Ten wpis nie odkryje niczego nowego. Takie czasy, że ponoć wszystko już pozostałe powiedziane, wyjaśnione, a jak wydaje się Wam, że nie, to należy wpisać w adres przeglądarki ciąg sześciu najbardziej popularnych liter na świecie. Odpowiedź jest na wszystko. Czasami jednak warto powtarzać lub po prostu przypomnieć sobie pewne sprawy, które zazwyczaj nosimy głęboko w naszych torbach fotograficznych, a przygniecione ilością sprzętu i brakiem czasu umykają. Niewątpliwie, taką wartą stałego przypominania sprawą jest zagadnienie światła.
Uprawiamy wszyscy te bolesną rzecz, jaką jest fotografia, z jednego powodu. Chcemy zatrzymać i ujarzmić nie tyle sam czas (co też jest oczywiste), ale przede wszystkich owe ujarzmienie czasu możliwe jest dzięki “złapaniu światła”. To jest nasza zasadnicza przeszkoda i nasze wyzwanie. Samo zatrzymanie czegoś w kadrze, to tylko sztuczka techniczna; dopiero gdy dodamy do tego naszą koncepcje “złapania światła” zaczyna to nabierać sensu, a przede wszystkim dopiero wówczas staje się fotografią. Niestety, doprowadziliśmy sztuczki techniczne do poziomu niewyobrażalnego jeszcze 10-15 lat temu. Fotografia w dużej mierze stała się jedną wielką sztuczką. Każdy z nas tym samym jest sztukmistrzem. Niestety wciąż wśród nas mało “sztukmistrzów światła”.
Aparat od zawsze służyć miał jako techniczny nośnik do wykorzystania technologii łapania światła. Najpierw wkładano weń szklane szybki, potem pojawił się bardziej odporne nośniki uczulonego materiału jak błona filmowa, poprzez różne inne “nośniki” czułości. Zawsze jednak zasada była jedna – złapać na te wrażliwą chemię to światło, które sami widzimy, które jest naturalnie z nami obecne. I tylko je. Bo, ono daje naturalny obraz tego, co widzi człowiek. Doszliśmy jednak do nośników, które już nie są chemicznie uczulane. A co za tym idzie, ich osiągi wrażliwości świetlnej są kosmiczne. Weszliśmy w erę w fotografii, która nie jest już łapaniem światła, to jest era łapania nocy – łapania ciemności. Gdy widzę aparat fotografujący w czułością 3 mln ISO to się pytam sam siebie, ale po co to? Przecież to jest noktowizor. Ta czułość nie służy już do łapania światła, ona wydobywa ciemność z ciemności. Coś z czegoś, co jest niewidoczne praktycznie. Ja wiem… zaraz mi odpowiecie, że fotografia od pierwszego tchnienia swojego na tym padole dążyła do ulepszania materiałów, ale rejestracja obrazu była coraz skuteczniejsza. Był filmy o ISO 800 i sami ciągnęliśmy je wszyscy na 1600 i 3200. Właśnie po to, by złapać więcej światła. A teraz po prostu technologia pozwala nam “ciągnąć” matrycę do 3 mln i nie ma się co burzyć…
A jednak, ja się burzę. Mam wrażenie, że przekroczono gdzieś granice absurdu. Że po wariactwach z ilością pikseli w matrycach (99% ludzi niepotrzebnej) jednocześnie trwa wyścig o czułość na światło. Niekończące się story. Jakoś nie potrafię odnaleźć się w tym świecie milionowych czułości. Może dlatego używam nadal maksymalnie 640 do 800ISO i potrafię zrobić zdjęcie w każdych warunkach, bo wiem że się da, że można. I szkoda mi jest trochę fotografów i nawet amatorów, którzy już w sklepie pytają:
– Ale ten aparat ma 200 tys ISO, bo czasami będę robił w domu dzieciom?
Znam jeszcze nadal kilku prawdziwych sztukmistrzów światła. Takich, co to potrafią jednym kadrem i złapanym nań światłem przenieść mnie w swoją bajkę. Oni też czasami chorują na nadmiar dobra w swoich aparatach i eksperymentują, ale zawsze wracają do tego najważniejszego. Do ujarzmienia światła. Jak najprostszymi metodami, w sposób dokładnie taki sam jak w dniu gdy widok ze swojego okna łapał swoim super nisko czułym aparatem Niépce. Dlatego proszę Was dbajcie o nich i dbajcie o to, by nie dać się szaleństwu ciemnej strony fotografii, a taką jest sztuczne generowanie w Was potrzeby posiadania czegoś, co nie służy już dawno robieniu fotografii, a jedynie robieniu pieniędzy :)
Pozdrawiam i zwolnijcie… czas, którego szukacie by go złapać wraz ze światłem jest także potrzebny by w ogóle coś robić w fotografii. Gdy go znajdziesz, zmierzaj powoli ku światłu. Robić sztuczki. Sztuczki ze światłem.