Gdybyśmy chcieli podejść do tematu od strony biznesowej, to okazałoby się, że chcąc zarobić na fotografii, powinniśmy robić tylko i wyłącznie zdjęcia plenerowe. A pośród tych plenerowych, zdecydowana większość naszych kadrów powinna dotyczyć wschodów i zachodów słońca. Tak, dokładnie tak. Pewnie Was nie zaskoczę, ale wśród TOP25 zdjęć na Flickr w roku 2016 były przede wszystkim takie właśnie zdjęcia, tzw. cukiereczki. Bo to się podoba. Tak więc, statystycznie rzecz biorąc, zarobić można najwięcej właśnie na takich zdjęciach. Wiele osób zapewne kupiłoby te landszafty. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że natura wcale tak nie wygląda cukierkowo. Oczywiście, często przed wschodem słońca można zobaczyć podobne cuda, jednak finalne zdjęcie wrzucone na flickra jest zazwyczaj mocno poprawione.
Człowiek ma bowiem naturę poprawiacza natury.
Uwielbiamy ulepszać coś, co zazwyczaj wcale nie wymaga ulepszania. Niemniej, za każdym razem wisi nad nami widmo uznania i wyzwanie konkurencji. O obu tych rzeczach ostatnio pisałem. Jako fotografowie, zmagamy się z tymi dwoma pędzącymi nam pod kopułą rydwanami i nasza fotografia zaczyna coraz częściej przypominać właśnie takie cukiereczki. Kolorowe szkiełka wiszące w przedsionku starego domu, od których odbija się promień zachodzącego słońca. Uch… ależ zęby bolą :) Jak to powiedział “dzerry” (mój ziomal z Zaspy):
– Nostaligizm dobrze wygląda na ścianie!
I gdyby tylko o to chodziło. Ja mam jednak wrażenie, że czegoś więcej chcemy patrząc na te cukiereczki fotograficzne. W końcu jak przejrzycie ten link z flickra zobaczycie tam naprawdę sporo zaangażowania. Bo oddajmy rację, takie zdjęcia powstają nie tylko w programach graficznych, nie są wyłącznie tworem suwaków. Jednak trzeba ruszyć tyłek i pojechać tam, gdzie mamy szansę to zobaczyć, znać trochę warunki, umieć skomponować kadr i wyczekać czas odpowiedni. Suma summarum, okazuje się, że zrobienie takiego cukierka jest jednak czasochłonne i wymagające.
Zacząłem doceniać fotografów pocztówkowych wiele, wiele late temu. Mam na myśli pocztówki z miasta. Takie, co to na każdych wakacjach widujecie na straganach i w sklepach z pamiątkami. Będąc nastolatkiem zakochanym w swoim Canonie, czy tam Nikonie, stale poszukującym pieniędzy na kolejne rolki Velvii 50 (rarytasik z giełdy w Stodole!), postanowiłem zarobić i zrobić pocztówkowe zdjęcia Gdańska dla lokalnego wydawnictwa. Przeglądnąłem (obecnie się mówi: zrobiłem research) dostępne pocztówki, złaziłem pół starówki porównując zakupione wybrane sztuki z prawdziwym obrazem Gdańska i rozpocząłem polowanie na swoje kadry. Skrócę te opowieść do lakonicznego: dupa blada! Do dzisiaj, po ponad 25 latach nie umiem robić pocztówek z Gdańska. I nie mówię tego ironicznie, nie szczycę się tym, nie deprecjonuję pracy kolegów – ja po prostu nie potrafię zrobić takiego zdjęcia, bo jestem organicznie do tego niezdolny. Nie jest to powód do dumy. Chciałbym umieć.
Za to jedna rzecz zawsze wychodziła mi świetnie. Poranne wstawanie! Nie mam z tym żadnego problemu. Obojętnie, o której się położę, obojętnie czy przeddzień też nie spałem, jak sobie założę, że wstaje, to wstaję. A chcę Wam powiedzieć, że 50% sukcesu w fotografii plenerowej to właśnie ta zdolność. Wiecie ilu fotografów nigdy nie zostanie plenerowcami, tylko dlatego, że ich mózgi i organizm nie są w stanie przezwyciężyć zapachu poduszki rano, gdy zadzwoni budzik!? :) Bardzo spodobał mi się ostatnio wpis na blogu Ewy i Piotra: “Szturchaniec fotograficzny” o niedocenianych elementach w fotografii – to rzecz bardzo podobna do wstawania bezbolesnego. Czasami takie drobne elementy pomagają lub wręcz umożliwiają zrobienie zdjęcia. I właśnie wówczas powstają zdjęcia-cukiereczki. Te cukiereczki, od których bolą zęby co bardziej ambitnych i zaawansowanych filozoficznie fotografów. Mnie nie bolą. Nie żebym stawiał takie kadry na pierwszym miejscu swoich zdjęć, ale lubię je. Jestem nostalgicznie kiczowaty. Wiem. Z wiekiem obie te cechy się nasilają. A wydumane fotograficzne projekty, wystawiane w galeriach, do których przychodzi zazwyczaj ich twórca i kurator, którzy są kolegami z jednej klatki – jakoś mnie nie coraz mniej bawią. Tak więc pastwcie się nad cukiereczkiem:
Jeden cukierek – mniam. Drugi cukierek – mniam. Trzeci – też mniam. Czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy, dziewiąty… muli w brzuchu, jest niedobrze, nigdy więcej tyle cukierków na raz :-)
P.S. Zazdroszczę wczesnego wstawania, tej umiejętności nie potrafię zastąpić żadnym sprzętem.
I to jest zasadniczy problem z każdą potrawą. Czy to cukierki, czy krwisty stek, po jakimś czasie zawsze sie przeje podawany za często :)
A jeszcze gdzie się nie wejdzie, to karmią bez umiaru.
Na końcu przydałby miętowy opłatek ?
Zdjęcie nieadekwatne do artykułu. To nie jest cukiereczek. No chyba, że są cukiereczki niepokojące w smaku, ale takich jeszcze nie jadłem
Łukasz z godziny 12.01, to inny Łukasz ☺. Taka formalność, żeby nie było, że piszę coś innego niż wcześniej.
Jeżeli taka panuje obecnie maniera, to po co koniecznie płynąć w tym nurcie?
Nad morzem jest tyle fascynujących tematów np. sztorm, walka żywiołów.
Wiem, że to trudny temat, ale to jest dopiero wyzwanie dla fotografa.
takie cukierki to tylko efekt uboczny procesu slow photo ;) człowiek wychodzi wcześnie z domu, spokój, cisza, świat jeszcze śpi, można spokojnie pomyśleć, skupić na kadrze, pokontemplować chwilę… nikt nie przeszkadza, telefon nie dzwoni, człowiek od razu zaczyna się lepiej czuć, przybywa optymizmu, może i nieco radości… no i bach…musi się to jakoś ukazać w formie kadru ;)
Pozwolę sobie się troszeczkę nie zgodzić z niezdolnością do zdjęć pocztówkowych. Pamiętam Twoje zdjęcie Neptuna zrobione przy okazji testu Voigtlandera – bardzo pocztówkowe było…
Boże. To Ty też masz sto lat!? :)
Nie wiedzialem, ze ktos jeszcze tak stare rzeczy moje pamięta :):)