Jakiś czas temu, gdzieś na FB rzuciła mi się w oczy statystyka, która dotyczyła ilości zajęć artystycznych w trakcie edukacji szkolnej w krajach Europy (dane niestety są już bardzo stare, bo z roku 2010, ale nic świeższego nie znalazłem – link pod postem). Wyniki dla Polski były tragicznie słabe. W sumie to chyba nie dziwi. Ilość godzin zajęć muzycznych i plastycznych na poziomie klas IV-VI (każdy wie, jak ważny to okres w rozwoju wrażliwości estetycznej) w Polsce to 120 godzin. Dla porównania: Estonia: 240 godzin, Niemcy – 360 godzin, Austria – 510 godzin, Dania – 670 godzin.
Po prostu u nas bardzo mało uczy się wrażliwości na sztukę. W dodatku szwankują pedagodzy, którzy nie są plastykami często, a rolę plastyków zastępują nauczyciele nauczania początkowego, a potem wychowawcy klas. Po 10 latach nauki (nie-nauki) wszystko to w nas się kumuluje. Na każdym kroku. I nie chodzi już tylko o samo kształcenie, ale także o otoczenie w jakim nasze dzieci przebywają. Tutaj odpłynę jeszcze dalej… nie samo kształcenie w szkole, ale jak te szkoły fizycznie wyglądają… jak wyglądają ich strony www, ich profile na FB… to wszystko się odkłada w świadomości dzieci. Jak widzą, tak uznają, że jest dobrze. A nie jest!
Zasady estetyki obrazu, plastyki, muzyki są tyle ważne, o ile występują wokół nas i możemy je odnieść do tego, czego się uczymy. Gdy sama szkoła wygląda jak załatana zbieranymi wokół funduszami przykrótka pościel (to nie ma na ocieplenie, to nie ma na szafki, to nie ma na wystrój sali), to co taki młody człowiek widzi wokół siebie? Estetykę obrazu i dźwięku? I tak sobie myślę, że to wszystko gdzieś w nas siedzi. Że taka szkoła jedna z drugą i tak powie, że nie ma kasy na dobrze wyglądającą swoją wizytówkę online, bo im tynk odpada ze ścian. I że muszą kibel najpierw naprawić. I że… i że… Potem wisi nam już wszystko. Wisizm estetyczny. Wisizm kompozycyjny. Za lat 15 do pracy gdzieś pójdzie tak właśnie “wyedukowany estetycznie” absolwent i będzie promował, i współpracował z agencją, i mówił plastykom: “A czy nie możecie dorobić tutaj głowy jelenia i trochę przesunąć w lewo ten napis?”
To wszystko razem buduje więc niestety nadal obraz nędzy i rozpaczy. A jednak się kręci… powiecie. Moje pokolenie (wyż lat 70) dorastało w PRL’owskiej szkole, gdzie plastyka i muzyka była na rozwalających się tamburynach i fletach rzucanych po klasie. Czy to przeszkadzało, by wśród moich rówieśników wyroiło się od talentów muzycznych, plastycznych i fotograficznych? Nie, nie przeszkadzało. Ale ja nie chcę pisać o jednostkach wybitnych. Ja chcę powiedzieć coś o tzw. masie. O społecznej akceptacji lub nie akceptacji pewnych wartości i granic stylistycznych, które albo się ma wdrukowane właśnie edukacją, albo się ich nie ma. Degradujące dla społeczeństwa jest traktowanie wartości wyższych niż ekonomia po macoszemu.
Mam nieodparte wrażenie, ze zataczamy w tej dziedzinie koło i wracamy do początku lat 90 i transformacji ustrojowo-gospodarczej, gdzie nie liczyło się jak, tylko ile i jak cwanie. Znowu słyszę, że szkoła ma kształcić pod kątem późniejszego sukcesu ekonomicznego i społecznego. By wybrany zawód, by wiedza była utylitarna wyłącznie. Nie dość tego, zawodowo to LinkedIn staje się jedynym i najbardziej moralnym źródłem wiedzy branżowej na temat tego, że masz zarabiać więcej, sprzedać więcej i być coraz to bardziej profesjonalny, bo znowu zarobi więcej, sprzedać więcej… i yak dalej.
I co z tym zrobimy? Czy to ma związek z fotografią?
No pewnie że ma! Okazuje się bowiem, że tak jak edukacja szkolna przez ostatnie miesiące trafiła pod strzechy w sensie dosłownym ze względu na covid19, tak i edukacja artystyczna i estetyczna naszych dzieci powinna tam zagościć na stałe. Nie zapominajmy o tym, że to jak się ubierasz, jak mówisz, jakie filmy oglądasz, jaką fotografię masz w albumach na półce – definiuje Twoje dziecko, Twoich znajomych i definiuje samego Ciebie w oczach młodego pokolenia. Jest rolą każdego z nas, by nasze zainteresowania, naszą dbałość o estetykę umieć przekazać kolejnym, bo system nie daje rady, a często system jest w poprzek. Do tego dochodzi umiejętność wyłowienia w internetowym morzu tego, co warto pokazywać i “szerować” dalej.
Dobrze jest też umieć wskazać złe przykłady. Porównać. To jest moja i Twoja rola. Nie zapominajmy o tym, nie koncentrujmy się wyłącznie na swoich przyjemnościach. Edukujmy, piszmy, pokazujmy. Skoro Twój dzieciak ma 120 godzin zajęć “z wrażliwości”, to na tle dzieciaka z Kopenhagi ma ich prawie 6 razy mniej. Szokujące! Musisz wypełnić te pustkę, bo inaczej, to Twój syn będzie wieszał na ścianach swojego gabinetu kicz i tandetę, a jego (a jakże!) idealnie prosperująca firma zamówi gówniane gadżety przypominające krasnale w ogrodzie.
Prosiłbym Was, abyście zwracali uwagę na to jakie zdjęcia robicie dzieciom, jak na imprezie rodzinnej aranżujecie zdjęcia rodzinne. Jak ubieracie dziecko do szkoły (wiem, czasami się po prostu nie da i nie można przeginać), jakie proponujecie mu zdjęcia do oglądania. Starajmy się, aby estetyka panowała w języku, w gestach, w kuchni w szkole i tak ogólnie… by na ile możemy starać się żyć z nią w zgodzie :)
Przegiąłem z tym “manifestem”? Pewnie tak. Ale jakoś tak po zdjęciu maseczki mi się rozwiązał język.
Poniżej, jakoś tak wpadły mi w sieci, zdjęcia z corocznego kalendarza ESPN – The Body Issue. Nie wszystkie mi się podobają, bo oni idą w kierunku pokazania wyłącznie ciała sportowca, a na artyzm trochę tutaj brakuje miejsca. Niemniej, każdą sesję robi inny fotograf i od razu można zobaczyć inne podejście i inną wrażliwość poszczególnych twórców. Link do zbioru ostatnich edycji znajdziecie TUTAJ. Poniżej dwa wybrane, które mi przypadły do gustu z ostatnich lat: Alex Honnold sfotografowany przez Cory Richards oraz Aly Raisman zatrzymywana w kadrze przez Marka Seligera.
Bardzo ciekawe zagadnienie. Wierzę w “misyjność” sztuki, w tym fotografii, i pod takim manifestem jak najbardziej bym się podpisała.
No i po co komu cała ta sztuka? Żeby gołe baby i facetów fotografować?!
Iczku, zobacz zresztą sam, co pokazujesz. Zdjęcia, które zalinkowałeś są obcięte. Możesz się tłumaczyć, że taki jest mechanizm, itp. ale to jest przykład idealny, jak współczesna technika wpływa na prezentowanie i oglądanie przez nas zdjęć.
A co do tematu wpisu, szkoły nie nadążają chyba pod żadnym względem z kształceniem, z każdego przedmiotu. Gdzie nie spojrzysz, tam bieda. O dziwo, całkiem nieźle w tym bałaganie funkcjonują… domy kultury, gdzie kółka plastyczne i fotograficzne są (a przynajmniej tak mi się wydaje) normą, a nie wyjątkiem. Coraz częściej też zastanawiam się, czy ten nasz obraz marazmu w odbiorze sztuki, nie jest efektem błędu naszego postrzegania? Czy nie nadążamy za zmianami jakie następują w umysłach młodzieży?
Trochę tak a trochę nie :)
Nauczanie artystyczne, estetyczne faktycznie wygląda w szkołach dość kiepsko, ale tak po prostu jest z przyczyn różnych i złożonych (temat na zupełnie inną dyskusję). Dotyczy to zresztą także innych dziedzin naszego życia. W zasadzie każda z nich wymaga jakiejś tam poprawy. No więc jest jak jest, nie czas biadolić, lepiej się zastanowić co można zrobić.
Rodzice są na ogół zapracowani i w większości nie są też fachowcami w interesującej nas dziedzinie, często sami wymagają solidnej edukacji. Mogą np. zaproponować swojej młodzieży wspólne pójście na jakąś wartościową wystawę. Pytanie podstawowe: jak znaleźć wartościową wystawę np. fotograficzną, pokazującą w przystępny i zachęcający sposób różne elementy artystyczno -estetyczne? Trochę pogrzebałem w internecie, wszędzie jakieś przedziwne eksperymenty, mało zrozumiałe wizje “artystyczne” okraszone przefilozofowanymi tekstami wyjaśniającymi. Jednym słowem jak sama fotografia nie potrafi, tam trzeba jej pomóc pseudofachowym tekstem. Jak takie propozycje wykorzystać do edukacji młodzieży na poziomie podstawowym. Czy oglądanie takiej sztuki kogoś do czegoś zachęci?
Najlepszą edukacją jest dobry przykład, pokazanie młodzieży czegoś atrakcyjnego, dostosowanego do jej poziomu. Nie spychanie wszystkiego na szkołę i rodziców. Uważam że to sami Twórcy powinni występować z różnymi inicjatywami edukacyjnymi, ale to musi być naprawdę ciekawe, zachęcające do samodzielnego pogłębiania tematu. Mogą to być np. wystawy fotograficzne w szkołach, połączone z jakąś wyjaśniającą prelekcją. Ale muszą one być na odpowiednim poziomie, a nie bezustanne dziwaczne eksperymenty.