No dobra, kawa na ławę! Ile takich nieudanych fotografii macie na swoich dyskach, macierzach, pendrajwach itd..? Chciałem zapytać, ile macie po szufladach pochowane, ale to nie na czasie. Przywykliśmy do tego, że jesteśmy kojarzeni z naszymi zdjęciami w sieci. Rozpoznawalny styl, powtarzalne wrzutki na social: TT, Insta, Flickr, 500px, Tumblr itd… Wszędzie umieszczamy zdjęcie jedno i to samo, które jest dla nas dobre. Budujemy tym samym naszą markę fotograficzną. Określamy pewien styl. No i naturalnym jest, że chcemy pokazać się jak najlepiej. Cyzelujemy te zdjęcia, wybieramy, poprawiamy, aż w końcu wywalamy w przestrzeń onlajnu i na każdym z siedmiu naszych profili na siedmiu kanałach soszialowych pojawia się fota i… czekamy. Po 5 minutach pierwsze lajko-serduszko-komentarze. Jest dobrze, tu dwa, tam cztery, a tam nawet ktoś skomentował, kogo jeszcze nie mam w ulubionych. Jesteśmy na fali.
A gdyby tak sytuacje odwrócić. Gdybyśmy zmuszeni byli pokazać zdjęcia, które są nieudane. Czy wystarczyłoby Wam przestrzeni w cloud by je wszystkie pokazać :)? Ja mam na swoim dysku 90% zdjęć nieudanych. Pisałem kiedyś, że moja średnia ilości zapisanych na karcie zdjęć z jednego wyjazdu to jakieś 10-20 klatek. Z tego zazwyczaj wybiorę 1-2 ujęcia, w porywach 4 i wcale nie znaczy, że te cztery są dobre. Ot, po prostu lubię zaszaleć :) Zupełnie czym innym jest natomiast u mnie samo finalne dopracowanie zdjęcia. Ostatnio zaczynam wracać do filozofii Ansela Adamsa. Wkładam coraz więcej pracy w finalny efekt w cyfrowej ciemni. Staram się jak mogę, aby nie przekroczyć, zakodowanej gdzieś we mnie, granicy między dopracowaniem cyfrowej odbitki a manipulacją. Po ostatnich wydrukach, które robiłem w Pigment, zaczynam dbać o estetykę każdego centymetra pracy, bo tak zaawansowane drukarki nie wybaczają błędów i zauważyłem na odbitce kilka niechlujnie zostawionych paproszków z matrycy. Robię wiec po kilka wersji tego samego zdjęcia, zmieniam kontrasty, staram się wyczuć jak zachowałby się papier pod powiększalnikiem z taką, a nie inną gradacją. Kombinuję. Doszedłem do 10 kopii jednego naświetlenia. Co daje w sumie prawie 30 finalnych prac różniących się niuansami w cieniach, których niestety już nie ogarnia mój monitor.Wracając do pytania o ilość złych zdjęć. Procentowo to jest u mnie jakieś 75%-85%. I tyle mam zawalonych dysków z tymi szitowymi fotami. Gdyby ktoś zmusił mnie do pokazania tego badziewia, musiałbym przestać pisać o fotografii. Średnio, 85% mojej energii fotograficznej idzie w przysłowiowy komin. Kompozycja leży. Czas jest niewłaściwie dobrany do warunków pogodowych. Nie daje sobie rady z programami do obróbki i zapowiadające się dobrze zdjęcie jest przeze mnie masakrowane suwakami. Co nieprawdopodobne w tych czasach, mając na pokładzie swojej stajni sprzętowej najnowsze dzieci lustrzankowe z pomiarami, które ponoć się nie mylą, trafiam zdjęcia totalnie przewalone lub kompletnie niedoświetlone. Koszmar.
Zdjęcia nieudane stanowią gro mojej fotografii!
Czy to powód do zmartwienia? Nie wydaje mi się. Czy to jest powód do dumy? Też mi się nie wydaje :) To po prostu normalka. Nie jesteśmy maszynami do pstrykania idealnych fot, jak bardzo chcielibyśmy aby uważali wszyscy nasi ‘folołersi’. Nie jest prawdą to, co publikujemy na naszych łolach i tajmlajnach. Nie. To jest wyłącznie i jedynie nasz brand fotograficzny, który jesteśmy zmuszeni budować pod naciskiem wszechogarniającej potrzeby akceptacji. Akceptacji nas jako fotografów, jako twórców i niestety także nas jako ludzi.
Problemem nie jest, że się robi nieudane zdjęcia. Problem się zaczyna, jak się nieudanych nie robi. Bo to znaczy, że się stoi w miejscu, nie szuka, nie próbuje i nie uczy się nowych rzeczy. Nie da się uczyć bez popełniania błędów.
Piotr,
Nie zginęła więc jednak sztuka czytania między wierszami! Cieszę się :)
Tak jak zauważył Piotr, bez nieudanych zdjęć nie ma postępu. Dla mnie nieudane zdjęcia są świadectwem mojego rozwoju i się ich nie wypieram (a także nie usuwam z dysku). Co do potrzeby akceptacji na serwisach o których pisze Iczek, to śmiem stwierdzić, że na początkowym etapie nauki fotografii, powyższe serwisy wiecej szkodzą niż pomagają. Teoretycznie poprzez oglądanie innych zdjęć można rozwinąć swoje umiejętności. Ale opieranie się na serwisach gdzie jest silny system oceniania i komentowania powoduje, że świadomie lub nie sami dążymy do robienia takich zdjęć, które będą podobać się na powyższych serwisach. A więc w pewien sposób ograniczamy się i nabieramy złych nawyków. Czyli formatujemy się.
“To jest wyłącznie i jedynie nasz brand fotograficzny, który jesteśmy zmuszeni budować pod naciskiem wszechogarniającej potrzeby akceptacji. Akceptacji nas jako fotografów, jako twórców i niestety także nas jako ludzi”.
——————————————————————————————————
Tego trochę nie rozumiem. Wydaje mi się, że dotyczy to raczej początkujących. Po iluś tam latach zdobywania wiedzy i doświadczeń każdy chyba zna mniej więcej swoje możliwości i swoją wartość. Akceptacja jest owszem potrzebna, ale akceptacja przez lepszych, przez jakieś Autorytety. Akceptacja przez niewiadomokogo :-) nie cieszy, ani nie daje satysfakcji.
W sumie dwa dni zastanawiałem się nad tematem tego tekstu i jego treścią. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że nie do końca wiem, które zdjęcia są nieudane i co o tym decyduje. Często łapię się na tym, że chowając wiele fotografii do szuflady, bo mi się nie podobają, wracam do nich za miesiąc, dwa, a może i rok i co widzę? Widzę nowe emocje, widzę rzeczy, które wcześniej na tym zdjęciu były dla mnie niczym więcej jak zwykłym dniem. Później okazuje się, że ta fotografia nabiera znaczenia, siły i przekazu. I niekoniecznie dzięki temu, że jest dobrze zrobiona, poprawna technicznie itd. ale zmienia się kontekst, odbiór obrazu, a to ma niezwykle duże znaczenie w nazewnictwie fotografii.
Nie moje stają się zdjęcia, które ewidentnie naciśnięte były wyłącznie dla potrzeby dowartościowania i stwierdzenia – ja też tak potrafię.
Michał. Bo to nie jest takie proste. JA też nie zawsze wiem, co jest dobre, a co nie. Czasami pomagają bardziej doświadczeni koledzy, którzy spojrzą inaczej i przekonają mnie,że coś jest dobre.
Czasami, jak sam piszesz, dojrzewam do kadrów sprzed lat.
Niemniej, zawsze pozostaje w nas chęć zabłyśnięcia tym, co jest popularne online teraz i popełniamy błąd.
Tracimy swoją fotogtrafię na rzecz TEJ POPULARNEJ. Modnej.
Chyab to chciałem napisać.
“Niemniej, zawsze pozostaje w nas chęć zabłyśnięcia tym, co jest popularne online teraz”
A jeśli nie? Jeśli jesteśmy wolni od tego?
Portalu 500px wyjątkowo nie lubię, robi na mnie wrażenie pstrokatego chaosu.
Jaka satysfakcja z pokazywania się w nim?
polecone, zajrzane… sporo teraz do przeczytania, bo widzę że warto :)
Zapraszam Grzegorzu. Dzieki za Twoj czas.