Fotografujecie po drodze? Tak przypadkowo, jak jedziecie samochodem lub rowerem? Zatrzymujecie się na poboczu lub cofacie nawet kilka kilometrów, bo zrozumieliście, że ten obrazek, coście go minęli, wart jest uwiecznienia? Macie tak?
Ja mam. Nie zawsze mam aparat ze sobą, czasami też muszę walczyć ze sobą, by zawrócić, bo nie mam czasu, bo coś się innego dzieje i szkoda mi 5 minut, ale od jakiegoś czasu zwolniłem. Zwolniłem pod każdym względem. Jeżdżę autostradą o 50 km/h wolniej, bo dotarcie do celu 15 minut wcześniej jakoś nie zmieniało sytuacji mojej ani świata. Wolniej pracuję. Wolniej nawet myślę. No i fotografuje wolniej.
Dzięki temu, o dziwo, mam więcej czasu. Pośpiech okazał się odwrotnie proporcjonalny do zaoszczędzonych pozornie minut. Mam więc czas, by przystanąć. Uśmiechnąć się do kadru, wyjść z samochodu, pospacerować wzdłuż szosy. To przyjemne. W dodatku, ja bardzo lubię tę naszą “prowincję”, nie obrażając nikogo. Jako mieszczuch, od wielu lat nie bywam w małych miasteczkach, a jak już to przejazdem na obiad itp. Tymczasem, jako dzieciak wychowałem się częściowo w najbiedniejszych rejonach kraju. Obcowałem ze wsią, z biedą, z pracą rąk.
Tęsknie też za obrazami małomiasteczkowymi. Swojskimi, kiczowatymi i przaśnymi czasami. Kuriozalnymi i żałośnie przerysowanymi. Jest coś w nich naszego, mojego. Po drodze widuję je często. Zbieram je i kolekcjonuję fotograficznie.