Zdarzają się takie chwile, które niestety mogą trwać całkiem długo, gdy jako fotografowie zapadamy w sen zimowy. Nie mam tutaj jednak na myśli bezczynności, ale zjawisko potocznie nazywane… sztampą.
Inni nazywają to kryzysem twórczym nawet, ale ja bym nie szedł tak daleko, bo to określenie przystoi raczej artystom, a ja za artystę się absolutnie nie uważam. Jednak sztampa potrafi nas przygnieść na długie dni, miesiące i lata. Ucieczka od sztampy jest bardzo trudna, bo sztampa się doskonale kryje i chowa w naszej głowie.
Nie umiemy często zdiagnozować sztampy, bo ona maskuje się np. pod płaszczykiem “naszego stylu”. Gdy ktoś zwraca nam uwagę, że nasze zdjęcia są podobne do siebie zbyt bardzo pod względem stylistyki i powtarzamy się często w naszych kadrach i estetyce, to wmawiamy sobie, że to “nasz styl”. Uzasadnimy sobie takie tłumaczenie nawet racjonalnie: że od lat wypracowywaliśmy sobie takie podejście, że analizowaliśmy nasza fotografię i to nasz świadomy wybór, że w końcu absolutnie z przekonaniem utrzymujemy własny styl… by się wyróżnić.
Tak, sztampa potrafi być podstępna. I wcale nie dlatego, że to rodzaj żeński! :)
Niemniej, gdy już wreszcie po latach okazuje się, że nasze własne przekonanie o tym, że nadal jesteśmy oryginalni i robimy rzeczy świeże trochę osłabnie, możemy naprawdę się mocno zdziwić patrząc na katalogi z naszymi zdjęciami i “naszym stylem”. Zdjęcia przeklikiwane na podglądzie w setkach i tysiącach zlewają się w jeden ciąg, takich samych, podobnie skadrowanych obrazków, z których coraz ciężej wybrać coś, co rzeczywiście nas odróżnia d zalewu Instagrama czy Flickr’a. W ten sposób, budzimy się z naszego stylu z ręką lub z kadrem w nocniku. I teraz mamy dwa wyjścia:
1. Albo się poddajemy i machamy ręką na nasze jakże bolesne odkrycie, bo już nam się nie chcę i spokojnie ugłaskujemy własne twórcze sumienie robiąc dalej to samo i odrzucając (wyparcie!) przemyślenia dotyczące sztampy
2. Albo zaczynamy wnerwiając się na własną niemoc (ta zazwyczaj jest większa wraz z wiekiem) i poszukujemy czegoś nowego. Zaciskamy zęby z bezsilności, bo przecież wszystkie zdjęcia już widzieliśmy i wszystko zostało już zrobione na tysiąc sposobów, ale staramy się zwalczyć te irytację. Jak? Po prostu robiąc zdjęcia dalej, ale nie tak samo.
Ja mam za sobą diagnozę dotyczącą własnego stylu (nie mam go wcale) i mam też za sobą etap zrozumienia, że “jadę sztampą” w 90% moich zdjęć. To dobry znak i dobry punkt wyjścia. Każdy psychiatra Wam to powie… :) Zacząłem znowu odkrywać fotografię od zera. Oczywiście, nie da się odrzucić tego, co już o fotografii wiem i co widziałem. Nie mogę się zresetować i chyba bym nawet nie chciał, ale staram się poszukać takiego fragmentu twórczej kreacji, który dotychczas sam odrzucałem, bo wydawał mi się banalny, powtarzalny po innych czy po prostu “nie mój”. Bawi mnie to nadal i to też dobrze, bo nauczyłem się nie krytykować siebie za banalne fotki zbyt mocno. Nie miotam się już tak bardzo jak kiedyś. Jestem spokojniejszy. Fotografia sprawia mi niezmienną radość obcowania z czymś, co chcę utrwalić i zatrzymać.
Daję sobie oddech od chorobliwej ambicji i wyzwania konkurowania z kimkolwiek… poza sobą.
Polecam Wam poszukanie własnej sztampy i rozprawienie się z nią… w zakresie, który uznacie za konieczny.
Oferujesz wydruki kolekcjonerskie, ale absolutnie nie uważasz się za artystę? Hmm, lepiej, żeby Twoi potencjalni klienci tego nie wiedzieli ;-)
Kurcze. Nie utożsamialem wydruku kolekcjonerskiego od bycia artystą zawsze Marcinie :)
Moze to mój błąd :)