W dzisiejszej GW ukazała się bardzo powierzchowna rozmowa z najbardziej znanym polskim fotoreporterem. Specjalnie nie używam przymiotnika “wojennym” fotoreporterem, bo chyba Krzysztof Miller stara się jasno powiedzieć od kilku lat, że ten czas w sumie dobrze, że już minął w jego karierze. Tutaj też przemyca kilka słów o straconych kadrach społecznych w związku z jego ciągłymi wyjazdami swego czasu.
Jednak materiał jest dla mnie przede wszystkim kolejnym głosem w toczącej się od kilku lat debaty na temat “amator fotoreporter – zawodowiec fotoreporter”. Zjawisko nowe, które po równo dotyka obie strony tego dualizmu. Nie ma co analizować ponownie dlaczego tak się stało, bo wydaje się to być w epoce technologii wizualnych i komunikacyjnych oczywiste, że pojawiła się cała rzesza fotografów, którzy często także dzięki dawnym swoim mediom, obecnie pełnią rolę amatorów lub jak kto woli freelancerów fotoreporterskich.
Czy amator i freelancer to to samo? Oburzą się ci, którzy żyją z fotografii reporterskiej, a wcale nie są związani umowami z żadnym medium czy agencją. Są zawodowcami bez domu. Ale czy tacy naprawdę jeszcze są, co żyją z fotografii reporterskiej? Na własną rękę? Myślę, że tak. Na dodatek, mam wrażenie, że wyrzucani z pracy przez własne gazety, agencje, media… wracają tam w postaci bezetatowców, kontrahentów, freelancerów właśnie. Robią to samo – zdjęcia – ale już na własne ryzyko. Nikt ich nie ubezpieczy przez kulą w mogę, rękę, głowę. Ubezpieczają się sami. Na dodatek, zaczynają narażać się jako niezawodowcy na takie oto twierdzenia dawnych kolegów:
“Fotografowie zawodowi są przede wszystkim po to, żeby weryfikować tematy robione przez amatorów.”
– to zdanie Krzysztofa Millera ze wspomnianego wywiadu. Wypada się z nim zgodzić czy nie zgodzić? Zapewne ono odnosiło się do urodzonych amatorów, ale w sumie jak przeprowadzić ten podział?
Czy rzeczywiście zawodowcy naprawiają, prostują, poprawiają, zastępują, korygują to, co zrobili amatorzy? Czyli tacy, za którymi nie stoi GW, Magnum, AP, Reuters? Uzasadniając, KM ciągnie dalej:
“Zawodowiec nie może bezkarnie nakłamać, nie może zmanipulować zdjęcia, ponieważ czeka go wyrzucenie z redakcji czy ostracyzm kolegów, co już parę razy się zdarzyło przy modnych ostatnio manipulacjach komputerowych.”
Niby wrzutka w ogródek amatorów, ale czy na pewno? Mam wrażenie, że najgłośniejsze przekręty ze zdjęciami poprawianymi, kopiowanymi, kradzionymi to właśnie zawodowcy! Głośne ostatnio wyniki konkursów, gdzie usuwa się karabiny z kadru, dorabia rakiety itp… przecież to nie robili amatorzy. Tylko zawodowcy właśnie. A robili to, bo ich ciśnie wydawca, presja czasu, presja jakości. To oni manipulują informacją, światłem, rzeczywistością w stopniu o wiele większym niż robiony z ręki komórką film z miejsca wybuchu bomby.
Nie wiem czemu, ale bardzo nieprzyjemnie czytało mi się ten wywiad. Mam wrażenie, że Krzysztof Miller albo udaje, albo kompletnie nie rozumie jakie zmiany zaszły w świadomości odbiorców mediów i czym stało się zaaprobowane również przez niego (!) zmienione podejście wydawców do pracy jego kolegów. To władanie rządem dusz, a przede wszystkim owładniecie twórczością fotoreporterów poprzez pozbawianie ich etatów i praw do własnych dzieł poprzez ograniczanie dostępu do prac, dysponowania nimi, archiwami – to jest zawodowstwo? Pewnie w ujęciu ekonomicznym to jest 100% zawodowstwo w wyciskaniu ostatniego kadru z aparatu fotoreportera. Jednak od strony etycznej to jest nazywane zupełnie inaczej, chociaż też na literę “k”. Jeszcze jeden cytat:
“Poza tym często jest tak, że amatorzy opisują ten świat powierzchownie, nie robią dużych, pogłębionych tematów.”
Słucham!!?? Naprawdę mam wrażenie, że albo ten wywiad został źle zacytowany (może KM nie autoryzował tego!?), albo był mocno zmęczony, albo kompletnie oderwany jest Krzysztof od realiów. Przecież obecnie to wyłącznie amatorzy mają czas, chęć i uciułane pieniądze na pogłębienie tego, co już dawno nie jest newsem i na co wydawca nie da złamanego grosza swojemu jedynemu fotoreporterowi! Agencje tworzone online, materiały, które nie mają szans zaistnieć w mediach mainstreamu, bo nikt na tym nie może zarobić, doskonale estetyczne prace z pogranicza socjologii – to wszystko powstaje w kręgu właśnie tzw. amatorów i zobaczyć to można co najwyżej po ogłoszeniu jakiegoś kolejnego konkursu, w którym jest część dla amatorów.
Czy ja w GW widzę jakikolwiek sensowny y materiał pogłębiony fotoreporterski!? Błagam!! Większej tandety obrazowej niż w tej zawodowej gazecie, to nie ma nigdzie. Mizeria, mizeria, mizeria…
Przykro mi bardzo, że tak poprowadzono te rozmowę. Dziwię się panu Krzysztofowi. I nie rozumiem Jego podejścia. Mam wrażenie, że zagubił się trochę w tym wszystkim i nie chce dostrzec tego, że to amatorzy przez niego tak deprecjonowani tworzą obecnie często poważniejszą fotografię niż zawodowcy. Może i ma to swoje wady, ale w 2014 roku zaczyna ta tendencja wyraźnie dominować nad tzw. zawodową fotografią reporterską. Czego niech najlepszym przykładem będą wyniki, może nie prestiżowego, ale zawsze konkursu dla branży BZ WBK i nazwiska autorów nagrodzonych i ich pochodzenie (niezawodowe) oraz rola jaką pełnią w całym tym bałaganie fotograficznym.
Nie za dobrze jest teraz z redagowaniem wywiadów w GW… Wiem, co mówię ;))
Czym różni się zawodowiec od amatora? Lepszym/gorszym aparatem? Ma mniej/więcej czasu na myśłenie? Musi/nie musi (zazwyczaj) zarabiać pieniędzy w ten sposób by żyć? Ma mniej/więcej czasu na to by dobrze wyedytować zdjęcie w programie graficznym? Przewaga, równowaga czy niedowaga..?