram i stają się oni dla mnie czasami znajomościami na całe życie. Ostatnio miałem okazję poznać wspaniałego człowieka, który odnalazł mnie w czeluściach internetu przez moją przygodę fatalną. Napisał do mnie z daleka. Zaczęliśmy rozmawiać, okazało się, że nawet nasi przodkowie rodzinny mieli wspólne zainteresowania i zawody. Spotkałem się z nim w Londynie przy okazji wizyty na dwóch wystawach fotograficznych (Wildlife Photography of the Year w Natural History Museum i Sony Photo Awards 2024 w Somerset House). Spędziłem wspaniałe popołudnie w towarzystwie człowieka wielkiej kultury, który fotografią oddycha, jak ja. Tak samo, jak ja jest amatorem i tak samo patrzy na obrazy. Takie spotkania, takie znajomości i przyjaźnie są esencją fotografii.
Jestem pewien, że wszyscy Wy macie takich znajomych i podpowiadam Wam – dbajcie o to! Nie ważne ile napiszecie postów na Instagramie, ile dostaniecie wirtualnych lajków, na ile komentarzy skuszą się Wasi odbiorcy widzący Was poprzez smartfon – liczy się obecność człowieka. Gest. Uścisk dłoni. Wspólne tosty z awokado i kawą na dziedzińcu Somerset House i krótka podróż linią District, gdy nie masz czasu, aby nagadać się o Salgado, Burtyńskim, Avedonie czy Anselu Adamsie.
Fotografia to moje życie. Życie innych ludzi wielokrotnie zatrzymałem na kliszy i w cyfrowym pudełku. Jednak żadne zdjęcie nie odda bycia pośród ludzi. Z ludźmi.
Fotografia to doskonała brama do bycia z drugim człowiekiem.