Wielu z Was na pewno lepiej ode mnie wie, że żyjemy w szalonych czasach technologicznego ścigania się o coraz lepsze, szybsze, wydajniejsze i bardziej dostosowane do człowieka urządzenia i technologie. Zjawisko to dotyczy praktycznie każdego momentu, w którym człowiek styka się z technologią, z urządzeniami, z techniką. Ta pogoń jest nie do zatrzymania. Zresztą, kto chciałby ją zatrzymać i po co? Przecież ta ciągła walką o coś lepszego, szybszego, lepiej spełniającego nasze ludzkie zachcianki towarzyszy nam od kiedy wstaliśmy z kolan i spostrzegliśmy, że zaostrzony kij jest w większości wypadków lepszy niż tępa maczuga w spotkaniu z tygrysem. A jeszcze lepszy jest zaostrzony kij wypchnięty z innego kija wygiętego w łuk… i kawałek liany… itd, itd…
Niczym więc nie ustępujemy w roku AD 2018 naszym przodkom sprzed 200 tys. lat. Zmienia się tylko szybkość kolejnych rewolucji technologicznych. Zmienia się szybkość powstawania kolejnych wersji “strzał i łuków”. Temu wyścigowi szczególnie kłaniała się od zawsze branża fotograficzna. Ostatnio, muzeum Georga Eastmana udostępniło na YT serię filmów o przełomach technologicznych w historii fotografii. Serdecznie polecam Wam przeglądnięcie jak szybko zmieniały się fotograficzne metody, trendy i techniki. I za każdym razem poprawiały one to, co widać było na szybie, metalu czy w końcu na papierze. Jedyną różnicą jaka jest między tamtą pogonią za doskonałością fotograficznego obrazu a dniem dzisiejszym jest tempo tych zmian. To jedyna różnica.
Kiedy w roku 1980 firma Nikon wypuścił an rynek aparat fotograficzny zaprojektowany przez Giorgietto Giugiaro i oznaczyło go numerem F3, zapewne nikt nie przewidywał, że będzie on produkowany w prawie niezmienionej formie aż do roku 2001 oraz sprzedany w ilości ponad 751.000 sztuk tylko do roku 1992. Aparat ten był najdłużej produkowanym aparatem w historii – 21 lat. Czyli tak mniej więcej jakbyście kupili sobie nowy F3, a Wasz jeszcze nie narodzony dzieciak, 20 lat później nadal mógł w sklepie kupić nowy F3. Wyobrażacie to sobie z najnowszymi cyfrówkami? Te liczby zapewne nie są żadnym argumentem w dzisiejszych czasach, gdy jakoś i trwałość urządzeń elektronicznych obliczana jest bardziej pod kątem zysków w ekstremalnie krótkim czasie od produkcji, ale na pewno dają nam pewien obraz zmian. No i mamy jeszcze aspekt samej technologii – wówczas mogły zepsuć się wyłącznie elementy mechaniczne, zazwyczaj trwalsze od elektroniki, obecnie te nasze cudeńka narażone są na wszystko: za wysoką temperaturę, za niską temperaturę, kurz, wilgotność, okruszki ciastek jedzonych podczas sesji, itp…, itd… .
Od zawsze byłem fotografem, dla którego sprzęt miał olbrzymie znaczenie. Wbrew potocznej opinii, że to nie sprzęt robi zdjęcia, jestem chodzącym przykładem, że to stwierdzenie może być fałszywe. Otóż…
moje fotograficzne samopoczucie twórcze w olbrzymiej mierze zależy do tego, jaki aparat przykładam do oka.
A owo samopoczucie wprost przekłada się na rezultaty obrazowe. Tak miałem od zawsze i pewnie dlatego w mojej torbie fotograficznej gościły setki aparatów i setki obiektywów. Zmieniałem je bardzo często i robię to dalej. Niektóre wpasowują się w moją filozofię fotografowania, inne nie. Jedne pielęgnowałem latami, inne oddawałem bez żalu po tygodniu, czasami nawet po dniach.“Kręgi”, z serii Miejsca Dobrze ZnaneOdnoszę niestety wrażenie, że ostatnie lata olbrzymiego przyspieszenia technik cyfrowych całkowicie wywróciło fotografię jako medium. Przenicowało ją na drugą stronę. I nie zamierzam tutaj poruszać słynnego tematu “fotografem jest każdy, kto ma smartfona”. Chciałbym zwrócić Wam delikatnie uwagę na aspekt tożsamości nas, jako fotografów w tym cyfrowym porządku, w którym jesteśmy tylko statystycznym rekordem w tabelach koncernów produkujących co roku nowy sprzęt i dopychających kolanem kolejne targety dzieląc rynek na segmenty, w których nas umieszczają.
Czy czujecie się nadal fotografami w oczach koncernów, które dostarczają Wam te zabawki?
Nie zamierzam udowadniać, że firma Nikon czy inna miała w latach ’80 inne założenia jako koncern niż zarabianie na produkowanym sprzęcie. Nie chcę na siłę wmawiać sobie i Wam, że zależało im wówczas bardziej na fotografiach i na fotografii. Zakładam, może niesłusznie (!?), że jednak biznes jest biznes i tak wówczas, jak i teraz chodzi wyłącznie o kasę. Kasę, którą fotograf zapłaci zawsze za aparat, który w teorii pozwoli mu zrobić lepsze zdjęcie. I właśnie tutaj zaczyna się ta nieopisana część naszej fotograficznej zabawy – tożsamość fotografa.
Czy nadal ją mamy, czy większość z nas całkowicie popadał w pułapkę zastępowania pracy fotografa (nad światłem, kadrem, kompozycją, estetyką obrazu) urządzeniem, które przyspiesza, ułatwia i często już na etapie kompozycji zastępuje naszą wyobraźnie, wyobraźnią producenta. Ten producent zaś, kieruje się panującą modą, trendami. Aparat nie jest już jedynie puszką do łapania światła, jest komputerem majstrującym w naszej wyobraźni. Presety, focusy, nieograniczona pojemność pamięci, wprost nieograniczone możliwości rozbudowy o dodatkowe funkcje ładowane poprzez USB – to wszystko straszliwie spłaszcza nasze własne postrzeganie fotografowanie. Nic więc dziwnego, że w testach i opiniach o sprzęcie zamieszczanych na sieci, większość testerów rzadko wspomina o tym, czy nowy, kolejny aparat jest narzędziem pomagającym mu zrealizować własne fotograficzne wyobrażenia. Czy pomaga mu przełożyć tożsamość fotografa na zdjęcie. Nikt o tym nie mówi. Technikalia pochłaniają absolutnie wszystkie testy sprzętu. No tak… w końcu sama nazwa “test sprzętu” jest jednoznaczna i trudno się czepiać recenzentów. A gdy już się zdarzy jakiś renomowany fotograf zachwalający nowy wynalazek jakiejś kolejnej firmy i staje się o razu ich “ambasadorem”, to wypowiadane opinie są tak sztuczne, że zęby bolą.
Tożsamość fotografa zostaje sprowadzona do tożsamości z marką, która zapłaciła lub dała za friko aparat na wieczne testowanie.
Mam olbrzymie szczęście, że lata mojego wzrastania w fotografię przypadły na czas, gdy w roku moich urodzin koncern Nikon rozpoczął pracę nad modelem F3 i po 7 latach dopracowywania go, w kilka miesięcy po moich czwartych urodzinach zaprezentowana go na pokazie prasowym w Japonii. Ponoć serwis Nikona jeszcze kilka lat temu oficjalnie wspierał serwis Nikona F3… ciekawe czy tak jest nadal?
Fotografia, jako środek artystyczny, zawsze będzie korzystała ze sprzętu, bo bez “narzędzia do łapania światła” – fotografia nie jest możliwa. Tylko od nas zależy, czy samo posiadanie aparatu i oddanie się w łapy technologicznych zabawek pozbawi nas tożsamości fotograficznej, czy też będzie jedynie wspierać naszą fotografię. Ja odnoszę wrażenie, że galopująca technika, a wraz z nią kolejne premiery kolejnych aparatów, bez których przecież nie zrobicie dobrego zdjęcia – zabijają fotografię. Tylko w 2017 roku odbyły się 34 premiery nowych aparatów fotograficznych. Czyli każdego miesiąca rynek proponował 3 nowe aparaty w różnych segmentach. Do sierpnia 2018 roku, mamy już 26 premier.
Czy w tym technicznym świecie fotograficznym jest chociaż trochę miejsca na pozostanie fotografem? Czy jesteśmy już tylko dołączonym do aparatu operatorem?
dobre z tym F3 :-)
lubię czasem spojrzeć na zachwyty NYT nad premierowym F801 https://www.nytimes.com/1988/04/17/style/camera-the-future-is-here.html
w 2015 roku kupiłem taki za cenę marketowego czteropaku
i faktycznie…. świetny jest ;-)
Iczku, chyba zgubiłeś sens fotografii :-)
Moim zdaniem sens fotografii ginie wtedy, kiedy dla fotografa sprzęt staje się ważniejszy niż zdjęcia. A przyczyną takiego stanu rzeczy raczej nie jest podejście producentów. Jest odwrotnie – to wtedy, kiedy twórca zaczyna gubić sens swojej fotografii (przyczyna), zaczyna gonić za nowym, lepszym sprzętem (skutek).
He he. No właśnie. Miałem f801 – wspanialy aparat :)
Dlatego ja zrobiłem krok w tył (dużo w tył) i zacząłem sam budować swe aparaty tj. pinhole czyli aparaty otworkowe. I powiem wam szczerze, że dopiero fotografia analogowa a zwłaszcza otworkowa pozwoliła mi fotografować tak jak chcę i osiągać efekty których nie potrafiłem uzyskać w fotografii cyfrowej. Aparaty cyfrowe u mnie leżą odłogiem, jedynie analogowe i pinhole są u użyciu. Już nie przeglądam stronie sprzętem i nie robią na mnie wrażenia nowe premiery sprzętu.
“kolejne premiery kolejnych aparatów, bez których przecież nie zrobicie dobrego zdjęcia”
To ironia? Jak patrzę na McNally’ego, który fantastycznie panował nad kontrastem stareńkimi Nikonami D1 i D2 (które w świetle dzisiejszych standardów w ogóle nie miały rozpiętości tonalnej ani ISO ;) ), to jakoś nie mam przekonania, żeby aparaty miały jakiś znaczący wpływ na zdjęcia.
Kto zdrowy przy zmyslach, ten robi tylko na filmie :) Ja mam Rolleiflexa i Pentaxa Super ME, a cala reszta mnie nie obchodzi. Film wywoluje i skanuje, a zadne fotoszopy, lajtrumy, presety, warstwy czy inne wysrywy nie maja znaczenia. Jest tylko swiatlo, film i moja glowa. Pozdrawiam
Jak można narzekać na rozwój techniki, skoro samemu się ten rozwój napędza? Czasem odnoszę wrażenie, że na świecie jest więcej miłośników sprzętu fotograficznego, niż miłośników fotografii. I to głównie ci sprzętowcy dają koncernom zarobić. Jest to oczywiście kierunek samobójczy, bo im więcej sprzętowcy kupują, tym więcej dostają różnych wodotrysków na których można zarobić. Kółko się zamyka i kręci coraz szybciej.
Rozumiem miłośników starej techniki fotograficznej, którzy się pasjonują różnymi kamerami otworkowymi i innymi ciekawostkami z przeszłości. Oni są ludźmi wolnymi i w ten sposób odpoczywają, mają tez różne inne korzyści powiązane np. ciekawych znajomych itp. (tak samo jak np. różni rekonstruktorzy historyczni, rycerze, miłośnicy starych samochodów). Oni mają pasję i ciekawe życie.
Dramatyczna, beznadziejna pogoń za nowinkami sprzętowymi daje same stresy.
Piryt, ja narzekałem podobnie jak Ty, dopóki nie uświadomiłem sobie, że to dzięki ludziom, których nazywamy “onanistami sprzętowymi” w fotografii następuje cały czas rozwój sprzętu. To oni aktywnie naciskają na producentów, żeby wprowadzali i poprawiali funkcje aparatów, których ja nawet bym normalnie nie zauważył.
Na szczęście działalność tych ludzi nie wpływa w żaden sposób na działanie aparatów, które już posiadamy, więc jeśli ktoś nie widzi sensu fotografii w kupowaniu nowego, lepszego sprzętu, to nie musi go kupować.
Ja niedawno doszedłem do wniosku, że jedyne czym mnie przekonują nowsze aparaty, to wyższe użyteczne ISO, mniejsza waga (bezlusterkowce) i (coraz lepszy) wizjer elektroniczny.
A.Mason – przecież to nie ja narzekam :-)
Narzekają nienasyceni sprzętowcy, a ja mogę na tym czasem skorzystać, nie wkładając w to żadnej swojej energii.
Jeśli chodzi o Twoje ostatnie stwierdzenie, to też uważam te cechy za podstawowe zalety nowego sprzętu.
Nie dajmy się zwariować. Canon 5D jest bardzo dobrym aparatem. Cięgle używanym, lubianym i głaskanym. Wspierany jest Canonem 20D. Wystarczy, aż nad to. Naprawdę.
@Tomek
Właśnie – Canon 5D mkI – mimo, ze aparat technologicznie dzisiaj to już dinozaur, to paradoksalnie doceniam go za to do czego tak naprawdę został stworzony. Prostota funkcji i obsługi powoduje, ze nie jest się oderwanym od samego momentu fotografowania. Do tego matryca, którą również paradoksalnie bardziej doceniam dziś, niż ileś lat temu.
Ostatnie dwa tygodnie i…Nikon Z6 i Z7, Canon R, Fuji X-T3, w kolejce czeka Panasonic FF :) Jedni się cieszą, inni smucą, a jeszcze inni nie przejmują i po prostu robią swoje. Najzdrowiej jest kupić nowy aparat, jeśli stary w czymś ogranicza, wymaga to jedynie odporności na marketingowy bełkot i obietnice zupełnie nowej jakości, nowego kierunku w fotografii itd. itp.
Dojdzie do tego, że drony/dronoaparaty same będą latały i robiły nam zdjęcia. Bez ingerencji człowieka.
@studiokisiel – skoro można już dziś wybierać kadry ze zdjęć znalezionych w Google Street View… :)
Nie zgadzam się… Obrazek (kompozycja) zaczyna się w głowie… Presety, jeżeli się nimi posługuję, to ja decyduję jaki klimat chcę “uzyskać”… Obraz maluje się podobnie, tylko narzędzie inne :)