Ileż razy słyszałem od znajomych speców od fotografii, że kiedyś to były kolory! Kodak Chrome, Fuji Velvia, Portra, PRO 400. Że te współczesne matryce jedynie udają tamte wspaniałe oddanie tonów i kolorów.
Mam jednak wrażenie, że nie o kolory tutaj wcale chodzi, ale o… sentyment. Przypomnijcie sobie kolory z dzieciństwa, jakie je zapamiętaliście. Jak wyglądały nasze ubrania, nasze podwórka. Jak malowano bloki, jakie kolory miały papierki od cukierków, jakimi gumami Donald tapetowaliśmy zeszyty i całą tą przestrzeń barwną, która towarzyszyła nam, rocznikom lat 70. Bloki, sklepy, ciuchy, ulice, witryny. Myślę, że właśnie do tego odnoszą się analogowi puryści, którzy twierdzą, że…
…Kiedyś to były kolory!
Technologicznie żyjemy w czasach, gdy kolory, które jesteśmy w stanie odwzorować są najwierniejsze temu, co widzi nasze oko. Ba! Nie dość tego, możemy te kolory poprawiać i dostosowywać, jak chcemy już w aparatach. Nie istnieje bowiem obiektywny kolor czerwony lub niebieski. Długości fal da się określić, ale niedoskonałość indywidualnego odbioru kolorów pozostaje naszą największą zaletą! Widzimy bowiem świat zupełnie inaczej, także w tym aspekcie. I tutaj wraca wspomniany już sentyment.
Ja lubię kolory dzieciństwa. Lubię kolory filmów, które wówczas wywoływałem i odbitek, które lab mi dostarczał. Nie będę krył, że dobrze zeskanowane i wrzucone w sieć zdjęcie zrobione Pentaxem 6×7 na Provii 100F czy Portra robi mi bardziej niż kolejne nasycone niebotycznie zdjęcie ze współczesnych matryc (a tak dokładnie z softu, który tymi pobranymi danymi z matryc zarządza). Oczywiście do samego koloru dochodzi także cudowna niedoskonałości optyki sprzed 30-40 lat, bo…
…kiedyś to była optyka!
Tak, wiem, że zaraz powiecie, że wówczas produkowano szkła, które do dzisiaj są wyznacznikiem jakości dla współczesnych obiektywów, ale jednak gro dostępnej wówczas optyki to były przeciętne obiektywy. Rysowały mocno średnio, a ostrość, wówczas dla nas wybitna, obecnie wydaje się być przeciętna lub słaba. Niemniej, jak złożymy w kupę taki obrazek wraz z kolorami, to robi się słodko, sentymentalnie i fajnie. A czyż nie tak ma działać fotografia?
Przecież obecnie 90% wszystkich fotografów ślubnych, którzy kupili sobie obiektywy po 10-20 tyś. zł finalnie swoje pliki “psuje” i postarza zabijając doskonałe właściwości tej optyki na rzecz… romantycznej mgiełki, poświaty i rozmyć. Paranoja trochę. Ale widać właśnie to się sprzedaje, a nie jakość kolejnej L’ki czy Leica.
Mam nieodparte wrażenie, że w kwestii kolorów doszliśmy do kolejnego kółeczka. Trochę, jak w modzie na dzwony. Wracamy do sentymentów, tworzymy sztucznie coś, co kiedyś było “naturalne”, bo taka była technologia. Czy to źle…? Absolutnie nie. Dzięki współczesnym możliwościom otwiera się przed fotografami kolejny obszar tworzenia. Dla części z nas to grzech, a dla części to kolejna forma wyrażania siebie. Jedni będa “udawać” Portre w swoim Fuji, a inni będa robili to w Lightroomie. Jedni nasycą blady plik z matrycy jak Velvie w Photoshopie, a inni będą po zeskanowaniu prawdziwego filmu i tak gmerać w jego ustawieniach barwnych.
Korzystajmy z technologii. Byle świadomie!
Aż się prosi jakiś stary skan z Velvii na Haselbladzie. Tak ilustracyjnie, może trochę dla sentymentu ;)
” zdjęcie zrobione Pentaxem 6×7 na Provii 100F czy Portra robi mi bardziej niż kolejne nasycone niebotycznie zdjęcie ze współczesnych matryc”
Robi Ci bardziej? Mnie to zdanie robi mniej ;-)
Jak zwykle trafnie, pozdrawiam