Są ludzie, którzy nie lubią sprawdzać co jest z tyłu. Po prostu interesuje ich wyłącznie efekt końcowy, to co jest im podane. Tych ludzi jest mało. Wrodzona wścibskość u ludzi sprawia, że najlepiej sprzedaje się podglądactwo i to, co pozostaje ukryte lub chce pozostać ukryte. Ja jestem w tej większości. Ciekaw zawsze byłem wszystkich makingoffów i backstage’y. W końcu to jakaś techniczna ciekawostka. Poza samymi technikaliami jednak, zawsze fascynowały mnie dwie sprawy: sposób pracy fotografa, który potrafi być tak diametralnie różny oraz edytorzy, dla niektórych prawdziwi twórcy zdjęć!
Nie miałem jeszcze okazji obejrzeć tego filmu, ale myślę, że warto polecić produkcję HBO “In Vogue: The Editor’s Eye”, która ukazała się na początku grudnia jeszcze tego roku. Pokazuje ona pracę i sylwetki edytorów Vogue’a w tym mojej ulubionej Grace Coddington :).
Naprawdę zdumiewający jest fakt, że fotograf rośnie w siłę, tym bardziej, im lepszego ma edytora. Mój stereotyp robienia tego typu sesji opierał się bardzo długo na prymitywnym zaściankowym myśleniu, że to fotograf ma (musi!) wszystko sam wymyślić i na końcu sfotografować. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Fotograf dostaje pomysł praktycznie zrealizowany. Ma nadusić. Tyle. Przynajmniej tak jest w tych największych produkcjach. Nie ma szans na obsuwę. Za drogo kosztuje każda minuta.
Dlatego szacun dla edytorów i tych, którzy stoją zawsze o dwa kroki za fotografem spijającym śmietankę nazwiskiem. Polecam filmik, a TUTAJ linka do krótkiego slajdowiska, w którym macie opisane, kto tak naprawdę stał za takimi sesjami jak “alicja w Krainie Czarów” zrobiona przez Annie Leibovitz.
Dlatego taki zawod nie cieszylby mnie w ogole za to fotograf, ktory jest ojcem/matka pomyslu i realizacji budzi we mnie respekt.