Znaki torów wodnych laikowi mówią niewiele. Na przykład, dlaczego lewa strona toru wodnego jest oznakowana kolorem czerwonym…? Lub inaczej… dlaczego lewa burta statków od dawien dawna oznakowana była czerwoną latarnią?
Może dlatego, że serce jest po lewej stronie?:) W każdym razie na egzaminach na stopnie żeglarskie łatwo było to zapamiętać mnie jako szczeniakowi, że lewo to czerwono od serca. Taki prosty mechanizm skojarzeń występuje w wielu dziedzinach. Także w fotografii. Może niekoniecznie odnosi się do locji lądowej czy morskiej, ale raczej do wzorców, znaków na drodze powstawania i rozwoju fotografii.
Takimi pławami wyznaczającymi tor wodny w fotografii są przecież takie nazwiska jak Daguerre, Atget, Sander, Kertesz, Bresson, Capa itd… znamy ich wszystkich. Ich postacie i to, co wnieśli do fotografii są jak te czerwone pławy po lewej stronie, od serca. I choćbyśmy nie wiem jak zarzekali się, że tworzymy swoje, to mam wrażenie, że nasz kurs fotograficzny, nasze nawigowanie na tym morzu wyobraźni obrazowej jest tylko i wyłącznie meandrowaniem od jednego znaku do drugiego. Płyniemy po torze wyznaczonym przez tych fotografów. Zbaczamy z kursu, ale tylko na chwilę. Odkrywamy nowe przesmyki, czasami wpływamy na mieliznę, ale zawsze kurczowo wypatrujemy trwałych oznakowań, do których zawsze możemy wrócić. Obrazów, do których się zawsze możemy odwołać.
Navigare necesse est… śpiewała Alicja Majewska, ale mało kto z nas zna druga cześć tego łacińskiego przysłowia, a brzmi one w całości: Navigare necesse est, vivere non est necesse – czyli esencjonalnie:
żeglowanie jest ważniejsze od życia
Zacząłem się zastanawiać, czy wiedza z zakresu locji morskiej przydaje mi się? Posiadam patent sternika jachtowego, rzadko jednak żegluje; żeby nie powiedzieć wcale. A jednak mam podstawy, pewien kręgosłup, który w konieczności umiałbym wykorzystać. A w fotografii? Wiele lat temu odłożyłem na półkę aparat wielkoformatowy. Kręte przesmyki codzienności zawiodły mnie na różne cyfrowe “mielizny”. I tak brodzę od dłuższego czasu po kolana i muszę otwarcie powiedzieć, że… nie narzekam. Słyszę co pewien czas nawoływania, to z lewej, to z prawej burty, że jednak warto moczyć negatywy w koreksach nadal. I wierzę, że warto. Niemniej potrzebuję chyba odnaleźć główny nurt, by ponownie wskoczyć na szlak gdzieś koło pławy Ansela Adamsa czy główki portu Michael Kenna :) Tymczasem, zakładam wodery i włażę po swoje kadry do wody z narzędziem jakie obecnie proponuje mi technologia. Staram się zapomnieć o całym tym anturażu technicznym i skupić się na tym, co widzę. Mam wrażenie bowiem, że Ci wszyscy wielcy przed nami wygrywali nie przez technikę, nie przez ilość wylanego kolodionu czy super czułych filmów używanie, ale przez widzenie.
Widzieli ciut więcej od nas. I umieli to utrwalić. A dlaczego. Bo zakładali, że żeglowanie jest ważniejsze od życia. Działanie, robienie zdjęć jest ważniejsze od samego istnienia jako fotograf. Być fotografem wcale nie oznacza umiejętności fotografowania, jak posiadanie stopnia żeglarskiego nie oznacza bycie żeglarzem. Często o tym zapominamy.
Włączamy więc czerwoną latarnię i szukamy naszych własnych, fotograficznych pław.
Bardzo madry tekst, pozdrawiam
Zawstydzasz mnie :)
Jestem obecnie na wakacjach i wszedłem poczytać. Mega moment na taki tekst. Przeczytałem go chyba w najlepszym możliwym dla mnie czasie i to jest fajne.
Mam takie samo podejście do codzienności, ale fajnie je sobie uświadamiać z każdym kolejnym razem na nowo. Dzięki!
Ja uważnie przeczytałem o nawigacji i mam wrażenie, że zdjęcie jest źle zrobione… boja powinna być z lewej strony. ;)
Bo ja zawsze trochę pod prąd płynę… :)
Bardzo, bardzo mądry tekst. Dziękuję, że umiał Pan to tak ładnie powiedzieć…
Małgorzato. Dzięki.
Nic dodać, nic ująć.
Każda dziedzina życia i działalności ma swoich Adamsów, Bressonów, Gurskych. Czy wiedza o nich jest potrzebna, żeby z tej dziedziny czerpać przyjemność? Ilu aktywnie fotografujących zna w ogóle te nazwiska? Ilu turystycznych narciarzy mierzy się z dziedzictwem Franza Klammera, Jean-Claude’a Killy czy choćby Andrzeja Bachledy. Można takie rozważania snuć bez końca. Nie, nie trzeba ich znać.
Zawsze podziwiam radość ludzi fotografujących się na tle pięknych miejsc, dajmy na to zabytków. Zaznaczenie swoją wydzieliną miejsca, “tu byłem i wszyscy się o tym dowiecie”. Zazdroszczę im tej radości i braku świadomości, czym jest Fotografia.
Bo jeżeli włączymy świadomość istnienia tych Wielkich, mamy z kim się zmierzyć, ocenić, czy dorastamy do stóp, czy może pod kolana. I to jest przykre odczucie.
Ale się staramy, zawsze. Bo z tego, bierze się rozwój i postęp.
Miało być “nic dodać nic ująć”. Wystarczy.