Rzadko na moich blogach pojawia się muzyka. Jakoś tak pojmuje ją bardzo osobiście. W każdym razie, dzisiaj dla przerwania trwającej od dłuższego czasu ciszy, polecam. Nie jest to najświeższe, ale dopiero wczoraj przesłuchałem nowa płytę T.LOVE. Cóż… faktycznie chyba wino im starsze, tym lepsze. Muzycznie ta płyta to perełka w dorobku T.LOVE. A że kapela towarzyszy mi od pierwszych świadomych odchodów mych do muzyki, więc z tym większym sentymentem sięgam po taki album.
Tekstowo zawsze traktowałem Muńka dość lekko. Nie czułem jakoś tych jego składów. Tutaj również muszę postawić znak nierówności między tekstami a muzyką. Oczywiście z przechyleniem wagi w kierunku muzyki, która robi wszystko co trzeba. Aranże, rytmy, harmonia i dobrane instrumenty – rewelacja. Gdybym miął wskazać najlepszy numer tekstowy, to nie będę oryginalny i posłużę się utworem, który już w zeszłym roku promował te płytę. I jak tak przesłuchać go kilka razy, to powiedzcie mi jak do tego się ma ten wysilony bunt Peszkowej z tą jej żonglerką słowną taką samą wciąż. Jednak gatunkowo kompletnie inna liga! Chwała Muniek, że daliście radę. Doceniam. “Lucy Phere”
sam nie wiem… ale mam tak, że nie daję rady przesłuchać w całości tego albumu. męczy mnie. może dlatego, że od czasu jakiegoś czergoś innego szukam w muzyce. może…
tak czy inaczej – płyta niezła – ale nie dla mnie.