Zacznę od usytuowania mnie od razu, bo będzie jaśniej.
Otóż, nigdy nie należałem do fanów prac Witolda Krassowskiego. Nie należę nadal. Jego zdjęcia, jego reportaże, jego cykle nie przemawiają do mnie. Dlaczego? Oczywiście, strona tego bloga nie jest w stanie sprawnie przelanym słowem opisać dlaczego. Może rzucę parę haseł po prostu.
Fotografia jednego z bardziej doświadczonych polskich fotoreporterów prasowych i reportażystów jest dla mnie bardzo ciężka. Ciężka nie w sensie treści zawartej w poszczególnych projektach, ale w sensie zgrabności kadrów i płynności opowieści. Ostatnie dzieło”Powidoki” tylko ugruntowało mą obawę, że zdjęcia Krassowskiego są tak archaiczne w swej budowie, że określenie go klasykiem zaczyna być uzasadnione. Oczywiście, pojęcie “klasyk” kojarzy nam się raczej pozytywnie, bo to jakieś odniesienie, do którego porównuje się inne style, inne techniki itd. W tym jednak ujęciu, słowo klasyk raczej ma znaczenie pejoratywne. Znaczy w moim pojęciu.
Dostaje bowiem od Krassowskiego fotografię poprawną, przemyślaną, często unikatową (chociażby z racji długości wykonywania zawodu), ale brak jej podstawowej dla mnie rzeczy… a mianowicie elementu zaskoczenia. Krassowski kompletnie mnie nie zaskakuje. Jest poprawny do bólu. W sumie czasami wiem, co będzie na następnej stronie i to mnie … nudzi. Chce to minąć, zobaczyć coś innego. Coś, co mnie zatrzyma.
Tym bardziej było mi w smak, gdy na sobotnim spotkaniu z Witoldem Krassowskim w Gdańsku (Ratusz Staromiejski) usłyszałem od niego, że reportaż fotograficzny powinien skłaniać nas w efekcie do przemyśleń. Wówczas jest dobrym reportażem.
O jakże cudownie jego zdjęcia nie korespondują z tym, co przez bite 2 godziny teoretycznie wykładał Krassowski w dusznej sali Ratusza na Korzennej. Abstrahuje już od tego, że spóźniłem się trochę, a i tak z ledwością wytrzymałem kolejne 2 godziny teoretyzowania na temat wizji fotoreportażu przedstawianą z takim tonie i z taką powagą, że chwilami miałem wrażenie, że jestem na pogrzebie pojęcia fotografią. To przytyk osobisty bardziej, bo może autor należy do tej samej kategorii, co jego kolega Krzysztof Miller (też był w Gdańsku jakiś czas temu – pisałem o tym), czyli fotografów, którzy nie powinni mówić, a raczej robić zdjęcia. Z ta różnicą, że o ile Krzysztof kompletnie nic nie mówił i nie umiał, o tyle Witold “zamówił” całe spotkanie na śmierć prawie. Nie do końca wiem czy całe, bo musiałem w końcu wyjść, nie planowawszy wcześniej spędzanie tam 3 godzin!
To, co mówił Witold było z pewnością jego wizją fotografowania, jego wizją reportażu. Tło ideowe przeplatało się z doświadczeniem własnym, przywoływania filozofów fotografii jak Roland Bartez dawać miało spójność całości. Czy dawało? Nie wiem. Nie odczułem tego.
Odczułem natomiast jedną rzecz. To mianowicie, że prace Krassowskiego doskonale oddają jego teoretyczne przygotowanie. Tak samo ciężkie jak wykład są jego widoki reportażowe, tak samo konwersacyjne wydają mi się jego prace, które często odbieram jako przegadane w treści (a sam ostrzegał przed tym). Gdybym musiał określić w kilku słowach całość wrażeń, to napisałbym, że Witold Krassowski moim zdaniem robi “fotografię przeintelektualizowaną”. Za dużo w tym tła, ukrytych znaczeń (znanych tylko fotografowi), a za mało spontanicznego łapania chwili. Umiejętności wprowadzenia życia do kadru. Wielokrotnie powtarzał na wykładzie, że fotograf robi często to, co widzi. Działa intuicyjnie, nie wyprzedza myślami kadrów. Najpierw robi, potem myśli. To ma być znak firmowy dobrego reportera. Ja wiem…? Jakoś tak tego nie odbieram, a zdjęcia Witolda przeczą w moim odczuciu temu.
Nie przekonał mnie do siebie. Wizja i filozofia towarzysząca jego pracy jest dla mnie wyzbyta z energii. Tak samo jak energii brakuje mi w jego sposobie kompozycji, w jego narracji, o której tyle sam mówił.
Z ciekawością natomiast wysłuchałem fragmentów mówiących o edycji zdjęć. To rzecz, której u nas trudno się nauczyć. No i efekty widać. To było pouczające. Myślę, że jedynie zakwas całej sztuki edycji nam przedstawił Krassowski, ale otwierał to oczy na sposób budowania reportażu. Na poziomie fotografa, jak i później edytora.
Pomimo wszystko cieszę się, że poszedłem. Trochę zmęczony warsztatami, które w tym dniu miałem z kolejnymi fascynatami kolodionu (pozdrawiam ekipę!), jednak coś wyniosłem.
Widziałem też, że brać reporterska gdańska się stawiła więc oni też łakną wiedzy od wzorców krajowych :)
Dzieki Iczku.
Rozbrechtales mnie z samego rana.
Musisz pisac wiecej o innych rodzajach fotografii niz portret i fashion/glamour/czy-jak-jej-tam. To bawi bardziej niz najlepsze komediowe klasyki.
Nie ma sprawy… dla Ciebie wszystko, bo wiem, ze ogarniasz tematy wszelkie.
Najpierw – witam obecnych. Czytuję Cię, iczku, od jakiegoś czasu, ale pierwszy raz się publicznie odzywam.
Myślę że to co piszesz jest świadomym wyborem Krassowskiego (przy czym on tego nie uważa za wadę rzecz jasna). Sam słyszałem, jak mówił że jest przedstawicielem “starej szkoły fotoreportażu”, a zdjęcia tzw. nowoczesne mu się nie podobają. Nie pomnę już szczegółów, jak ową nowoczesność definiował (a definiował precyzyjnie), ale chodziło zdecydowanie o “nowoczesność” w formie, nie w treści – łamanie klasycznych zasad kompozycji, przerysowywanie perspektywy, umieszczanie fragmentów dużych, bliskich i często nieostrych elementów na marginesie zdjęcia itp. To, co uważasz za nudę (o ile dobrze Cię zrozumiałem), on uważa za klasyczne zasady których należy się trzymać. Zgadzam się tu pod tym względem, że uważam fotografię prasową przede wszystkim za dziennikarstwo, a w mniejszym stopniu za sztukę wizualną, co implikuje znacznie większe znaczenie treści niż formy na zdjęciu. Jeżeli forma jest “nowoczesna” – zaskakująca i efektowna, odwraca uwagę od treści. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że klasyka w wydaniu W.K. to maksymalne ukrywanie formy na rzecz treści.
Być może mój odbiór Krassowskiego i jego prac jest inny, bo spotkanie w Gliwicach, na którym byłem miało chyba inny charakter – dużo było o konkretnych zdjęciach, mało o “wizji i filozofii reportażu”. O Bartezie nie wspominał, mimo że też mówił dość sporo. Było natomiast i o technicznych szczegółach pracy fotografa, który w zasadzie nie przeszedł na cyfrę, i o edycji fotoreportażu – i zgadzam się, że to było najciekawsze.
No i nie byłem wcześniej nastawiony – ani negatywnie ani pozytywnie – do jego prac, bo jakoś wcześniej niewiele ich widziałem i na pewno nie miałem okazji się nad nimi zastanawiać. Za krótko “siedzę w temacie” fotografii…
@arbuz… – sprawnie napisany komentarz – dzięki.
Ja oczywiście nie odbieram Krassowskiemu prawa do wyboru drogi i filozofii :)
Jedynie z nią dyskutują oglądając Jego prace. Pierwsza część twojego koment. pokrywa się dokładnie z tym, co ja odczuwam i jak to przedstawiał autor, dodałbym jedynie, że wrzucił na koniec jednej z części takie zdanie, które definiuje jego pojęcie fotoreportażu, że ów nie istnieje bez tekstu. Podkreślił to znacząco. I tutaj dostrzegam niekonsekwencje. Skoro treść wypełnia aż tak kadry Krassowskiego, to może właśnie lepsza byłaby forma (to nowoczesne ujęcie) do ilustracji tekstu… rozumiesz co mam na myśli? Ale to tylko taka logiczna zagadka – dysputa. A może po prostu “kupiła” mnie ta współczesna forma reportażu. Bardziej wodotryskowa…
Oczywiście, że Krassowski sytuuje sie w “starej szkole” reportażu, choć nie wiem czemu w połowie wykładu zupełnie bez uzasadnienia odmówił materiałom video głębi i stwierdził, że one nie powodują u nas reakcji przemyślenia. Nie było okazji zadać pytania, bo kompletnie nie rozumiem czemu to powiedział.
Nie odbieram mu tego prawa, ale jeśli on jest ze starej szkoły, to przyznam, że chyba muszę mocno skupić się na pozytywnym odbieraniu tejże.
Pewnikiem juz jestem dzieckiem epoki obrazków… byle dużo, byle szybko, byle kolorowo… pewnie tak :)
Chyba dałeś się uwieść młodym wilczkom polskiego fotoreportażu. Dynamizm, energia, eksperymentowanie z kadrem, agresywna obróbka i zupełny brak świadomości znaczeń podmiotów fotografowanych to jest to co ich charakteryzuje. Zresztą sam to zauważasz.
Krassowski jest poważnym człowiekiem w średnim wieku, więc i poważnie o fotografii mówi. I moim zdaniem niegłupio. Reportaż w wydaniu Krassowskiego to ciężka robota, wymagająca metodycznego podejścia i pełnej kontroli całego procesu. To znacznie trudniejsze niż fotografowanie pochodów jamników czy zlotów skautów. Trudniejsze nawet niż fotografowanie porannej jajecznicy na głębokim kacu. Siłą rzeczy jego zdjęcia muszą być trochę bardziej “przeintelektualizowane”, choć tej jajecznicy do dziś nie rozgryzłem.
Mniej jednak ważne jest to co mówi, ważniejsze to co robi. I jak to robi. Zarzucasz zdjęciom Krassowskiego, że są ciężkie, archaiczne, wyzbyte energii, że nie ma w nich zaskoczenia. Biorąc pod uwagę czas i temat podjęty w “Powidokach” ich ciężar jest wręcz atutem, a “archaiczność” to znak epoki w której zdjęcia były robione. Krassowski Ameryki nie odkrywa, nie taki bowiem był cel. O okresie transformacji wiemy znacznie więcej niż Amerykanie wiedzieli o swoim społeczeństwie w czasach Franka. Chodziło w “Powidokach” o to, żeby wydobyć ciekawe aspekty i je zaprezentować w wiarygodnej formie. Na fajerwerki nie było tu miejsca. Słyszałeś o disco polo, oglądałeś w wieku szczenięcym wybory Miss Polonia, a pierwsze wybory do sejmu z całą otoczką są wałkowane przy każdej rocznicy. Faktycznie, same nudy. Być może właśnie dlatego Krassowski Cię nie zaskakuje?
barabasz – Powidoki to przykład, nie odnoś ich do całości twórczości Krassowkiego, bo jak przejrzysz stronę to zobaczysz duży rozrzut…
Dla mnie ten “znak epoki”, którym epatujesz jest akurat już nazbyt przetrawiony. Znaków epoki to ja mam dośc na 50 lat i mnie to nie bierze. Znaki epoki to dla mnie kolejne albumy Kosycarza… to akurat fajnie się ogląda, i tez nane są mi te miejsca. Ale jakoś nie muszę wówczas odkrywac w tym mega siły załadowanej między cztery ramki… :)
Poza tym, nie o Powidokach tu mowa…
Tylko o spotkaniu… i relacji słów autora i jego zdjęć.
Koncepcja na fotografowanie jest ważna i Krassowski ją ma. Rzetelnie się jej trzyma. Mi to przestało jednak odpowiadać, wystarczać. Dlaczego… może dlatego, co napisąłem w poprzednim komencie. Nie rozumiem dlaczego jego obrazy mają miec więcej treści niż współczesnych młodych wilczków….!? To już kompletnie dla mnie demagogia.
@iczek
> Pewnikiem juz jestem dzieckiem epoki obrazków… byle dużo, byle szybko, byle kolorowo… pewnie tak :)
Jasne. W twoich szybkich kolorowych portretach to widać, i w zamiłowaniu do technik szybkich i kolorowych technik szlachetnych. Buhaha… Twój problem z Krassowskim jest bardziej złożony (i nie mam pojęcia na czym polega)
A wracając do W.K., myślę – przy całym szacunku do jego roboty – że trochę nie chce, albo nie potrafi gonić współczesnych czasów. Owszem, jest bardziej plastikowo, i jego to obrzydza, i ja to rozumiem, bo mnie też często-gęsto obrzydza. Ale staram się w nawale plastiku szukać tego co wartościowe, a W.K. chyba sobie odpuścił – jego stosunek do “nowej szkoły” jest podobny jak do pracy cyfrą i – jak się okazuje – do materiałów wideo, które w epoce internetyzacji pracy stają się równorzędnym środkiem przekazu. Nie zmienia to mojej wysokiej oceny jego zdjęć, to raczej wychwycenie pewnej nuty w wypowiedziach. Niemniej, w kontekście opinii o wideo – ciekawe jakie ma zdanie o starych kronikach filmowych?
A obrazy młodych wilczków niekoniecznie mają mniej treści. Problemem jest raczej, czy ich forma nie przeszkadza przekazowi tej treści. Im bardziej się nad tym zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się, że znaczenie ma tu kultura, którą nasiąkamy. Dla jednych “nowa szkoła” jest nowomodna, w pejoratywnym znaczeniu, w odróżnieniu od starej dobrej klasyki, dla drugiego ta sama nowa szkoła jest ok i w ogóle cool, w odróżnieniu od nudnych staroci. Nie wiem czy da się tego uniknąć i nie wiem, czy warto z tym walczyć
Czytając ten wpis i komentarze, że fotografia Krassowskiego jest “przeintelektualizowana”, że za dużo w niej treści, a za mało formy przypomina mi się scena z “Amadeusza” Formana. Po premierze Uprowadzenia z Seraju cesarz mówi do Mozarta: “Twój utwór jest wspaniały, bardzo udany… jest w nim po prostu zbyt wiele nut. Wytnij kilka i będzie idealnie”
Zaraz się okaże, że oko ludzkie jest w stanie obejrzeć w ciągu jednego dnia tylko ograniczoną ilość treści w zdjęciu…
Eh Iczek,
Sam piszesz o “Powidokach” zarzucając im m. in. archaiczność. Ja się do tego właśnie odnoszę. Poza tym jest to album wieńczący blisko 10 lat pracy, można zatem uogólnić, że reprezentuje pewien styl autora, zwłaszcza, że ja wielkiego rozrzutu w jego stylistyce nie dostrzegam. Równie “ciężkie”, “klasyczne” zdjęcia robi w Indiach, Boliwii czy Afganistanie.
Kosycarz zajmował się codzienną reporterką, zorientowaną na jeden strzał, porównywanie go z zamkniętymi projektami Krassowskiego jest trochę nie na miejscu. Krassowski ponadto więcej dodaje od siebie. To go przede wszystkim różni od Kosycarza. Ta “mega siła załadowana w cztery ramki” dla Ciebie jest wadą dla mnie zaletą.
Pamiętam, jeszcze z czasów kiedy fotografia nie była mi tak bliska, reportaż w National Geographic o urbanizacji w Mongolii. I tą urbanizację lub raczej jej brak w tych zdjęciach zobaczyłem. Autorem był Krassowski. Ilu fotografów z naszego podwórka (zwłaszcza wśród młodych wilczków) jedzie na drugi koniec świata żeby sfotografować konkretny aspekt tamtejszej rzeczywistości, jeśli to nie jest wojna, choroba czy inne nieszczęście? Ilu jest w stanie się dobrze do tego przygotować, żeby nie wrócić z wydmuszką? Może Milach, Trzciński, Wieteska. Ale to już nie są młode wilczki.
W temacie reporterki… na marginesie nic-nie-wnoszących dywagacji “treść-forma”, “klasyka-współczesność”, oraz zdjęć Krzysztofa Millera..
Reportaż Wojciecha Jagielskiego z ostatniego DF o “Bang bang club”:
http://wyborcza.pl/1,75480,9037355.html?as=1&startsz=x&startsz=x
Deoos@ “Twój utwór jest wspaniały, bardzo udany… jest w nim po prostu zbyt wiele nut. Wytnij kilka i będzie idealnie”
!!! :)
A Mozart na to: “Zbyt wiele nut? Których konkretnie, wasza wysokość?”.
Wspaniały film.