W zdecydowanej większości z nas, fotografów, chciałaby uzyskiwać najlepszej jakości zdjęcia. Producenci sprzętu fotograficznego włożyli więc nas w wyścig zbrojeń, który przede wszystkim nakręca ich sprzedaż. Nam zaś, dają złudzenie, że tego potrzebujemy. No bo jak robić zdjęcia, nie mając aparatu z matrycą minimum 50 mln pikseli! No jak!?
Ten wyścig trwa od początku ery matryc cyfrowych. Trwał jednak także i przed nią. Doskonale pamiętam, jak zanosiłem swoje filmy do skanowania i chciałem, aby używano najlepszych Nikonów Coolscan, by rozdzielczość pliku była lepsza, więcej detali, większa możliwość kadrowania. W sumie więc niewiele się zmieniło. No może poza jedną rzeczą…
Dzisiaj, większość z nas, z nielicznymi wyjątkami, nie drukujemy już zdjęć. Niech pierwszy rzuci cyfrowym kamieniem w swoich kolegów ten, który zrobił wydruk swoich zdjęć większy niż 10×15, a zakładam, że gro z Was nie drukowało od lat. Wszystko, co robicie swoimi matrycami ląduje na internetach w rozdzielczości pewnie 1200-1600px. Ostatecznie, aby nakarmić potwora o imieniu Instagram, wrzucacie mu rekomendowane pliki ponad 2000 px, bo wmówiono Wam, że lepiej się będą prezentować na ekranie telefonu o przekątnej 10 cm. I tak oto tkwimy w tym kolejnym, narzuconym nam wyścigu technologicznym i wykopujemy z kieszeni kolejne złotówki na kolejną wersję tego samego aparatu, w którym oczywiście zmieniono matrycę… na większą.
Ja też w nim tkwię. Od lat. Jestem jednym z najlepszych targetów dla producentów aparatów cyfrowych. Zmieniam je z regularnością godną kierowcy Formuły 1. Na coraz droższe, na coraz bardziej reklamowane przez influencerów, na coraz większe matryce. Kiedy osiągnąłem próg cyfrowego średniego formatu z matrycą 100mln pikseli, coś mi w coraz starszej łepetynie jednak zaświtało. Pojawił się jakiś czerwony wykrzyknik – po co, czemu, po cholerę? Przejrzałem, co robiłem ze zdjęciami moimi przez ostatnie 10 lat. Okazało się, że mam zdefiniowane presety eksportowe w LR dla kilku rozdzielczości: “pod internet” ogólnie: 1600px, “pod galerie” na moich www: 1200px oraz “full resolution JPG” do archiwum w chmurze. To wszystko. Raz zdarzyło mi się wydrukować kilka prac, które ktoś ode mnie kupił, jako prace kolekcjonerskie i był to rozmiar 30x40cm. W sumie więc, ponad 99% moich prac nigdy nie zostało wydrukowanych. Nawet nie przygotowałem eksportu tych zdjęć pod wyższą rozdzielczość. Skończyły one jako pliki wrzucone do internetu i przeglądane były na telefonach w 83% wypadków (pobrałem statystyki Google Analytics).
Posiadanie więc aparatu z matrycą 50mln czy 100mln pikseli jest w moim wypadku raczej efektem reklamy, stanu posiadania ekonomicznego (stać mnie było do czasu) oraz zwykłej potrzeby posiadania dobrego sprzętu. Bądźmy uczciwi… lubimy mieć ładne rzeczy. Lubimy mieć rzeczy unikalne, z najwyższej półki – po prostu tak jest. Uwielbiam sprzęt Leica, absolutnie cenię jakość i design Hasselblada i doceniam bardzo mocno wszechstronność serii GFX od Fuji Film. Te aparaty to najwyższa półka cenowa. Sprzęt raczej trafiający do mniejszej ilości użytkowników nić Canon czy Nikon lub Sony. Ten aspekt posiadania jest więc w moim wypadku bardzo istotny. Nawet gdy rozumiem, że kolejne piksele niewiele mi dadzą, po prostu chcę je mieć.
Wielu z nas fotografów ma tzw. GAS (Gear Acquisition Syndrome). Jestem absolutnie chory na ten syndrom i nie zamierzam się w ogóle z niego leczyć. Wręcz odwrotnie. Idąc za radą pseudo-psychologów uznałem, że częsta zmiana sprzętu fotograficzneog napędza moją twórczośc i wyobraźnie. Pozwala mi też pozostać, jako tako na bieżąco z pędząca technologia, bo zanim coś kupię zgłębiam do najdrobniejszego detalu specyfikację i nowinki w danym modelu. Dzięki częstym zmianom, zrobiłem wiele zdjęć, które jestem pewien, nie powstałyby bez kupna innego aparatu. Więc tak, jestem chory na GAS.
Wracając jednak do ilości pikseli. Skoro uznajemy, że zdjęć już nie drukujemy (tak wiem, to zależy często od celu wykonania fotografii) lub drukujemy ich coraz mniej na potrzeby osobiste, to po co nam te piksele? Najczęściej słyszę odpowiedź, że ilość pikseli pozwala mi potem kadrować zdjęcia bez ograniczeń. I to jest najbardziej popularny argument i ja go rozumiem. Fakt, posiadając GFX50sII i robiąc wschód słońca nad morzem, mogę podzielić kadr na pół i nadal mam idealnie doskonałą fotografię z 50% kadru. To powoduje, że mogę nie kupować np. szkła długoogniskowego dodatkowego, bo mogę sobie elegancko wyciąć (zbliżyć) część kadru. Jest to niepodważalny argument i go rozumiem. Są nawet dostępne “testy” wykonywane przez fotografów, którzy usilnie udowadniają, że kadrowanie z matrycy 100mp daje lepsze rezultat niż użycie obiektywu o dłuższej ogniskowej. Tutaj bym polemizował, ale nie będę.
No więc co dalej…? Czy ilość pikseli daje nam lepsza plastykę? Czy wielkość piksela wpływa na “jakość” światła, które rejestrują elementy światłoczułe? Nawet nie próbuje wchodzić w ten obszar, bo jestem kompletnym laikiem. Zgubiłabym się w tym. Będę więc opierał się wyłącznie na subiektywnych odczuciach z pracy aparatem 24mp i 50mp. I niestety musimy to podzielić na 2 obszaru: full frame i cyfrowy średni format. Odpowiadam: tak, ja widzę różnicę pomiędzy portretem wykonanym GFX 50s II czy Hasselblad X1D II (oba łączy ta sama matryca od Sony – 50 mp) a full frame w stylu Canon R5 (45mp) czy Canon R3 (24mp). Potwierdzam wszystko to, co już na pewno słyszeliście: inna plastyka dużego piksela i dużej matrycy, inna głębia, inna reakcja na wysokie ISO. Co do full frame – nie widzę różnicy w zdjęciach zrobiony R5 od tych zrobionych R3. Tutaj pozostaje mi jedynie brak możliwości tak dużego kadrowania w R3. Obrazek jest dla mnie taki sam. Cały czas mówię o obrazku w internecie! Aleja tylko takie obrazki robię finalnie.
Jakiś czas temu rozważałem zakup Hasselblad X2D z matrycą 102mp. Nawet go miałem na wypożyczeniu. Oczywiście włączył się GAS na pełnej petardzie. Wszystko wiedziałem, oglądnąłem wszystkie testy i recenzje – muszę go mieć! Na szczęście (nieszczęście) moja przygoda z próbą niezamierzonego utopienia się pozbawiła mnie ekonomicznych podstaw takich zakupów :) Jednak myśl trwała. Po kilku miesiącach i po pojawieniu się GFX 100 II jakoś zacząłem inaczej na to wszystko patrzeć. Zadałem sobie pytanie, jaka musiałaby być ilość pikseli, których bym już nie chciał zakupić, bo uznałbym to za idiotyczną pogoń za króliczkiem? Wyszło mi, że…. 5 lat temu to było 30mp (Canon R), potem, że 50mp (GFX 50s), a teraz… że 24mp. Tak, fotografuje obecnie Canon R3, cofnąłem się o 78mp w swoich oczekiwaniach. I wiecie co…. kompletnie tego nie odczuwam. Robię zdjęcia dokładnie tak samo, jak je robiłem mając 50mp czy 102mp. Tak samo kadruję i tak samo obrabiam fotki na komputerze (tylko szybciej). Tak samo potrafię spaprać kadrowanie, jak gdy miałem 50mp i tak samo popełniam błędy w naświetleniu w każdym z przytoczonych modeli – chociaż o to akurat coraz trudniej z racji histogramów live i pełnej automatyki, która za mnie myśli.
O co więc kaman z tymi pikselami. Czy nie da się zrobić kolekcjonerskiego wydruku 30×40 lub 50×60 z matrycy 24mp, że nie wspomnę o pamiątkowych zdjęciach rodzinnych 10×15? Da się, oczywiście. Czemu więc pozwalamy producentom manipulować nami, naszym rozsądkiem i stajemy się ambasadorami tych kolejnych ilości pikseli? To chyba pytanie retoryczne… żyjemy w czasach bardzo dziwnych dla ludzi i dla fotografów. Wiele rzeczy jest nam wciskana, bo tak kręci się globalna gospodarka i okazuje się na końcu, że kupując X2D, którego podzespoły są produkowane w krajach trzeciego świata, “wspierasz” w jakiś chory i idiotyczny sposób biednych robotników z Bangladeszu i jednocześnie przyczyniasz się do masowego trucia planety, bo podzespoły elektroniczne do baterii Twojego aparatu są produkowane w gigantycznych kopalniach pozbawiających wodę całe regiony, a odpady trują oceany.
Szaleństwo – powiązać ilość pikseli w aparacie z truciem delfinów! ;)
A Tobie ile potrzeba pikseli do szczęścia? Ile musi mieć Twój aparat, byś uznał, że jakość Twoich prac jest wystarczająca?
U mnie cały czas z cyfry jest na stanie Nikon D700. Dużo drukuje A2 i nie widzę żadnych mankamentów. Ale 95 % robię na analogu z czego negatywy powiększam w ciemni , te kolorowe też do rozmiaru 50 x 70. Taki mam procesor do papieru .
Dzięki za komentarz Adam i doceniam!
Mi niczego nie potrzeba wiecej niż 60 w Leice q3 zawsze pod ręką . Brak rozterek które szkło zabrać:)
Też jest to jakieś podejście :) Niestety w przypadku mojej fotografii nie jest możliwe używanie aparatów bez wymiennej optyki i nigdy nie będzie raczej. Jednak do wielu form jak najbardziej można stosować takie rozwiazanie.
Piotrze. Krótko: w sedno !
:)
Nie mam kompletnie parcia na megapiksele, bo… nie stać mnie na ekstrawagancję kupowania drogiego aparatu :) Natomiast jeśli miałbym wybierać, to wolę więcej megapikseli, ponieważ uwzględniam możliwość rozwoju monitorów i telewizorów, na których w przyszłości mogę chcieć wyświetlać zdjęcia. Przy czym maksymalnej rozdzielczości i tak nie traktuję przesadnie poważnie, bo i tak trzeba byłoby uwzględnić dwie możliwości – albo telewizory będą o wiele, wiele większe i będzie się na nie patrzyć z większej odległości, albo będą miały bardziej “ubite” piksele, co w zasadzie nic nie zmieni, bo w obu przypadkach większe rozdzielczości zdjęć będą miały znaczenie bardziej dla osób lubiących oglądać foty z “lupą w dłoni” ;-D
Dzięki za komentarz. Zgadzam sie. JA też wolę więcej, ale czasami nie umiem postawiąc granicy.
Lubię co jakiś czas powymieniać zdjęcia w antyramach, dlatego co najmniej raz na pół roku drukuję kilkanaście fotografii w formacie 30×40 lub większych czy fotoobrazy na płótnie. Aktualnie mam 30mp, ale i 24 by mi wystarczyło – nie czuję więc potrzeby wymiany obecnego aparatu. A skoro już przy sprzęcie jesteśmy. Można wiedzieć skąd zmiana z Z8 na R3? Czytałem poprzednie wpisy, ale myślałem, że odkupiłeś i nadal użytkujesz Z8.
Musiałem z racji finansów zmienić plany i kupić Canona. Była opcja na dobry zakup. Cóż…
30x40cm, to w zupełności wystarczyłoby Ci 6-12 megapikseli :-D
W sumie zapominamy też o jednej rzeczy w tych dyskusjach – charakterze fotografującego i charakterze fotografii, które robi. W moim przypadku oceniam, że pewnie z 99,9% zdjęć nic by nie zyskała na wyższej rozdzielczości, patrząc oczywiście z mojego punktu widzenia jako robiącego zdjęcia. W fotografii portretowej przy szerszych planach nie muszę widzieć każdego włoska na policzku fotografowanej osoby, natomiast w fotografii architektury jeśli zainteresuje mnie jakiś drobny detal, to wyciągam tele ;-D
Bardzo dobry wpis. Więcej mp to droższe aparaty, większe karty, więcej dysków, mocniejszy komputer, więcej szumów w gratisie… dziękuję bardzo, 26mp całkowicie wystarcza z naddatkiem.
Dziękuje Grzegorz!
Przesiadka z 12Mpix na 24Mpix trzy lata temu była dla mnie szokiem jakościowym. Takie 60Mpix pewnie robi jeszcze większe wrażenie, ale jak zacząłem rozważać temat potencjalnego zakupu to się okazało, że przy takiej rozdzielczości już się mocno ocieramy o zdolność rozdzielczą samych obiektywów, a do tego musiałbym kupić mocniejszy komputer, żeby te pliki obrabiać. Także w przewidywalnej przyszłości planuję być zadowolony z 24Mpix. Na niekorzyść 60Mpix przemawia jeszcze to, że w tych prymitywnych aparatach, do których czuję silne przywiązanie, nie ma stabilizacji rzeczonej matrycy, przez co bardzo łatwo poruszyć zdjęcie na czasach dłuższych niż 1/250.
Ja już dawno przestałem zwracać uwagę na megapiksele. Od jakiś 7 lat najważniejsze są dla mnie gabaryty dlatego sprzedałem lustrzankę z 5 obiektywami i kupiłem Fujika z dwoma małymi stałkami.