Oczywiście tytułowi brakuje polskiej literki ‘ł’, ale już taki urok skórek kupionych za granicą :)
No wiec tytuł: “Fotograficzne łyse konie”
Czy macie wokół siebie kogoś, kto w obszarze fotografii może powiedzieć, że znacie się wzajemnie jak łyse konie? Że on wie co zrobisz za chwilę, że potrafi wczuć się w Twój sposób kadrowania, łapania światła?
Długo się nad tym zastanawiałem, bo nie daje mi spokoju pewien szczegół coraz częściej mam wrażenie występujący wśród profesjonalnych i uznanych fotografów. Mianowicie – duety. Jak widzę zdjęcie podpisane dwojgiem nazwisk, to zaraz zapala mi się ta żenująca dla części z Was czerwonka lampka – ale kto nacisnął migawkę, do cholery?!
Jak słusznie zauważył “dzerry od truskawkowych pól”, fotografia jest tak cholernie indywidualnym medium, że o bardziej indywidualne trudno, bo tylko jedna osoba może przyłożyć oko do wizjera. Jasne, zaraz powiecie, że kadrować można wiele razy, że można zmieniać kompozycje wspólnie itp… że robi się setki zdjęć i potem na monitorze sto osób wybiera to najlepsze zdaniem ogółu. Srutu tu tu… O tym, w którym momencie “padnie klaps” decyduje jedna osoba więc co jest z tymi wspólnymi zdjęciami. Czy ci ludzie znają się jak łyse konie i potrafią dzielić się swoją egoistyczną, artystyczną wizją z nawet najlepszym przyjacielem?
Ja nie umiem!
Tak jak zdjęcia uwielbiam robić w samotności, tak tez nie potrafię dzielić się swoją wyobraźnią i swoją estetyką. W życiu nie podpisałbym się pod nie swoim zdjęciem, w sensie zaakceptowanym estetycznie przeze mnie i naświetlonym technicznie przeze mnie. Ale może ja czegoś nie rozumiem…
Może jestem indywidualistą. Jeśli tak, to w sumie dobrze, bo ponoć artyście :) to indywidualiści. Chyba, że mówimy o Canarinhos! Ci to są artyście futbolu zespołowego. Jednak w fotografii, to jedna osoba decyduje co i jak. Nawet najbardziej empatyczny przyjaciel, kochanek, mąż czy żona, nie są w stanie wiedzieć co zrobimy i pomóc nam w tym. I nie mam na myśli tutaj kwestii podpowiedzi: “przesuń kadr trochę w lewo”. Mam na myli całokształt. Zebrane w kupę zdjęcie. Produkt. Twór.
Czy fotograficzne łyse konie istnieją? Czy to tylko głupi temat?
Piotrze, nie wiem jak to jest wśród łysych koni, ale należy zacząć od definicji pojęcia autor. W filmie, autorem zdjęć, czasem uważanych za sztukę, jest operator obrazu, to osoba która decyduje o tym jaki charakter mają zdjęcia, jest odpowiedzialny za światło, ale nie dotyka wcale kamery. Kamerą zajmują się tak zwani szwenkierzy czyli po polsku operatorzy kamer. Może być ich nawet kilku na raz. Oni kadrują, szwenkują etc., a operator obrazu mówi co i jak mają pokazywać. I to właśnie on, operator obrazu, jest autorem zdjęć filmowych. Czasami jeśli traktuje szwenkiera bardziej przyjacielsko, dopisuje także jego nazwisko obok swojego. Bo nie ważne kto obsługuje maszynę, ważne kto decyduje o sposobie filmowania, dobiera optykę, decyduje o plastyce obrazu, ustala ekspozycję a przede wszystkim kto decyduje o świetle.
PS W filmie operator kamery nawet jej nie uruchamia, robi to asystent, ani nie ustawia ostrości, robi to ostrzyciel.
Sławek – i własnie dlatego wszystkiego, co wymieniłeś, ja pisze o…. fotografii :) :):):)
Film – wielka sztuka… gdzie mi tam do niej…
Na marginesie uważam, że film to żadna sztuka, to jarmarczna rozrywka. Chociaż nie, film to czasem sztuka…. przynoszenia pieniędzy :-)
Niech zgadnę..
Znów oglądałeś w empiku modowe zdjęcia podpisane “Zuzzz Krajewska i Bartek Wieczorek” ?? :)
@Sławek. “…film to żadna sztuka, to jarmarczna rozrywka”. Może uzasadnisz? Chociaż lepiej może nie.
Mariuszu, to zdanie miało charakter prowokacyjny :-)
Oczywiście kino bywa sztuką, ale bardzo rzadko. W 90% wypadków motywacją autorów jest dostarczenie taniej rozrywki i zarobienie przy okazji sporej gotówki. I jest to uczciwe podejście do sprawy. Kino w istocie powstało jako jarmarczna rozrywka dla bezrobotnych mogących w ciemnej sali zapomnieć o beznadziei egzystencji.
I żeby nie było wątpliwości mówimy o kinie szeroko nazywanym fabularnym.
A teraz do Piotra :-)
Wracamy do twojego pytania, czy istnieją łyse konie w fotografii? Myślę, że fotograficzne łyse szkapy dobierają się na zasadzie przeciwieństw a nie podobieństw stąd nie są to rywalizujące ogiery a konie pociągowe idące przy jednym dyszlu.
Przychodzą mi do głowy takie oto obrazy….
1.
Świt, dolina Rospudy, niczym nie zmącona przyroda. Nagły blik wśród traw. Cięcie. Cichy szept mężczyzny “-dwie na trzeciej, będą siadały”. Trzask migawki jeden, potem drugi, potem cała seria. Dwoje mężczyzn nie widocznych spod maskującej siatki fotografują ptaki. Jeden przeczesuje okolicę trzymając lornetkę, drugi z aparatem na niskim statywie posłusznie podąża w kierunku szeptanym przez obserwującego. Po godzinie się zmieniają wyraźnie podnieceni……
2.
Zawsze był perfekcjonistą. A do tego bez odrobiny znudzenia spędzał długie godziny na polerowaniu srebrnych płytek. Miał wrażenie, że jest ostatni, czasem napawał się myślą, że jest jedyny, ale szybko ją odpędzał wyraźnie speszony. Jest Dagerotypistą. Drewniana kamera, obiektyw Petzvala, ledwo czułe płytki wołane w oparach rtęci. Uwielbia samotność, uwielbia magiczny moment pojawiania się obrazu, to ekstaza. Ale nie można fotografować niczego. Denerwuje się coraz bardziej, zbliża się ta chwila. Słyszy nawoływanie, musi wyjść…. musi. Otwiera drzwi pracowni. Wita go uśmiech Jana. Jest delikatny i żywiołowy a przy tym jakiś niezdarny. Dagerotypista z fascynacją słucha kogo wczoraj spotkał i kogo udało mu się zaprosić do studia. Cięcie. W prostej scenografii Jan z wrodzoną delikatnością prowadzi modela, dagerotypista ukryty za swoją drewnianą kamerą obserwuje matówkę. Delikatnie daje znak, Jan omal hipnotyzuje modela który zamiera w bezruchu. Długa ekspozycja wprawia ich w ekstazę…..
3.
Poranek. Słoneczne mieszkanie pełne kurzu wirującego w świetle. Narastające odgłosy, jakby tłumione krzyki. Nie ma już wątpliwości to dźwięki ostrego, nieomal zwierzęcego seksu. Po długim finale zapada cisza. Cięcie. Z mieszkania wychodzi Adam. Uwielbia te chwile, kiedy jego organizm pobudzony do granic staje się czymś na kształt sejsjometru. Wie, że ma niewiele czasu. Fotografuje ulicę czując, że jest jej częścią. To rodzaj transu. Instynktownie kadruje, naciskając migawkę. Wie, że dopiero na rolce wyjętej z koreksu tak naprawdę odkryje co robi w tej chwili….
Cięcie.
Wagon metra, pełen jak zwykle. Ludzi pogrążeni w letargu lub lekturze. Młoda kobieta bez większej uwagi wertuje dodatek do jakiejś gazety. Na moment przykuwają jej wzrok bajecznie kolorowe ptaki w serii zdjęć sygnowanych “Rospuda 2008 Paweł i Gaweł”. Dagerotypy Jana i Ernesta wydają się przy nich blade i nieczytelne. Ale największe wrażenie robi na niej jej portret. Tak to musiało być na przystanku, ten facet z aparatem… zaraz zaraz jest podpis “Adam i Marek”.
Sławku, jesteśmy tu tylko gośćmi dzięki uprzejmości Piotra. Chociaż aż chciałoby się zapytać po kiego grzyba człowiek prehistoryczny zaczął bazgrać na ścianach jaskiń? :)
Obiecuje już nie będę pisał :-)
Obrazowe te ujęcia… :)
Ciekawe, sam sie kiedys zastanawialem nad kwestiami duetow. I niby mysle tak jak Ty, ze to w koncu jedna osoba fotografuje. Ale co, jesli druga osoba pilnuje np. ulozenia rak modeli, kiedy ty siedzisz za aparatem. Co jesli robisz zdjecie, masz nawet na nie pomysl, a druga osoba podsuwa Ci lepszy pomysl – oczywiscie nie jest on Twoj, wiec modyfikujesz go lekko, mieszasz z wlasnym poprzednim planem i robisz zdjecie… Kto jest autorem? Sprawa dosc skomplikowana. Ja doszedlem do wniosku, ze czesc zdjec rzeczywiscie nalezaloby podpisywac jako duet… I raczej nie jako lyse konie, a jako uzupelnienie.