fotopropaganda blog o dobrej fotografii

Wyzwania

Dzisiaj kilka słów o wyzwaniach. Tych fotograficznych oczywiście. Przecież każdy z nas stawia sobie jakieś wyzwania, które stają się dla nas pewną wyznaczoną drogą z punktu A do punktu B i potem dalej do punktu C, D, E… Mam wrażenie, że te wyzwania są szczególnie popularne wśród fotografów pejzażu. Wyjaśnienie zdaje się być banalne. Otóż, fotografowie pejzażu mają do zaliczenia tzw. stałe punkty swojego rozwoju fotograficznego. Zazwyczaj są to, po kolei od stopnia trudności: łąka zielona, zachód słońca, wschód słońca (tutaj trudniej, bo trzeba wcześnie wstać), zdjęcie makro owada, zdjęcie z bliska jakiegoś miejskiego ptaka, woda płynąca zamrożona w ruchu, woda rozmyta na długim czasie (tutaj już trudniej, bo trzeba mieć albo filtry, albo trochę wiedzy z relacji czas-przysłona) i na koniec zwierzę ssak. Na początku może to być koń, owca, czy nawet krowa w ładnej kontrze lub na zielonej hali. Ważne, by w oddali był świerkowy las, najlepiej w delikatnej mgle.

Teraz, gdy już te początkowe wyzwania zaliczymy, przechodzimy na drugi level wyzwań. Dodajemy do tego kreację. Stosujemy filtry, bawimy się perspektywą, zaczynamy rozróżniać zwierzęta dzikie (te cholerstwa trudniej złapać w kadr niż owce) od tych domowych (te stają się mniej atrakcyjne fotograficznie, bo powszednie) i zaczynamy wybrzydzać. To już było, to jest nudne,to mam już na 3988 klatkach, a ten wróbel na płocie to już nie to samo, co stado gęgaw na rozlewisku. I tak trafiamy, krok po kroku, do worka z największymi wyzwaniami. Te wyzwania to…

Lokacje.

Czyli po naszemu: miejsca warte odwiedzenia. To jest najwyższy poziom wyzwań w fotografii krajobrazowej (o tej zwierzęcej ożywionej kiedy indziej). Otóż zaczynamy planować, gdzie to byśmy musieli pojechać, aby wyzwać na zdjęcia konkurentów, kolegów, czy wreszcie swoją własną estetykę i potrzebę samorealizacji. To trzecie wyzwanie – w stosunku do samego siebie – jest najlepsze, tak na marginesie. Pierwsze myśli biegną ku wszystkim tym popularnym miejscom, które zna każdy fotograf landscape; a zna z Internetu. A więc: Lofoty, Islandia, Antarktyda, pustynie, Afryka, australijskie pustkowia, amerykańskie drogi donikąd, czy toskańskie drzewa na zielonym zaplamionym słońcem polu. Wyzwania stają się coraz bardziej odległe, ale jednocześnie kuszące, bo przecież tam właśnie zrobimy to wymarzone zdjęcie góry lodowej na czarnej plaży, czy fiordy oblane zieloną łuną z tymi śmiesznymi czerwonymi domkami w Norwegii. Wyzwanie fotograficzne nas tam zaprowadzi tak czy siak.

To nic, że widzieliśmy zdjęcia z tych miejsc w setkach wersji i wariacji. To nic, że mając kilka godzin w danym miejscu jesteśmy zdani na łaskę przypadku i nieznajomości terenu oraz światła i zrobimy coś po prostu, trochę na kształt: “to byłem”. Wyzwanie nas gna. Jedziemy. I przywozimy z tych wyzwań, zdjęcia dokładnie takie same jak pozostałe milion już istniejących w sieci. Bo na tej czarnej plaży spotykamy dziesiątki takich samych, gnanych wolą wyzwania fotografów z najdalszych zakątków świata, którzy tuż obok nas mają te same aparaty, stosują te sama filtracje i ten sam MacBook, co nasz, im wieczorem wypluwa te fotki od razu na Instagram i Fejsa.

Jeśli oczekujecie, że podsumowaniem tego wpisu będzie konstatacja, że całe to działanie jest głupotą i niczego sobie sami nie udowadniacie jeżdżąc w te wszystkie obcykane miejsca, to się rozczarujecie!

Absolutnie jestem zwolennikiem wyzwań i stawiania im czoła!

Nie widzę nic złego, ani zdrożnego w fakcie, że spełniamy fotograficzne wyzwania dla siebie na przekór istniejącym już fotografiom. Że realizujemy, często na granicy finansowego rozsądku, swoje estetyczne i wyższe ludzkie cele niż żarcie, wydawanie kasy na pierdoły i opluwanie innych na fejsie. Tak – tak powinniśmy robić. Nasze wyzwania fotograficzne są najważniejsze. One nas stanowią. Czynią z nas fotografów. I dopełniają nas, jak cytat z Jerry Maguire: “You complete me”.

Napisałem, że wyzwania przynależą niejako najlepiej fotografom plenerowym. Tak się zastanawiam czy tę zasadę, ten atrybut można przypisać na przykład streetowcom? Chyba nie, bo nieprzewidywalność zachowań społecznych i pojedynczych ludzi nie daje nam szansy na napotkanie tej samej sceny dwa razy. Zawsze ona będzie inna, uchwycona w innym kontekście. W wypadku przyrody, jedyną różnicą jest światło i kolory zgodne z porą roku. Ale i to jest powtarzalne. Jak cykl obrotu planety.

Na koniec jedna uwaga, która ma być pewną kontrą jednak, do wywodu o słuszności realizacji wyzwań. Otóż, pragnę was zapewnić (o ile tego sami już nie skumaliście), że wyzwania są tuż za rogiem. W miejscach, które dobrze znacie. Czasami nie sztuką jest pojechać na Lafoty czy do Afryki i dać się podprowadzić do lwa czy pod wodospad w tłumie innych fotografów. Czasami sztuką jest wyzwanie znane. I dlatego należy mierzyć się z każdym wyzwaniem.

Szczególnie, gdy przed wschodem na niebie pojawia się wąż magiczny, którego ogon ciągnie się tuż nad cichą powierzchnią wody i głaszcze brzuchem tafle. Lubie takie wyzwania. Jak na tym zdjęciu. Takie wiecie, z levelu zero :)

6 komentarzy

  • “Czasami sztuką jest wyzwanie znane” -tak, mierzę się z tym bardzo często. Czasem jest to utrapienie ale jak się uda coś dobrego -satysfakcja podwójna, potrójna, po… jna. Dzięki za tekst :-)

  • Wydaje mi się, że to wszystko jest niestety jeszcze bardziej skomplikowane :-)
    Są co najmniej dwa rodzaje fotografujących, które nieco się różnią drogą rozwojową i wyzwaniami. Grupa pierwsza, mówiąc nieco symbolicznie, fotografuje żółte bo ładnie kontrastuje z zielonym. Grupa druga fotografuje często to samo, ale wie że jest to kwitnący w maju rzepak, kojarzący się oczywiście z miodem (nawiasem mówiąc nie przepadam za miodem rzepakowym, wolę miody ciemne, o ostrym smaku np. gryczany).
    Grupa pierwsza jest chyba w nieco gorszej sytuacji, częściej wpada w stresy albo różne artystyczne frustracje.
    Grupa druga ma więcej różnych motywacji, ponieważ fotografię łączy z różnorodnymi zainteresowaniami niefotograficznymi np. z historią architektury itp.
    Prosty przykład:
    Wiadomo, że stare zabytkowe kościoły mają nieraz wspaniałe sklepienia. Piękne łuki, symetria, światłocienie, znakomity temat fotograficzny.
    Ale ile radości może sprawić odkrycie np. sklepień krzywych. Nie wszystkie łuki są idealnie równe, nie zawsze wychodzą z jednego punktu. Jakie pole dla wyobraźni!
    Wojny, katastrofy budowlane, może nie było odpowiednich fachowców albo pieniędzy? Co się stało? Cała historia w pigułce. A może uda się coś takiego jeszcze gdzieś znaleźć i oczywiście uwiecznić. Może gdzieś znajdziemy na murach podpisy dawnych budowniczych? Jakieś ich symbole. Jak się poszuka to się i znajdzie (np. na kolumnach katedry gnieźnieńskiej, albo w Strzelnie).
    Połączenie tego wszystkiego z dobrą fotografią daje dodatkową motywację.
    I jeszcze jedno.
    Oczywiście że wyzwania są tuż za rogiem: za rogiem budynku, za rogiem ulicy. Ale jednak większe jest prawdopodobieństwo realizacji ciekawego wyzwania, jeżeli z okien tego budynku widać np. Tatry lub morze, albo w pobliżu jest skansen, jaskinia, zamek na skale. Jeżeli tego nie mamy, to często zostaje butelka na trawniku.
    Zrobiłem kiedyś kilka zdjęć starej architektury przez pofalowane szybki (stylizowane na średniowieczne) okienek w klasztorze na Świętym Krzyżu. Ktoś się zapytał, jak można otrzymać taki ciekawy efekt?
    Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą zresztą, że trzeba wyłączyć komputer, pojechać do Nowej Słupii, wejść na Święty Krzyż, pochodzić, poszukać i tyle. Proste.
    Najtrudniejszy jest krok pierwszy: wyłączenie komputera :-)

  • “czy tę zasadę, ten atrybut można przypisać na przykład streetowcom?”

    Przejście od “pstrykam i uciekam” do “najpierw rozmawiam, rozumiem, na co patrzę, a później to fotografuję”? Czyli – od streeta do reportażu?

    PS. LOfoty.

  • @Piryt
    Dziekuje za Twoje uwagi. Musze Ci powiedziec, ze o ile wszysktie uwagi są zgodne z moimi obserwacjami, o tyle po tych wszystkich latach u mnie nie jest problemem wyłącznie komputera. Problemem jest czas! Czasa do znalezienia :?

    @Piotr
    Coś w tym jest, ale sam wiesz ze street to cos wiecej niz rejestracja bez zaangażowania. :)
    PS
    Dzieki za Lofoty. Wstyd mój :)

  • Faktycznie wyjazd do miejsca z cyklu “must have” może być wyzwaniem, ale dopiero przy podejściu “spróbuję inaczej niż miliony przede mna” ;) inaczej to wyjazd kopiuj-wklej i ew. wyzwanie dla portfela.
    Większym wyzwaniem jest rozejrzeć się wokół siebie i tu znaleźć temat, jak sam zauważyłeś.

  • Świetny wpis jak zwykle dający do myślenia. Też osobiście uważam, że większym wyzwaniem (poziomem) jest zrobienie zdjęć na swojej ulicy, ludziom których widzisz codziennie niż na egzotycznych fotograficznych wyjazdach. Mam cały czas w głowie pomysł na taki “foto reportaż” ale cały czas biję się z myślami. W tym przypadku problem nie jest po stronie sprzętu, komputera czy chęci ale we mnie samym :-)

    @Piryt
    Masz rację: najtrudniejszy jest pierwszy krok. Obojętnie jaki by nie był.

fotopropaganda blog o dobrej fotografii