Wreszcie znalazłem czas i oglądnąłem dokument o życiu Annie Leibovitz “Life through a lens”
Polecam go wszystkim! Poza warstwą czysto techniczno-fotograficzną, która zawsze interesuje fotografów, jest ta główna nić scenariusza – życie Annie i to skąd idzie i dokąd zmierza.
Nie będę opowiadał filmu, ale zwróćcie uwagę w czasie oglądania na momenty przełomowe w jej twórczości: trasa ze Stonsami, zdjęcia Whoopi w mleku (jak mówi sama Whoopi: “W piątek byłam nikim, w sobotę po zrobieniu zdjęcia, każdy na ulicy krzyczał moje imię!”), zdjęcie Lenona nago z Yoko tuż przed zabójstwem tegoż, naga i w ciąży Demi Moore czy Baryschnikov na plaży.
Suma sumarum film wprawił mnie w stan dość smutny. Opowiada wszak o życiu jednej z najbardziej spełnionych fotografów na świecie (jak mówi Anna Wintour: “Jeśli chcesz zrobić zdjęcie jakiejś celebrity, to ona ma czas na za tydzień, za dwa, ale jeśli zadzwonisz i powiesz, że sesje nago zrobić chce jej Annie, to celebrities jest gotowa na ten sam wieczór”), ale pokazuje też drogę fotografa, który chyba zapędził się w rejony, z których nie ma wyjścia. To wszystko okraszona kilkoma tragediami rodzinnymi.
Jedna z komentatorek mówi: “Annie ma wszystko. Chce samolot – ma go! Chce koni i orkiestry – ma je! Jej sesje angażują coraz więcej ludzi, sprzętu i pieniędzy.”
To jest chyba niestety tragedia Annie…
Po jej ostatnich sesjach (La Vazza czy prezydentowa Francji) mam dokładnie wrażenie, że ona nadgania ilością scenografii, głośnymi nazwiskami i pieniędzmi na produkcję…
Dokąd idziesz Annie…!?
Gdzieś przecież jest kres finansowania coraz zuchwalszych Twych pomysłów…!?
Oglądnijcie to. Świetna historia Stanów także. Lata ’60…
Film lata na Canal+ lub na torrentach.
A oglądnąłem jeszcze raz i przy okazji zdjęć z lat ’60 i ’70 przypomniała mi się od razu piosenka Pink – Dear Mr. President:
No właśnie – ja zacząłem oglądać, i… nie dałem rady. Ta wielkość środków i fakt, że fotografia opiera się na wielkości fotografowanych – odrzuciły mnie.
Nie dogadałbym się z panią Anią.
Zwróćcie jednak uwagę, że sama do tego wszystkiego doszła. Taką sobie pozycję wypracowała swoją pracą, i szacunek jej za to, niezależnie od tego czy gada głupoty czy nie. Jej zdjęcia (przynajmniej te na których zbudowała swoją pozycję) bronią się same.
@stolica… – to nie podlega dyskusji…
Nie sprowadzajmy wszystkiego do wielkości budżetu. Poza tym uważam, że dobry pomysł znajdzie mecenasa … Artystę definuje przede wszystkim jego osobowść. Jesli ją posiada dostanie pieniądze. Jesli nie … nie jest artystą. Nie rozumiem dlaczego ludzie o tym zapominają. Osobowość to clue i basta.
Syn Kuba był 1 stycznia na wystawie Leibowitz w Londynie. Ogromnie zniesmaczony. Kiepskie odbitki z widoczną perforacją błony filmowej, napisami Kodak itp. silenie się na oryginalność.
Takie numery to ja już na samym początku lat osiemdziesiątych widziałem, ale zapewne Leibowitz nie wie, że ja pamiętam ;-)
Nie widzę sensu kiedy ktoś na początku drogi, niewiele jeszcze osiągnawszy pisze, ach ta słaba Leibowitz… Co za nonsens. Niech jej postawa, prace, osiagnięcia będą bodźcem do dyskusji, ale nie krytyki jej prac, zwłasza w stylu mojego poprzednika.
Ja chylę czoła, bez względu na to czy osobiście gustuję w takiej fotografii czy nie. Dla mnie AL to wielka artystka.
Oj Jurek – malkontencie. Przecież nie możesz odbierać artyście prawa do prezentowania zdjęć jak chce. Zabieg z perforacja jest stary jak naświetlane 100 lat temu płyty szklane, które posiadały podobną prawidłowość niejako z natury :)
Nie czepiałbym się tego akurat…:)
Też mam na imię Kuba, i też byłem na wystawie Annie w NLG, nie jestem tylko synem Jurka :]
Z wystawy – nie powiem że niezmiernie – ale jestem zadowolony, mimo wydania całkiem konkretnej sumy :/ Ale do rzeczy… choć nie lubie gadać o technikaliach to powodowany wcześniejszym postem Jurka muszę coś wtrącić. Jurek żartowałeś prawda? :] Sama wystawa zachwyca jakością prac, nigdzie w polszy na zadnej wystawie NG, GPF czy WPP nie widziałem wydruków takiej jakości (ave wystawa Tomaszewskiego:), po prostu rewelka. Najważniejszy wydał mi się jednak sposób prezentacji zdjęć, to już nie było tylko przedstawienie przebogatego portfolio artystki z ikonami typu Moore, Goldberg czy Elżbiety II. Pomiędzy zdjęcia znane nam z okładek pism została wplątana historia jej życia, w głównej mierze związku z Susan. I w tej wystawie chyba bardziej chodzi o samą Annie, i to też może razić bo “przy okazji” została odpalona cała maszynka marketingowa i w tym samym momencie co wystawa pokazały się album, książka i film na dvd. Wszystkie opowiadające o tym samym, bo z każdym z tych mediów miałem okazję się zapoznać. Lecz bez dwóch zdań twórczość Annie trzeba znać, stanowi fotograficzne “must see”.
Czy ktoś wie kiedy i w jakim celu Annie była w Krakowie? Pośród jej prywatnych zdjęć prezentowanych na wystawie, jest kilka ze stolicy małopolski :]
Polecam fajny artykuł w Dzienniku. Annie sfotografowana przez Paltona… :)
Dwójka wielkich! :)
Dziennik
Ups.. Platona :)
Widziałem ten film w samolocie, na szczęście w Air Canada serwują już videotekę, byłem zdziwiony niektórymi ambitnymi pozycjami, w tym o Annie Leibovitz. W sumie dość długi, ale z przyjemnością obejrzałem ten film o Annie bardziej jako o człowieku artyście niż o fotografie (jakoś fotografka nie pasuje). Warsztat i środki to w sumie indywidualne podejście, oraz kombinacja tematu, znajomości, zaradności, sprytu i wiary w siebie. Sądzę że Annie jako człowiek powiedziałaby też coś istotnego za pomocą aparatu z jednym obiektywem gdyby nie miała innych możliwości.
Od Annie Leibowitz i jej zdjęć 100 razy ciekawsze są książki o fotografii jej partnerki Susan Sontag.
Blogger Kuba Weber pisze…
…Z wystawy – nie powiem że niezmiernie – ale jestem zadowolony, mimo wydania całkiem konkretnej sumy :/ Ale do rzeczy… choć nie lubie gadać o technikaliach to powodowany wcześniejszym postem Jurka muszę coś wtrącić. Jurek żartowałeś prawda? :]
—
OK, jak chcesz nazwij to prowokacją ;-) Ja niestety wystawy nie widziałem, toteż dyskusja ze mną jest czymś w rodzaju rozmowy ze ślepym o kolorach. Jednak moim zdaniem, uciekanie się u artystki takiego formatu (również finansowego) do chwytów ośmieszanych już w latach osiemdziesiątych jest niezrozumiałe.
I tylko tyle chciałem napisać.
George, o jakich konkretnie chwytach mówisz? Perforacji błony filmowej nie zauważyłem… może dlatego że jest to dla mnie zupełnie nie istotne, a może dlatego że są to zdjęcia robione dużym formatem, a jego ramka wg mnie tylko dodaje uroku :]