To nie będzie długi wpis. Właściwie to chciałem poprzestać na wrzuceniu zdjęcia, ale nie wypadało. Nie wypadało w obliczu tytułu, bo ja nie jestem w stanie zapełnić go treścią poprzez samą fotografię, chociaż bardzo bym chciał. Ten wpis dedykuje kolegom robiącym street. W każdej jego formie. Tej bardziej wysublimowanej, niekoniecznie kierującej się szkołą Bressona, ale idącą nawet w poprzek. Jak i tym klasycznym właśnie łapaczom chwil, momentów.
Po tych wszystkich latach fotografowania, mam bowiem jedną konstatację dotycząca sedna, trzewi fotografii. Mianowicie taką, że jeśli miałbym wskazać najbardziej szczerą formę i prawdziwe oblicze fotografii to wskazałbym cały regiment streetowców. Nie jest zbyt zawiły mój tok myślenia, odnoszę bowiem fotografię do prawdy. Resztek prawdy, która nadziewa się na nasze kadry, klatki, kompozycje. A tę prawdę zapewniają jedynie zdjęcia pozbawione stylizacji przed ich wykonaniem. Zwróćcie uwagę, że takie szuflady fotograficzne jak pejzaż czy portret są z gruntu, niejako z natury rzeczy skazane na “przed-estetyzacje”. Jako fotograf zaczynam budować kadry w plenerze na długo zanim nacisnę migawkę. Dobieram filtry, reguluję czas, majstruję statywami, płaszczyznami. To samo w portrecie. Moje ostatnie 4 kadry zajęły mi dobre 40 minut czasu, nie wliczając w to “pustych” kompozycji, zanim przed obiektywem kamery LF pojawili się bohaterowie. Wszystko było estetyką, która zbudowałem ZANIM wykonałem zdjęcie. Czyli zostało już z grunty pozbawione realnego odniesienia do prawdy. “Przed-estetyzacja” jest wręcz warunkiem koniecznym w tej fotografii, ale musimy pamiętać, że tym samym stajemy się twórcą, a nie rejestratorem zdarzenia, sceny, widoku. A to, w moim odczuciu, pozbawia fotografię prawdy.
Ktoś przywoła obszar portretu z natury. A ja powiem – to dopiero kłamstwo. Podeprę się przykładem. Minął ponad rok od śmierci jednego z lepszych polskich portrecistów – Andrzeja Georgiewa (zmarł 28 sierpnia 2016 roku). Andrzej wykonał portret Leszka Bzdyla na wiele lat zanim ja miałem okazję zaprosić Leszka do Kumaka Studio w Gdańsku. Powstały dwa portrety tego samego człowieka. Oba “z natury”. Oba zupełnie inne. Oba jednak, w moim odczuciu, naznaczone autorami i nie oddające prawdy o portretowanym. Tak więc nawet, tzw. fotografowanie naturalne obarczone jest estetyką fotografa.
W street jest inaczej. I nie przekonują mnie porównania, że fotograf street wybiera kadr i już poprzez ten wybór “kłamie” i nie oddaje całej prawdy. Mam wrażenie, że istnieje spora różnica między świadomym wybraniem kawałka rzeczywistości a jego stwarzaniem jak wypadku pejzażu i portretu. Fotograf street nie buduje sceny, nie nakłania do takich lub innych zachowań, samo wybranie tego lub innego kadru nie może być traktowane jako fragmentaryczne przedstawiania prawdy. Imponują mi fotografowie zajmujący się ta dziedziną. Mam straszliwego kaca twórczego, bo nie umiem w żadnej mierze doścignąć ich wrażliwości na otaczający nas świat. Nie ukrywam, że stale próbuję. Poszukuję tego, co oni potrafią zamknąć w jedną klatkę. Jestem pod wrażeniem. Jako fotograf potrafię zrozumieć ile trzeba wrażliwości obrazowej, aby skojarzyć scenę (1) z kadrem (2) i kompozycją (3). To są przecież trzy inne stwory!
Scena (1) to jedynie przestrzeń, z której można wyjąć odpowiedni kadr (2) i dopiero na samym końcu skomponować (3) poprawne lub szaleńczo nienaturalne zdjęcie. Jednak musi się to na końcu bronić. Zakładając, że zazwyczaj odbywa się to w kilka sekund – moje zadziwienie jest bezgraniczne. Po prostu szacun.
Szacun dla streetowców.
Z tym większą tremą, wieńczę ten wpis tą skromną próbą. Obiecuję, że będę ćwiczył.
Powodzenia :)
Good luck ;)
OK z tym że street z założenia nie oddaje stanu faktycznego i jego piękno polega na tym że interpretacja leży po stronie odbiorcy. Gary Winogrand tutaj dobrze to tłumaczy : https://www.youtube.com/watch?v=YQhZcKzbM9s , fragment od 01:50
Nie zgodze się. W obecnej fotografii typu ‘street’ (patrzac np. po konkursach) ludzie poluja na kadry wpasowujace sie w dana stylistyke np. jak Martin Parr (chyba najpopularniejsze teraz), jak Bresson (coraz mniej), jak Bruce Gilden itd. Nie ma juz tej przypadkowosci ani zaskoczenia, jest tylko proba wbicia się w to co juz bylo. Po drugiej stronie jest np. Bernard Plossu, juz niemlody fotograf gdzie jeszczewidac chyba ta przypadkowosci czystosc bez estetyzowania>
@Jarek. Zawsze bylo tak, ze mlodzi podążaja szlakami mistrzów. Najczesciej czynią to nieudolnie i kopiują daną stylistyke. To nie jest aż tak złe. Jednak perełki znajdziemy tam, gdzie do tych kopii autor dokłada własny pierwiastek. Na to licze.
@Telemach. Przywołujesz Guru. Z guru sie nie dyskutuje :) Winogrand to Himalaje, a ja tutaj prawie o kolegach z podwórka lokalnego :)
W fotografii, szczególnie tej wspomnianej w artykule piękne jest to, że pozwala zatrzymać coś co jest nieuchwytne. Pokazać moment, który już nigdy się nie zdarzy pozostawiając odbiorcy możliwość interpretowania go na własny sposób. Pokazuje również pasję fotografa i sposób w jaki patrzy on na świat.
Street streetem czy inną formą fotografii paranormalnej… ale na kiego / nie rozumiem po co / zaczynają wklejać białe ramki i imitacje odręcznego podpisu ?
Wyższy stopień wtajemniczenia ? Leczenie kompleksów poprzez dodanie +zajebistości to przeciętnego pstryku babci siedzącej w autobusie, dziecka w fontannie czy cienia psa na ścianie ? Pff