Czasami trzeba zapomnieć nawet o swojej pasji. Zresetować się czy jak tam kto woli, wyzerować licznik. Przyznam szczerze, że ja akurat nie lubię takich zerowań. Nie czuje po prostu, że są one mi potrzebne i że pomagają mi nabrać sił i pomysłów do nowych zdjęć.
Ja tam zdecydowanie wolę pozostawać na fali, w “speedzie”.
Tak jest i tym razem. Wakacji czas i dziecko w końcu ma szanse zobaczyć jak tata wygląda przez 24h/dobę. Na wszelki wypadek, aby uniknąć spojrzeń z wyrzutem skierowanych przez żonę, nie brałem aparatu. Chyba wyszło mi to na dobrze, bo rodzi się pewien dystans. Taka amputacja mała reki, do której codziennie przywiązany jest aparat lub wisi torba na ramieniu.
Teraz tego nie ma i okazuje się, że można też żyć…!
Niemniej nie mija pół dnia, gdy już szukam ręką gdzieś pod nogami torby i aparatu na szyi. Jakiś magiczny dzwonek w głowie brzęczy natarczywie i przypomina: – “weź pigułkę, weź pigułkę”!
Pigułkę z rolki filmu i kadrowania. I tak się cholera człowiek uzależnił. Tak się zatopił w tej pasji, że chwila bez niej wcale mnie nie napędza, ale wnerwia mnie, że nie mam aparatu.
Czy to jest odpoczynek?
Chyba trochę tak, ale tylko trochę :)
Widocznie inni muszą odpoczywać częściej, a Ty odpoczniesz po latach ;)
Ja ostatnio odpoczywałem obwieszony dwoma aparatami na szyi i dalszymi w plecaku – idiotyzm. Ale wciąż nie mogę zdecydować: cyfra czy film…