Dwa sposoby myślenia, dwa rodzaje fotografii, dwie marki sprzętu, inne modele obiektywów o innym zakresie ogniskowych. To wszystko jest efektem mojego dwojakiego sposobu myślenia o fotografii. Jedna marka nie zapewnia mi oczekiwanych doznań, nawet jeśli jest to Hasselblad 907x 100c.
Fotografowanie to nie jest tylko naciskanie migawki w jakimś tam modelu aparatu. Dla mnie, od zawsze, fotografowanie w danym stylu łączyło się nierozerwalnie z określoną marką lub nawet dokładnie modelem aparatu i jego obiektywami. Nie umiem przestawić sobie w głowie zwrotnicy, która pozwoliłaby mi robić zdjęcia jednym modelem aparatu, jedną marką. Może wynika to z faktu, że każda marka ma swoją filozofię i swoje podejście do zastosowania w fotografii. Nawet gdy dany producent zapewnia całą gamę obiektywów, aparatów, którymi można zrobić wszystko, to z biegiem lat, specyfikacja używanych zabawek foto jest dla mnie coraz ważniejsza.
Obecnie jestem ponownie na etapie fotografii dzikiej przyrody. Robiłem to lat temu 20, potem miałem wiele lat przerwy i znowu wróciłem. Pod ten rodzaj fotografii zbudowałem całe zaplecze techniczne i sprzętowe. Poczynając od dobranych do tego aparatów, poprzez obiektywy, statywy, głowice gimbalowe i cały osprzęt, następnie cały anturaż ubioru, maskowań, pływadełek, poonotnów, namiotów, aż po określone prawem pozwolenia i papierki, by zamknąć temat wymianą samochodu na bardziej “uterenowiony” ;)
Jednym słowem, jak słyszę wśród znajomych niefotografów- debil, maniak, idiota, “kto bogatemu zabroni”, to niestety się z nimi zgadzam. Tak mam. I robię to całkowicie hobbistycznie, nie zarabiam na fotografii, nawet nie zamierzam.
Mam też tak, że jak już wchodzę w coś, to po szyję, a jak skaczę, to z najwyższego klifu. Fotografowanie dzikiej przyrody to nie jest tylko odskocznia od roboty dla mnie, to jest cała filozofia życia – jakkolwiek żałośnie i “kołczowo” by to nie brzmiało.
Dualizm, skrajność, blokada w głowie
Jednak, poza pasją do przyrody, od lat przecież zajmowałem się fotografią pleneru i portretu. Prowadziłem studio fotografii (nawet dwa), robiłem warsztaty dla ludzi z mokrego kolodionu, nawet coś tam udało mi się przyzwoitego w tej dziedzinie stworzyć. I nie wyobrażam sobie, abym robił zdjęcia portretowe tym samym aparatem (nawet tą samą marką), którego używam do fotografii ptaków.
Czemu? Nie wiem!
Po prostu wzięcie do studia Canona R3 (mój podstawowy sprzęt ptasi obecnie) nie wchodzi w ogóle w grę. A przecież Canon robi świetne obiektywy portretowe, znam je od lat. A jednak! Nie wyobrażam sobie w studio na statywie Canona R3. To jakbym jadł makaron nieosolony lub szedł w rozwiązanych butach. Po prostu nie i koniec.


Jeśli fotografuje portret lub chcę robić pejzaż (też moja pasja), to buduję swoją przestrzeń sprzętową od nowa. Hasselblad 907x 100c, względnie GFX 100 lub coś, co z natury rzeczy bardziej pasuje mi do tego typu fotografii. Wiem, że nie zrobię tak dobrych zdjęć (w mojej ocenie) morza, gór, czy łąki Canonem R3, jak zrobiłbym Hasskiem czy Fuji. I choć brzmi to idiotycznie, to tak po prostu mam i nie poradzę.
Aparaty wielkoformatowe, aparaty analogowe dwuobiektywowe, polaroidy, negatywy, pozytywy, kolodion itd… itp… Próbowałem wielu obszarów i technik. I do każdej z nich kompletowałem cały sprzęt, sprowadzałem z USA, kupowałem na eBay, szukałem po lokalnych rzemieślnikach, bo to była cała ta zabawa w gonienie króliczka. Zdarzało się często tak, że samo kompletowanie, dokupowywanie było większą radochą niż samo wykonywanie zdjęć :) Wielokrotnie przesadzałem i wpędzałem się w ślepe uliczki, ale za każdym razem się czegoś uczyłem . Poznawałem coś nowego, nie tylko w obszarze sprzętu, ale też filozofii, która towarzyszyła danej technice fotograficznej. Tak było w wypadku mojej pierwszej Leica M6 w czasach, gdy nazwisko Cartier-Bresson nie było wcale aż tak znane w Polsce, tak było z Hasselblad 501, który był dla mnie wyznacznikiem i pierwszym krokiem w dobrej jakości negatywy.
Hasselblad 907x 100c – jaki w tym sens dla amatora?
No i stało się. Kupiłem Hasselblad 907x 100c.
Wiem, że jestem nieracjonalny, bo z zasady traci się dużo pieniędzy na takich zakupach, szczególnie, gdy kupujesz w sklepie u oficjalnego dystrybutora. Wprawdzie rzadko kupuję sprzęt nowy, w 90% przypadków kupuje sprzęt używany, ale w tym wypadku, nie chciałem ryzykować. Czy istnieje racjonalne uzasadnienie kupowania aparatu z matrycą 100 mln, gdy nie zamierzasz na tym zarobić? Wywalić kilkadziesiąt tysięcy, aby usłyszeć, że “takie fotki, to możesz iphonem zrobić”. Cóż… W pewnym momencie życia człowiek orientuje się, że to jest już moment, aby spełniać swoje marzenia, zachcianki, nawet te najbardziej irracjonalne, bo umyka nam nasz czas każdego dnia. Każde naciśnięcie migawki to kolejna setna sekunda naszego życia. Czemu więc nie zintensyfikować jakości i ceny tego naciśnięcia. Tak po prostu, dla przyjemności samej?
Uznałem, że to ten moment.
Czym jest dla mnie ten aparat i czy wpłynie na robienie lepszych zdjęć? Nie łączyłbym jakości prac z posiadanym sprzętem, chyba, że mowa o ptakach. Tutaj zawsze będę powtarzał, że specyfika fotografii dzikich ptaków wymusza posiadanie najlepszego sprzętu, bo on gwarantuje najlepsza jakość i potęguje wielokrotnie szansę zrobienia dobrego zdjęcia.
W wypadku aparatów premium, których cenę w połowie zabiera sama nazwa, sprawa jest jednak trochę inna. Tutaj poza samą niewiarygodną jakością matrycy siedzącej w Hasselblad 907x100x, dochodzi jeszcze aspekt wyjątkowości. A on jest niesłychanie ważny dla mnie, bo nakręca mnie do robienia zdjęć. Po prostu.
Kilka tygodni temu, WhiteSmoke (Dorota i Michał) wrzucili info o testach nowego Fujifilm GFX RF i w sumie chyba trochę stali się akuszerami mojej, niełatwej decyzji o zakupie Hassela. Zależało mi, aby wrócić na trochę do pleneru i portretu. Mógłbym oczywiście robić to każdym innym aparatem, ale…. po prostu ale :)
Nie chciałbym opisywać cech i specyfikacji Hasselblad 907x 100c, bo to jest wszędzie. Aparat jest na rynku od kilku lat, a jego poprzednik z matrycą 50 mln zyskał tyle samo fanów, co krytyków, bo ta konstrukcja ma swoje piękne ograniczenia. Trzeba to świadomie zaakceptować i tyle. Ja wiedziałem o tym aparacie wszystko na długo przed zakupem. Znam jego wady, znam jego braki i akceptuję je po całości. Spodziewałem się nawet, że mnie on rozczaruje, bo nie robiłem żadnych wstępnych przymiarek, nie testowałem go, po prostu pierwszy raz wziąłem go do ręki, gdy przywiózł mi go pan Marek (ukłony panie Marku z 6×7 za życzliwość!). I nie rozczarowałem się.
Specyficzna, czasami wprost masochistyczna przyjemność pracy tym aparatem wynagradza każdą wydaną złotówkę. Powiecie: “gość racjonalizuje idiotyczny zakup” – może i tak, może macie racje, ale ja po prostu oddycham pełniej wraz z każdym wzięciem aparatu w dłonie, patrząc na własny brzuch, na którym kadruje. Tak, jak z moją 501, którą wiele lat temu kupiłem z tych samych pobudek.
Jakość obrazu Hasselblad 907x 100c
Nie umiem tego opisać, bo nie jestem techniczny. Jednak, to co widzę na LCD i to, co widzę potem w LR, to jest absolutne mistrzostwo w warstwie zarządzania kolorem i jednocześnie przełożeniem jakości i rozdzielczości obiektywów Hasselblad serii XCD na efekt końcowy. Tutaj od razu powiem, że pracuję obecnie starszymi wersjami obiektywów i nie wiem za bardzo czemu miałbym je zmieniać, bo obraz wyrywa z butów. Jeśli te nowe wersje są lepsze, to ja nie wiem czy je chce. Już wyjaśniam dlaczego. Jak każda firma, tak i będąca obecnie w chińskich rękach marka Hasselblad przede wszystkim ma zarabiać. Zarabiać można na marce (w to umieją świetnie!), ale można także zarobić podwójnie poprzez obniżanie kosztów produkcji przy zwiększaniu cen. Skoro rynek od kilku już lat dąży do miniaturyzacji sprzętu (mniej soczewek = mniej wysokiej jakości szkła = mniej obróbki = mniej problemów), to i Hassel poszedł tą drogą. Zapominamy jednak często, że stare konstrukcje obiektywów nie były tak wielkie i ciężkie i nie posiadały tyle szkła dla zabawy, ale z powodów fizyki. Nie da się oszukać praw fizyki i aby obiektyw o świetle 1.8 czy 1.2 był dobrze skorygowany, aby nie winietował, aby miał akceptowalną poprawną aberrację itd… musisz wepchnąć tam odpowiedniej wielkości soczewy. Musisz je szlifować z najwyższą możliwą precyzją… a to kosztuje. Jednak skoro software zaczął “zastępować” prawa fizyki i zasady optyki, to czemu nie ma iść tą drogą marka premium?
Nowe obiektywu serii XCD Hasselblada są malutkie, lekkie, zgrabne, bo całą robotę z poprawianiem ich jakości finalnie robi software. W samym aparacie oraz w programach graficznych. A ja wolę jak ta robota jest robiona na wejściu światła do obiektywu.. dlatego przeboleję, że mój XCD 65/2,8 waży dwa razy tyle, co nowa wersja i migawka jest dwa razy głośniejsza, a focus hałasuje jak nowy tramwaj w Wilanowie.
Wiem za to, że mam jakość obrazu w obiektywie, a nie dorobioną w postprodukcji.
Praca 907-ką
Co tutaj pisać…. jeśli ktoś z Was ma w dacie urodzenia pierwsze dwie cyfry 19, a potem kolejna to coś przed 8 lub 9, to jeszcze pamięta czasy fotografii analogowej i marzenia każdego młodego fotografa, aby posiadać aparat na film 120, którego nazwa zaczyna się na literę H. To było i moje marzenie, które spełniłem dopiero w głębokiej dorosłości. No więc, praca 907x to nic innego, jak praca Hasselami serii 500. Oczywistym jest, że zamiast wielkiego głębokiego komina, mamy odchylany do kąta 90 stopni ekran LCD, ale perspektywa fotografowania, spust i trzymanie tego cuda, to jest dokładnie to samo.


Nadal jest to narzędzie służące fotografowi, pozwalające na samodzielne myślenie i pozbawione wodotrysków, których nie skąpi konkurencja spod znaku góry Fuji. Filozofia fotografii w wydaniu szwedzkiej marki (obecnie w rękach Chińczyków, jak 75% świata), to całkowite zaprzeczenie japońskiemu przeładowaniu funkcjami, których większośc z nas w ogóle nie użyje. Są po prostu zbędne. Hasselblad od modelu X2D i właśnie 907x 100c poszedł nawet krok dalej w pozbawianiu tych aparatów zbędnych funkcji, czyli żaden z nich nie ma funkcji video. I mnie to cieszy. Posiadałem już wielokrotnie model X1D oraz X1D II i fantastyczna w tych aparatach jest całkowita prostota obsługi.
Mamy 3 niezbędne fotografowi rzeczy do wykonania zdjęcia: czas, przysłonę i czułość. Nic więcej nie jest nam potrzebne. Absolutnie nic. I tą drogą idzie filozofia 907x. Menu odziedziczone z poprzednich modeli jest proste i intuicyjne. Aparat posiada oczywiście “pomocników” w postaci wykresu rozkładu świateł, poziomice i kratke…. i to wszystko :) Resztę robisz sam. I tak ma być.
Oczywiście rewolucją jest w tym aparacie wewnętrzna pamięć 1TB, która moim zdaniem powinna być montowana w każdym obecnie aparacie – to takie proste i tak skuteczne. Pliki o ciężarze powyżej 200MB (w opcji 16 bit) robią wrażenie, ale moi drodzy, tym aparatem nie robi się setek zdjęć. Ten aparat to celebrowanie kadru, to cyzelowanie kompozycji, to ważenie każdego milimetra w prawo czy w lewo. To “slow photography”. Praca aparatem, którym kadruje się z wysokości bioder całkowicie zmienia perspektywę i wymusza kompozycyjne manewrowanie, które spowalnia proces. Wszystko jest zawsze kwestią wprawy więc i tutaj po kilku dniach aparat zaczyna leżeć w dłoniach i zgrywa się łapanie stron prawo/lewo. Wiele osób narzeka na złą ergonomię tego typu aparatów i pewnie też dla poprawy trzymania, Hassel wprowadził dodatkowy Control Grip dedykowany temu modelowi. Niestety zwiększa on znacząco obrys całej kamery i moim zdaniem psuje miniaturowość tego korpusu.


Czy 100 mln pikseli jest mi potrzebne?
Nie, nie jest mi potrzebne.
Jednak mam wrażenie, że po tylu latach obcowania z pikselami, nadal źle czytamy to, czym jest ich większa ilość na matrycy i co nam tak naprawde dają. Jeśli spojrzycie na plik RAW wygenerowany przez matrycę Sony montowaną w Hasselblad 907x 100c, to nie rzuci się Wam w oczy wspaniała możliwość przybliżania obrazu, ale przede wszystkim dostrzegamy detal i niesamowity mikrokontrast każdego “ostrego” elementu na zdjęciu. Tutaj nie ma żadnych pokrzywionych linii na krawędziach, tutaj nie ma jakiś artefaktów pomiędzy obszarami kontrastowymi, tutaj nie ma przejść tonalnych, które gubią płynne przenikanie – tutaj jest absolutna perfekcja obrazu. Perfekcja naturalna. Nie wiem, jak to opisać… Nie mam wrażenia, że patrzę na technologiczną perfekcję, to jest super naturalne. Skorygowanie i oprogramowanie tej matrycy przez techników Hassela (używanej w wielu innych konstrukcjach na rynku średniaków cyfrowych) jest fenomenalnie naturalne. Uwielbiam to.
Czy wykorzystam kiedyś, gdziekolwiek możliwości tej matrycy? Jeśli pytacie o druk wielkoformatowy, to nie. Jeśli pytacie o jakieś techniczne zdjęcia przemysłowe lub archiwalne, to nie. Zakładam, ze 99% posiadaczy tych aparatów nigdy nie wykorzysta tych pikseli w tym celu. Ale jeśli spytacie mnie, czy widzę różnicę między plikami z mojego GFX 50s, mojego Canona R3, mojego wcześniejszego X1DII, czy nawet z Canona R5, to powiem Wam – nie ma żadnego porównania! Obraz, który generuje się w tej malutkiej puszce to płynny miód i ciepły okład z pachnącego lasem wiatru. Popłynąłem…wiem :)


Czy 907x ma wady?
No ba! Oczywiście, że ma.
Cena. Zabójcza. Przerażająca. Onieśmielająca, zwłaszcza, gdy kupujesz jako amator; dla hobby. Bez szans na zwrot inwestycji.
Kadry pionowe. To chyba jeden z najbardziej niedostrzeganych “problemów” tego aparatu. Płaszczyzna ekranu LCD nie jest całkowicie równoległa do płaszczyzny body. To powoduje, że obracając aparat do pionowego kady nie masz ekranu całkowicie równolegle do osi oka. Jest to dziwne. Jeśli więc zamierzasz używać aparatu do portretu to masz dwa wyjścia: przyzwyczaić się lub zacząć robić portrety jedynie w poziomie ;)
Spust migawki i kółko zmiany. To jest faktycznie do dopracowania. Sposób, w jaki inicjuje się zmianę np. czasu poprzez kółko/pierścień znajdujący się wokół spustu migawki jest nadal technicznie słabym rozwiązaniem. Trzeba wcisnąć taki teges jednym palcem i dość ekwilibrystycznie pokręcić kółkiem. Aby to jeszcze bardziej utrudnić, inżynierowie Hasselblada (ponoć całkowicie dla beki) zrobili to kółko mega śliskie. Nie wyobrażam sobie obsługi tego aparatu w zimie w rękawiczkach. Nie ma szans. Tutaj kłania się wspomniany control grip, który kosztuje bagatela dodatkowe 3499 zł! Oczywiście należy dodać, że nie ma potrzeby w ogóle dotykać ani spustu, ani kółeczka, bo wszystko da się rewelacyjnie ogarnąć na ekranie (lub na telefonie – nowa appka Hasselblada – Phocus Mobile 2 – jest rewelacyjna i działa doskonale).
LCD. Niektórzy bardzo narzekają na jego jasność w słoneczny dzień. Że nie widać detali, że obraz znika w słońcu. Ja nie mam takich problemów. Zapewne dlatego, że nie fotografuję w słońcu. Dla mnie ekran jest świetny. Responsywność na poziomie większym od mojego Canona R3.
Czy to jest recenzja Hasselblad 907x?
Nie.
I nie traktujcie tego, jak recenzji. Jestem z tym aparatem zaledwie kilka tygodni. Poznajemy się. Chociaż w sumie to jakbym go już dobrze znał, bo logika jest powieleniem tej z serii X1D. Postanowiłem po prostu napisać coś o czymś, co jest inne, wyjątkowe, unikalne. Czuję, że zaprzyjaźnimy się… pewnie ktoś powie – za tę kasę nie masz wyjścia :) Coś w tym jest. Ten aparat pozwala mi trochę odetchnąć od karabinu maszynowego, którym posługuje się, by łapać ptasie towarzystwo z szybkością 30kl/s. A każdemy przyda się trochę zwolnić. Koledzy ostatnio wracają do analogów – Rolleiflexy, Hassele 503, Mamiye RB… ja już do analoga nie wrócę, bo ja jestem zbyt niecierpliwy. Nie mam już czasu na te wołania, ciemnie, papiery, suszenie, a do tego nie stać mnie na rolkę filmu za 40 czy 60 zł! :) Dokładnie tę samą frajdę z fotografii daje mi 907x. Pracuję nim tak samo, jak analogiem. Liczę każdy kadr. Szanuję spust migawki. Doceniam jakość.

