Są fotografowie, których darzę miłością bezwzględną. Taką pełną. Wielokolorową i pachnącą wszystkimi porami roku. W pełnym zakresie pasma przenoszenia :) Od A do Z.
Że jest to miłość pełna jestem pewien, bo ja ich równie mocno nienawidzę. A wszyscy wiemy, że prawdziwa, pikantna i pełna miąższu miłość to jedynie ta od skrajności do skrajności. Pisałem o Annie Leibovitz kilka razy podczas trwania tego bloga. Korespondowałem z nią, Ona zaś ze mną. Ostatnie lata jednak, to pewne ochłodzenie naszych stosunków. Jej problemy z inwestycjami, które przyćmiły wspaniałą karierę oraz jej ostatnie zdjęcia tak dalece inne od poziomu nad który wzleciała sprawiają, że zapadała się gdzieś w swój świat.
Annie wraca. Wraca za sprawą Benedikta Taschena i jego albumu SUMO. Kolejna odsłona tego wspaniałego pomysłu na promowanie wybitnych artystów zaproponowana została właśnie Annie Leibovitz. Myślę, że całkiem zasłużenie, bo pomyślcie… ileż to w 2014 roku zostało na świecie prawdziwych “olbrzymów Fotografii”… no ilu? Takich, co to ikonicznie traktują swoich modeli, swoje kadry, swój zawód. Mam wrażenie, że już naprawdę niewielu. A ilu z nich w ogóle stać byłoby aby wypełnić olbrzymie strony takiego albumu jak SUMO?!
No więc mam wspaniałą przyjemność cieszyć się tym dziełem i gdybym tylko potrafił zarobić na fotografii te 2500usd (koszt albumu), to bym zapewne go kupił w wersji z okładką Keitha Haringa.
Wernisaż albumu oczywiście w stylu amerykańskiego blichtru odbył się 26 lutego. Czyżby to powrót Annie na szczyty? Czy jej zdjęcia kolejna pokażą, że ma jeszcze coś do powiedzenia? Zobaczymy.
Tymczasem kilka kadrów z albumu. Niektóre z nich są po prostu WIELKIE. WSPANIAŁE.
Jak duży jest album pewnie wiecie, ale nie zaszkodzi przypomnieć :)
Zgadzam się w całości :) Mam nadzieję, że będzie jego mniejsza, ciut tańsza wersja :)
Dwa tygodnie temu zupełnie przypadkiem natknąłem się w Amsterdamie na album Helmuta (http://www.taschen.com/pages/en/catalogue/photography/all/02601/facts.helmut_newtons_sumo.htm) w cenie jedynie 10,000 euro. Aż strach było dotknąć! Publikacja Annie wydaje się więc okazją, swoją drogą wygląda niesamowicie :)
Bardzo duży, ogromny, czego nie wiedziałem i zupełnie się nie spodziewałem.