Kanał dla dzieci.
Godzina 19:47. Clifford (taki pies czerwony).
Scena z dziewczynką, która daje gumową zabawkę swemu psu (Horhe). Zabawką jest wiewiórka. Lektorka podkładająca głos czyta:
– Zobacz Horhe jak wiewiórka trzyma żołądź…
Lapsus jakich mało, ale słodki :)
Tak samo słodkie i “lapsusowate” są czasami przygody z fotografią.
Studio, lampy, statywy, tła i cały ten ambaras zwalił się na głowę jakoś tak niespodziewanie. Rzadko łapię światło sztuczne w puszkę mojego aparatu. Nie rozumiem tego światła. Te rozkłady, te kontrasty, te zmiękczacze…. trochę mnie to przeraża. A do tego człowiek musi jeszcze zapanować nad modelem. Ech…
No, ale… wyzwanie.
Mierzę więc to, co niemierzalne jeszcze wciąż dla mnie. Kombinuje. Wreszcie naświetlam klatkę. Następną. I znowu. Materiał rzadki przelewa się przez aparat za szybko.
Coś nie gra.
– Piotr przymknij przysłonę z roboczej na zmierzoną! – wydaje się mówić jak do Horhe moja własna podświadomość :)
No właśnie. Żołędzia powinna trzymać wiewiórka, a iczek powinien przymykać przysłonę.
mam lekko zajechaną RB. Jej zajechaność objawia się nie zawsze sprawnym działaniem mechanizmów blokujących. Już kilka razy razy zdarzyło mi się wypstrykać film bez odślepienia magazynka. Taki lajf.
Moja wiewióra trzyma za to dekielek :-). Najlepsze zdjęcia zawsze mi wychodzą na dalmierzu wtedy, gdy zapomnę go ściągnąć.
żołądź, heheh :D
mnie sztuczne światło i cały ten harmider też przerażają… wyzwania lubię… ale gdy jestem choc troche na nie gotowa.
bo też jakie uczciwe światło pojawia się tylko wtedy kiedy lustro i tak jest podniesione i nic nie widać na matówce.. taka praca na pamięć tez nie dla mnie. ja lubię światło jak pratchettowe, lejące się jak miód ospale i opływające niespiesznie obiekt fotografii, a nie łapanie w pudełko błyskawicy.
lubię mieć niebo nad głową.. mnie najlepsze zdjęcia też wychodzą na dalmierzu,.. wtedy kiedy zapomnę go wziąć ze sobą :]