Złożony w ćwiartkę przez gorączkę, ból czegoś w środku o istnieniu czego, zazwyczaj do śmierci się nie wie, tak się trochę dzisiaj rozłażę w każdym kierunku. Nie będę ukrywać, że jest tez powód fotograficzny tego stanu, poza samym faktem przekroczenia bariery 38,5 na rtęciowym słupie ogłoszeniowym.
Robienie remanentów w przeszłości, zazwyczaj nas rozwala emocjonalnie. I jak zawsze, to fotografię mają największy wpływ na to, że łapiemy te dziwne stany uniesienia i emocji. Gdy dodamy choróbsko wstrętne, to stajemy się klasycznym leżakiem. Trafiłem album. Rodzinny. Porządny kawał albumu. I stało się. jestem leżakiem. Wiecie co, nawet nie chodzi tutaj chyba o kwestie zawartości merytorycznej tych zdjęć z dzieciństwa. Przecież w sumie, jeśli jesteście tak starzy jak ja, to wszyscy mamy podobne zdjęcia z tego okresu. Te same zabawki, te same rajtuzy, te same podwórka, blokowiska. Te same sanki drewniane. Tak samo nawet fryzjer wszystkich strzygł na Żabiance.
Mi jednak chodzi o formę. To mnie rozwala. Leży na stole wielki kawał książki. Nie jakiś tam instasram, chowany do kieszeni. Ciężkie strony z zielonego kartonu przełożone tak grubą bibułą, że po 40 latach nadal się jej nic nie ima. I osadzenie zdjęć. W tych przecudownych narożnikach przyklejanych na klej do papieru w tubce. Taki ciekły, biały. Dotykam i przypominam jak kleiłem to na prośbę babci. Fizyczna bliskość własnej przeszłości.
Pamiętacie te scenę z Casablanki?
Można posłuchać do końca wykonania Sinatry.
Fizyczność fotografii po raz kolejny przemówiła do mnie. I niech już szykują cięte riposty posolone drwiną, Ci wszyscy, którzy mają za nic jej dotykalną wartość. A jednak. Pewnie dlatego nadal robię odbitki zdjęć, chociaż wcale tego nie potrzebuje. Pewnie dlatego nie świecą mi się po rogach pokoju jakieś elektroniczne cuda zasilane baterią, w których znajduje się 1TB zdjęć i będą same przewijać się przez pół roku. Pewnie też dlatego z taka przyjemnością przeczytałem na razie urywki, książki Krzysztofa Millera “13 wojen i jedna“. On tez pisze tam o “takiej” fotografii.
Wracając do albumu. Zakisiłem się w nim, jak ogórek w słoju. Szczelnie zamknięty, bez dopływu powietrza. Zacząłem podklejać odpadające narożniki. Czyścić karty z suchego kleju. Minuty. Godziny. Dzień cały. Niesamowita przygoda z organicznym dziełem. Kurcze! Naprawdę fajnie.
I choć wiem, że sentymentalny ze mnie dureń, to namawiam Was, abyście kupowali sobie albumy. Nie te najtańsze, byle gdzie, ale takie fajne, oprawiane, z dusza niejako. I wkładali tam Wasze wspomnienia. Nie zgrywali ich. Chowali je. Za lat 40 może Wasz potomek sięgnie i poczuje coś więcej niż impuls diod w czytniku kolejnym jakimś :)
To tyle. Chorym więc już nie marudzę. Acha… kupcie Millera. Trza go mieć.
Nie bierzesz pod uwagę jednej rzeczy – kiedyś zdjęcie miało wartość, teraz nic nie ma wartości; wszystko jest łatwo i szybko dostępne, na chwilę, zaraz do wyrzucenia, bo przecież trzeba produkować nowe śmieci.
Dotyczy to zdjęć, dóbr materialnych, ale także ludzi.
38,5°C – bardzo dobra temperatura, do C41 jak znalazł ;)
Ale powinienem wołać w ustach czy na brzuchu ?:)
To zalezy czy jesteś brzuchomówcą – wtedy możesz wołać brzuchem :)
Właśnie ostatnio doszedłem do wniosku, że zrobiona odbitka, jedna – wybrana z 2-3, z odpowiednim passe-partout, oglądana z odpowiedniego dystansu jest właśnie sensem tego czego początkiem jest spust migawki. Skan, czy negatywu, czy odbitki jest już pewnego rodzaju marnotrawstwem.
Wiem o czym piszesz. Mam dwa albumy z dzieciństwa, przetrwały bez mała 30 lat i nie zapowiada się aby coś się w tej kwestii zmieniło. Po prostu są fizycznie, zawsze mogę do nich sięgnąć, pokazać dzieciom.
Natomiast na dysku twardym zalegają setki zdjęć i do póki nie wykonam z nich fizycznych odbitek to mam świadomość tego, że prędzej czy później coś się z nimi stanie, przeminą, są niestety wirtualne, nieuchwytne.
Zmotywowałeś mnie tym postem, zabieram się do selekcji i przenoszenia zdjęć na papier.
Pozdrawiam serdecznie i życzę powrotu do zdrowia.
ja też jestem takim sentymentalnym durakiem ;))))
i raczej wolę iść wstecz w tym świecie niż przed siebie.
mądrze prawisz
Nie ma to jak oglądanie odbitek w albumie, ekran monitora to nie to samo… moje dzieci też wolą oglądać zdjęcia w albumach.