fotopropaganda blog o dobrej fotografii

Chmury przyjaciel, słońce wróg

Największym przyjacielem fotografa pejzażu są chmury. Niewielu z nas lubi fotografować w pełnym słońcu, a już ci zajmujący się wodą i pejzażem morskim przeklinają, gdy wschodowi słońca nie towarzyszą żadne chmury, bo w kadrze nic się nie dzieje i po 5 minutach jest po zawodach. Tak więc chmury są przyjacielem fotografa, a słońce zazwyczaj nim nie jest.

Cóż jednak zrobić, gdy po 2 godzinach w samochodzie i dotarciu przed wschodem (6:17) na wyczekaną miejscówkę okazuje się, że Posejdon śpi i nie macha swym trójzębem na tyle mocno, by wzbudzić jakiekolwiek zachmurzenie. Słońce wyłazi i rozlewa się jak jajko na patelni, a mi pozostaje jedynie… zacząć szukać czegoś innego niż monotonne chmury, chmury, chmury…

Teoria

Fotografia ma to do siebie, że za każdym razem, gdy sam mówię, że wszystko już było – zarówno matka natura, jak i kadr potrafi mnie zaskoczyć. Często to zaskoczenie pojawia się dopiero po przyłożeniu oka do wizjera, ale czasami jest to efekt tzw. prewizualizacji. To mądre słowo na pewno usłyszeliście nie raz w kontekście sposobu powstawania fotografii. Jeśli nie, to gwarantuje Wam, że usłyszycie je na każdych warsztatach lub w jakiejś szkole fotograficznej. Jak łatwo się domyśleć, chodzi o wyobrażenie sobie kadru zanim on powstanie. Opiera się to zazwyczaj na doświadczeniu Waszym i opatrzeniu się. Możecie zatem zbudować finalne zdjęcie na długo zanim wyzwolicie migawkę.

W dodatku, obecne aparaty dają Wam wspaniałe opcje na prewizualizację w wizjerze! Szaleństwo. Automat zrobi za Was to, co chcielibyście może zrobić sami. Czy to dobrze? Nie pytajcie mnie. Jestem wychowankiem koreksu i finalny efekt moich zdjęć zawsze powstawał w ciemni. Mój nauczyciel ZPT w podstawówce, który po godzinach prowadził kółko fotograficzne dla zapaleńców, zawsze mi powtarzał: “Piotr, to co powstaje w puszce ma się nijak do tego, co powstaje na papierze”. I tego się trzymam. Wprawdzie papier i ciemnie już dawno zastąpił komputer, ale zasada przecież jest ta sama.

Wracam więc nad wodę

Słońce smaży, chociaż odczuwalna temperatura to zaledwie 8 stopni. Cienie długimi wąsami kładą się na jasnym pisaku plaży, a trzeba wiedzieć, że plaża bałtycka i piach na niej należą do najpiękniejszych w Europie. Takiego białego piasku nie spotkacie nigdzie jak w Lubiatowie, Dębkach, czy… Karwi. To tutaj jestem. Tutaj zmagam się z brakiem chmur i prewizualizuję.

Jednak Posejdon nie był taki do końca leniwy. Wprawdzie nie on sam, ale z pomocą Anemoi – bogini wiatru – naniósł na plaż więcej piasku niż zazwyczaj tworząc nietypowe budowle wokół rzeki uchodzącej do morza. Nie było innego wyjścia jak skupić się na strukturach, kształtach, poszukać form i przemyśleć jak to finalnie podać. Nie wiem czy to efekt ostatnio oglądanych zdjęć w bardzo minimalistycznej formie, ale zaczynają do mnie coraz bardziej gadać takie obrazy malarskie. Skupiam się na nich ostatnio. Kosztem chmur i burz. Uspakajam się. Czasami trzeba.

2 komentarze

  • Przepiękne, Bruce Percy fotografuje w podobnym „klimacie”(nie lubię tego określenia), ale tu zdecydowanie pasuje.

fotopropaganda blog o dobrej fotografii