Moje fotografowanie dzikiej przyrody to jest klasyczne gonienie króliczka. Czy to mnie jakoś deprymuje, czy martwię się tym? Nie, absolutnie nie! Ja po prostu odpoczywam grzęznąc 2-3 godziny w błocie i stojąc po pas w lodowatej wodzie.
I dokładnie tak było w pierwszych dniach stycznia 2025 roku, gdy zachęcony niezliczoną ilością dni wolnych spenetrowałem stare i nowe miejscówki w mojej okolicy. Gonię dzikie króliki fotografii od ponad 15 lat. Na upartego, to nawet i pewnie 20 lat. Sprawia mi to cały czas tę samą frajdę, gdy zaczynałem jako nastolatek i gdy robię to nadal jako “półwieczniak”. Czasami zastanawiam się, czy osoby oglądający wszystkie te piękne, wymuskane zdjęcia ptaków w porannych promieniach, zdają sobie sprawę ile czasami trzeba się namocować, aby… nic nie sfotografować. To właśnie tak wygląda, że w 80% zasiadek, wyjść, warowań, planowań – nic nie przynoszę na kartach pamięci. Czy to mnie zraża? Zupełnie nie, mnie to wkręca tym bardziej, aby następnym razem nadrobić poprzednie porażki. I dlatego następne wyjście znowu wygląda mniej więcej tak, jak w styczniu 2025 w temperaturze -5, po kilku godzinach zasiadki w wodzie o temp. 1-2 stopnie i powrocie przez trzcinowisko z całkowicie zmarzniętymi stopami:
Kiedy zaczynałem przygodę z ptakami, a było to grubo ponad 15 lat temu, cieszył mnie klucz żurawi sfotografowany z okna samochodu, bo akurat przejeżdżałem gdzieś na Żuławach. Widać na zdjęciu było jakieś kropki na niebie, bo mój pierwszy profesjonalny obiektyw – Canon EF 400/5,6 nie dawał za wiele możliwości, a i wyobrażenie o zdjęciach przyrodniczych miałem takie sobie średnie. Potem zacząłem śledzić raczkujące wówczas kanały fotografów przyrody z Ameryki na YT. Zacząłem zbierać kolejne potrzebne sprzęty foto, ale przede wszystkim coraz więcej siedziałem na polach i nad morzem. Spędzałem w terenie całe dnie, czasami nocując na wydmach lub w trzcinach. Nigdy mnie to nie zrażało. Rosła moja świadomość fotografii, uczyłem się zwierząt i poznawałem tereny. To w sumie klucz do sukcesu w tej dziedzinie – poznać teren i dopasować technikę fotografowania do okolicy. Inaczej zasadza się na lodówki lub gągoły nad brzegiem Wisły, a inaczej czatuje się na trzcinach lub w lesie. Zupełnie inaczej fotografuje się ptaki śpiewające, a inaczej drapieżniki – akurat tutaj mam problem, bo ja nie lubię fotografować za pomocą nęcenia…
Jak więc zrobić zdjęcie łabędzi krzykliwych, jak to powyzej? Jest to całkiem proste. Poniżej przepis, którego każdy z Was może samodzielnie spróbować.
Aby wykonać takie zdjęcie potrzebne będzie:
- woda: najlepiej zbiornik pozostający w oddaleniu od domostw, ale niekoniecznie. Dobrze, aby ptaki znajdowały tam chociaż odrobinę spokoju. Wbrew teoriom sączonym nam przez eko-ornitologów, ptaki świetnie czują się w towarzystwie człowieka, którego łatwo mogą dostrzec z oddali…. i uciec :)
- “piekarnik” w postaci smażonych na matrycy pikseli: najlepiej jakiś dobry model bezlusterkowca w pełnej klatce. Nie musi to być R3 czy Z9 od razu, ale coś przyzwoitego, aby temperatura smażenia w tych warunkach mogła osiągnąć ok. 5000-6400 ISO.
- przyprawy: obiektyw o ogniskowej min. 400mm. Im więcej, tym lepiej. Dzięki temu zyskacie dystans i nie będziecie zbyt szybko widoczni. Zalecałbym jakieś 500mm. Jeszzce kilak lat temu napisałbym, że musi on być bardzo jasny, ale obecnie produkowane “piekarniki” cyfrowe oferują tak wspaniałą jakość zdjęć przy wysokim ISO, że brak przysłony f/2,8 czy f/4 zostanie doskonale zrekompensowana.
Kolejna przyprawa to dobry strój. Ma spełniać dwie funkcje: grzać i maskować. Jeśli jest wiosna-lato, to zieleń, jeśli jesień i zima, to żółć traw i biel. Im bardziej wtopicie się w tło, Wasze szanse na dobry wypiek rosną. Czatowanie to doskonała opcja, ale i bez tego się da. Wystarczy nakryć się czymkolwiek, aby nie widac było Waszych ruchów. Wbrew pozorom, problemem często nie jest Wasza sylwetka czy zapach (ssaki), ale ruch właśnie. - czas: i to jest kluczowy element całej zabawy. Zacznijmy od tego, że musicie mieć czas na wyjście z domu. A jak już się zdecydujecie, to nie da rady opędzić tego w 2h.
Dla przykładu, zdjęcie łabędzi powyżej wymagało ode mnie ponad 6h wyprawy.
Pobudka: 5.00, wyjazd z domu 5:30. Dojazd, 6:20. MArsz i dojście do terenu to + 1h – mamy więc już 7:30, a wschód jest o 8.00. Wschód w sumie to koniec fotografowania dla mnie. Wyjechałem więc za późno, bo światło najlepsze zaczyna się na ok. 1h przed wschodem. Szczyt kolorów przypada na 20-15 minut przed wschodem.
Spędziłem w czatowni 3h. Powrót przez wodę + 1h. Rozebranie się i odmrożenie stóp herbatą z termosu + 40 min. Powrót +1h.
Razem mam więc ok. 6-7h, aby wykonać to zdjęcie.
Proste? Proste!
Czasami zdarzają się bonusy. Oto, gdy odmrażałem stopy herbata z termosu, stado raniuszków postanowiło pośmiać się ze mnie w pobliskim lasku. A że nie zdążyłem spakować jeszcze aparatu i obiektywu (zawsze pakujcie swój sprzęt na końcu, bo nigdy nie wiadomo!), to udało mi się sportretować te zaczepki.
Tak wygląda zwykłe, proste gonienie króliczka w fotografii dzikiej przyrody. Nic szczególnego, ale też nic czego każdy z Was nie mógłby spróbować. Wystarczy odrobina przypraw, które Wam wskazałem, trochę czasu i… będziecie cieszyć się zdjęciami, które może nie są najcudowniejsze, ale Wasze. Wychodzone, wyczekane, wypocone i odmrożone.
Jeśli zaś interesuje Was czym fotografuję obecnie, to jest to Canon R3 oraz obiektyw Canon EF 600/4 II.