Kiedy wpadła mi na msg wiadomość od Dzerego: “Musisz przyjechać do Sztokholmu” pomyślałem, że kolega trochę za dużo reglamentowanej wódki w stolicy Szwecji wypił, ale już kolejna wiadomość w postaci zdjęcia wykonanego w Muzeum Fotografiska w tym mieście zwaliła mnie z nóg. Nawet na ekranie mojego telefonu, portrety wyglądały nieziemsko. Kompletnie odrealnione, jakby wychodziły do Ciebie, a pietyzm z jakim zostały wykonane przywoływał mi tylko dwa nazwiska, będące jednocześnie moimi całkowitymi guru w obszarze portretów artystycznych: Erwin Olaf lub… Christian Tagliavini! I to właśnie ten drugi ma obecnie wystawę tak niedaleko mnie, rzut beretem promem przez Bałtyk.
Christian Tagliavini to człowiek instytucja. To nie jest po prostu fotograf. Z wykształcenia inżynier prawie wszystkie swoje scenerie buduje sam. Całkowicie samodzielnie to wszystko kreuje i konstruuje. Jedynie ciuchy są przygotowywane przez zawodowych krawców. Sam proces zdjęciowy to tylko i wyłącznie jeden z wielu etapów tej FOTOGRAFII. Rzadko z takimi namaszczeniem pisze o czyjejś fotograficznej pracy, ale ten człowiek przeniósł portret na poziom dla mnie mistrzowski. Całe podejście i zakres środków mnie onieśmiela. Doceniam przede wszystkim kunszt i ręczną robotę tych wszystkich scenografii. Ich rozmach i estetykę. Wynikiem tych prac jest zdjęcie – ideał. Zdjęcie wymuskany wzorzec. Portret doskonały.
Wiem, że narażam się wszystkim portrecistom ceniącym spontaniczne i naturalne fotografię, ale o ile mam poważny problem ze sztuką w fotografii jako taką, o tyle w tym miejscu po prostu szczękę zbieram z podłogi. To jest sztuka i to sztuka inżynieryjno-rzemieślniczo-fotograficzna. Szaleństwo. Christian naraża się wprawdzie krytykom swoim, dość prostym, sposobem zaświecenia tych portretów. Nie ma tutaj żadnego szaleństwa kontr czy wybitnie miękkich przejaśnień. Mam wrażanie, że świadomie fotograf już nie nadwyręża wizualnie odbiorcy, który od samego anturażu jest już przygnieciony teksturami, barwą, kształtami. Gdyby dodać do tego jeszcze przekombinowane oświetlenie, boję się, że wpadłoby to w kicz. Tymczasem, od kiczu to jest bardzo dalekie. Chociaż czytałem recenzje, które zarzucały Tagliaviniemu epatowanie formą. I całkowicie to rozumiem, tak jak formą jest collodion, a jednak jest doskonały :)
Nie wiem czy dojadę do Sztokholmu, ale nasyćcie się chociaż tym jak powstają te portrety. Niesamowite:Tak powstaje jedno zdjęcie.
Oglądając film jak przygotowuje a raczej buduje scenografię i rekwizyty do swoich zdjęć, można zadać sobie pytanie, po co to robi? Przecież może skorzystać z gotowych rozwiązań gdzie byłoby szybciej i łatwiej. Tutaj nasuwa mi się skojarzenie z ze świata produkcji filmowej: można wziąć aktora i nakręcić daną scenę na zielonym tle i dorobić scenografie w postprodukcji (opcja łatwiejsza i tańsza) ale można zbudować kawałek scenografii (opcja trudniejsza i często droższa) gdzie aktor będzie w miał fizyczny kontakt ze scenografią co przekłada się na jego grę aktorską i często skutkuje genialnymi scenami. Oglądając później skończony film czuć w tych scenach fizyczność a także interakcję aktora ze scenografią, tłem czy rekwizytami. Łatwiej aktorowi wcielić się daną postać a widzowi uwierzyć, że to co ogląda, to jest fizyczny świat. Tak samo odbieram zdjęcia Christiana Tagliavini gdzie poprzez jego przygotowania do zdjęć czuć fizyczność i namacalność portretowanych osób.
/…/ten człowiek przeniósł portret na poziom dla mnie mistrzowski. Całe podejście i zakres środków mnie onieśmiela. Doceniam przede wszystkim kunszt i ręczną robotę tych wszystkich scenografii. Ich rozmach i estetykę. Wynikiem tych prac jest zdjęcie – ideał. Zdjęcie wymuskany wzorzec. Portret doskonały./…/
Żeby nie było wątpliwości…
Mnie się te portrety podobają, nawet bardzo, ale nie jako portrety tylko raczej jako “piękna scenografia teatralna”. Jestem też pełen podziwu dla pasji i pracowitości Autora, jego sposobu na życie.
Tylko że… Pasję można podziwiać, ale ocenia się obraz czyli efekt końcowy. Czy taki rodzaj portretu może być wzorcem, ideałem? Moim zdaniem nie. Wzorzec, ideał to coś do czego należy dążyć. Coś nieosiągalnego dla przeciętnego, ułomnego twórcy. To marzenie.
Co by było gdyby wszyscy zaczęli dążyć do tak wyglądającego ideału?
Idąc dalej tym tropem, co by było gdyby wszyscy muzycy kapeli podwórkowych dążyli do poziomu artystów operowych? Gdyby znakomity moim zdaniem, śp. Stasiek Wielanek marzył o tym, żeby być Bernardem Ładyszem?
Nasze życie stałoby się strasznie ubogie i monotonne. Dlatego jeszcze raz mówię NIE. Tego typu działalność artystyczna może być wzorcem pasji, dobrego warsztatu, pomysłowości. Ale nie wzorcem portretu.
“Martwa natura z kobietą” – jeżeli oczywiście coś takiego jest w ogóle możliwe, ale jest upał to można sobie trochę poluzować :-)
Widać, że ma wielki talent i pasję.