fotopropaganda blog o dobrej fotografii

Czego nie zrobiłem

Tato, tato! – krzyczy zdenerwowana córka po powrocie do domu. – Dostałam dziś w szkole uwagę za coś, czego nie zrobiłam!
Jak to?! – obrusza się dumny ojciec.
No tak, bo nie zrobiłam zadania domowego…

Taki dowcip z serii dowcipów Strasburgera trochę, ale jak ładnie da się go trawersować (ulubione słowo komentatorów politycznych) na sztukę fotografii.

Oto, zaczynam wierzyć w spiskową teorię dziejów, której to orędownicy (owej teorii) od lat już starają się przekonać wszystkich wokoło, że cała ta sztuka i sztukmistrze (artyści) to jeden wielki pic i fotomontaż. Że sztukmistrzostwie nie są więcej warci niż szaraczki polaczki, a ich dzieła to bełkot bez zawartości merytorycznej i bez talentu tworzony (że posłużę się składnią Sienkiewicza). I coś w tym jest.

Oto pojawiają się co pewien czas wystawy fotograficzne, okrzyknięte “wydarzeniami”, które zawierają w sobie ponoć artystyczne coś. Że są wybitne – krzyczą recenzenci z lokalnego dodatku GW, że kto ich nie rozumie – ten niewyedukowany ignorant, że poznali twórcę i zauroczyła ich jego szczerość wypowiedzi itd, itp… Ble, ble w wykonaniu zamkniętego kręgu kilku osób w każdym mieście. Po czym, lecę ja na taką wystawę i oglądam i szukam i patrzę i kurczę nie widzę… :(

Staram się. Spoglądam z boku, z kąta, z góry. Wciskam głowę w ramki prawie, aby wypatrzeć sens fotograficzną tych prac. I nic. Opadam z sił. Nad ubogością własnych estetycznych doznań zginam kolana. Pustka. Bo przede mną pojawi się właśnie taka “uwaga w dzienniczku” za coś, czego ten twórca nie zrobił.  A ja czuję się jak ta uczennica, co to oburzona jest wciskaniem kitu, bo jak można ukarać za coś, czego nie zrobiło się? :)

Ale w sumie to nie o tym chciałem tak do końca. Otóż, każdy z fotografujących, ma w głowie tematy, ujęcia, sytuacje, których nie sfotografował (teraz wstawiam łącznik do poprzedniego wątku) – ale ich nie wystawiamy w galeriach :)
Nie zrobiłem tego zdjęcia bo…. bo jechał samochodem… bo nie miał odwagi… bo za daleko… bo szkło nie podpięte… bo film się skończył… Takich “bo” jest wiele i prawie za każdym razem, to “bo” nas usprawiedliwia, albo sami się usprawiedliwiamy. Ja takich “bo” mam dziesiątki, a zauważyłem z niepokojem, że im jestem starszy – to tych “bo” pojawia się coraz więcej. Czyżby powodem było czystej krwi lenistwo..? Bo już mi się nie chcę, bo po co skoro już to było?

Właśnie minąłem na przejściu dla pieszych twarz. Zazwyczaj patrzę bowiem na twarz. Twarz niesamowitą. Taki Chrystus idący ulicą. Oczywiście, Chrystus z moich wyobrażeń Chrystusa, zapewne narodzonych w ikonograficznej części mojej pamięci. Klasyk rzec by można. Długie włosy, lekki zarost, wychudzony, pociągłe policzki, długie kościste ręce.

No i nie zatrzymałem się, no i nie poszedłem za nim. Bo na przejściu byłem, bo migało pomarańczowe, bo on szybko szedł (widać, że dokądś zmierza sprawnie). A ja przez kolejne 10 minut zastanawiam się dlaczego nie poszedłem za nim. Zagadnąć – żaden problem. Odwagi brak…? Eee tam, po tylu latach, to ja za pan brat z każdym przechodniem w sumie :)
Coś jednak w tym jest, że wiek zaczyna ograniczać nasze chęci. Już i ten aparat zaczyna ciążyć. Są tacy, co wraz z wiekiem kupują coraz to mniejsze aparaty (najchętniej dalmierze), bo to i lans i lekki i nie trzeba się siłować. Znam ja takich, oj znam. Może właśnie dlatego, aby zupełnie nie zgnuśnieć, ja idę pod prąd i duże kupuje.
Ale wracając do Chrystusa…
Minął mnie. Wraz z nim minął mnie kadr, który w ułamku sekundy już zbudowałem stawiając nogę na przeciwległy krawężnik kończący przejście dla pieszych. Już przeliczyłem czas w głowie, wybrałem materiał, zliczyłem kontrasty i nacisnąłem migawkę. W głowie.
No i kto mi wpisze uwagę? Bo przecież należy mi się. Każdemu z nas by się należała, bo marnowanie szans to naprawdę świństwo wielkie.

“Traktat o dobrej robocie” Kotarbińskiego jest wykładnią prakseologii, czyli nauki o sprawnym działaniu. Przebrnąć przez to jest trudno, ale może każdy fotograf powinien, bo nigdzie jak w fotografii spotykamy się z wielką ilością “niezrobienia czegoś”, co mogliśmy zrobić :) Na dodatek, dostajemy za to uwagi od innych… “…a nie mogłeś przesunąć tego rowerzysty bardziej w lewo?…”

Może więc warto czasami cofnąć się i po zdefiniowaniu celu (Kotarbiński) podjąć działanie skuteczne. Może warto podejmować ryzyko, nawet za cenę odmowy, która nie jest zależna od nas, a sumienie czyste zachowamy. Męczą mnie te niezrobione kadry, które gotowe zalegają mi archiwum i przestrzeń dyskową mojego mózgu. Czasami po nie sięgam, ale nie ma już tej samej aury dobrze wykonanej roboty. Jest tylko jakiś substytut i uwaga w dzienniczku.

10 komentarzy

  • Ja mam w sumie trochę podobnie. Może inna przyczyna, skutek ten sam. Idę ulicą, widzę kadr, który leży mi, ludzi ustawionych jak u dawnych mistrzów, w pozach i sytuacjach pięknych wręcz. Już mam zamiar brać aparat, już planuję przysłonę, rozkład głębi ostrości, szlifuję kompozycję, w głowie. I tam to zostaje. Moja wymówka jest jednak natury lękowej. Boje się, że nakrzyczą, krzywo popatrzą i mnie lubić nie będą. Mógłbym jak niektórzy, zza pazuchy, z biodra, ale ja lubię szczerze, otwarcie. Porozmawiać o pogodzie, przyrodzie czy książkach. Poznać bliżej i potem portretować.
    Tyle, że ja bardzo bym chciał streeta robić. Lecz nie robię. Potem żałuję i powtarzam sobie mantrę, że następnym razem się przełamię.

  • Odnoszę wrażenie, może mylne, że znów się nieco żalisz. A powinieneś być dumny z własnych dokonań. Jesteś jak piłkarz reprezentacji Malty, który walczy z polskim futbolowym zawodowcem jak równy z równym. ;)
    Czytając o dalmierzu i rowerzyście mam przed oczami pana R ;) …

    PS. Popraw w tekście ten kąt z którego spoglądasz.

  • @Robert: choć czasem spoglądając na niektóre „wspaniałe” prace na wystawach, w galeriach czy konkursach, zaczynam się zastanawiać czy zachwyt oceniających jest kwestią kąta widzenia czy widzenia konta :)

  • Jesteście czujni jak ważki. Do kiedy nie miałem konta, nie miałem problemów z kątem :)
    @Robert – maruda to moje drugie imię

  • Ja traktuję to jak tworzenie do szuflady. Użycie aparatu potrzebne jest tylko wtedy, gdy chcemy swoją wizję przedstawić innym.
    :)

  • Właśnie oglądam program off MF w Krakowie i tak się zastanawiam- czy lepiej pokazywać się jako młody fotograf z czymkolwiek, czy też lepiej poczekać, dojrzeć i pokazać, że ma się naprawdę coś wartościowego do powiedzenia. Ja nie wiem, może jakiś ograniczony jestem, ale te tematy 20-latków jakoś do mnie nie trafiają. Coś fajnego zaczyna się dziać dopiero w przedziale 30+

    http://www.photomonth.com/index.php/pl/page/39/kalendarium-showoff.html

fotopropaganda blog o dobrej fotografii