Nie będzie to oczywiście recenzja, jakich wiele możecie zobaczyć w Internecie. Nie jest to tez żaden test, bo nie posiadam kompetencji technicznych żadnych do testowania nowoczesnych aparatów. Będzie to kilka luźnych opinii kogoś, kto od pewnego czasu fotografuje, a całe życie poszukuje Świętego Graala w sprzęcie fotograficznym. Od razu uprzedzam, nadal nie znalazłem :)
Leica Q, bo o niej będzie mowa, trafiła do mnie na kilka dni dzięki uprzejmości Leica Camera Poland. Przyznam, że po zapoznaniu się w sieci chyba ze wszystkimi recenzjami tego aparatu oraz po superlatywach od moich znajomych używających tego aparatu, czekałem nań z niecierpliwością. Od dłuższego czasu, szukam dla siebie aparatu do tzw. fotografii codziennej. Lekki, zgrabny, mały i dobrej jakości. Oczywiście, jak to w tym dowcipie bywa, nie mają to być trzy różne aparaty, ale jeden. Ponoć Leica Q zbliża się do tego ideału. Zanim przejdę do niekonkretnych konkretów, czyli odczuć moich w trakcie użytkowania Leica Q, małe wprowadzenie.
Otóż, jestem na etapie żonglowania trochę aparatami ostatnio. Przez dłuższy czas miałem Fuji X-pro2, potem na testy dostałem GFX 50, a sam używam na co dzień Canona 6D mark II w chwili obecnej. Naturalnie staram się dywersyfikować sprzęt pod kątem przeznaczenia. Fuji X-pro2 to rewelacyjna maszyna, która mogłaby ze spokojem połączyć moją pasę do fotografii pejzażowej z chęcią pstrykania na ulicy, ale nie połączyła. Aparat jest za delikatny na plenery w ciężkich warunkach. Bateria i jej krótki “zasięg pstryków” był poważną przeszkodą. Przy długich czasach naświetlania dodatkowo stałem się za wymagający dla tego aparatu. Na ulice nadawał się rewelacyjnie, a generowany obrazek z puszki (JPG) jest (był?) dla mnie do dzisiaj absolutnym numerem 1. Niestety musiałem się poddać i odejść od Fuji na pewien czas także z innego powodu. O tym za chwilę, bo wiąże się to ściśle z Leica Q. Za moment do tego wrócę.
Nadal używam lustrzanki i przez najbliższe kilka lat nie widzę absolutnie szans zastąpienia lustrzanki w fotografii plenerowej, jaką uprawiam, czy nawet na wyprawach fotograficznych. Po prostu jest to sprzęt trwały, niezawodny i mogę na nim w 100% polegać. Stąd w stajni pojawił się 6D mark II, którym jestem póki co, zachwycony! Aparat wykonuje na jednej baterii parę tysięcy zdjęć (nie moje wyliczenia), ale ja mam go od 2 tygodni, zrobiłem kilkadziesiąt naświetleń wielominutowych i bateria… nadal pokazuje pełne naładowanie – szacun! To tylko jeden z aspektów jego fajności. Gdybym miał rozważyć rezygnację z lustrzanki, to na pewno nie będzie to żaden kolejny bezstekowiec, ale już raczej średni format cyfrowy w okolicach PhaseOne czy Hasselblad.
Tyle tytułem wstępu, spójrzmy na Leica Q.
I od razu wrócę do jednej z przyczyn rozstania się Fuji X-pro2 – to “guziko-menu-armagedon”. Fuji X-pro 2 posiada 5 pokręteł, 16 guzików (!), a także 57 pozycji menu oraz 575 submenu(!). Jak sobie człowiek zda z tego sprawę, to się okazuje, że nie używa 99% tych wszystkich rzeczy. Wrażenie przeładowania potęguje u mnie dodatkowo, rosnąca wraz z wiekiem fotografowania konieczność optymalizacji i minimalizmu w fotografii. Tak w warstwie obrazu, ale także funkcji aparatu. Z utęsknieniem zerkam na mojego Graflexa, który nie ma żadnych pokręteł poza ostrością i przysłoną. Do tego dochodzi nastawa czasu i tyle. Po prostu nie widzę sensu w mojej fotografii angażowania najnowszych cudów techniki i tryliarda funkcji, których nawet po angielsku nie rozumiem. Po przetłumaczeniu na jęz. polski to już całkowicie czarna magia :) W każdym razie, przy x-pro2, pod względem ilości elementów na korpusie, Leica Q to mistrz minimalizmu. I od razu mi się to spodobało.
W dodatku, ja jestem tzw. “pierwszo-wrażeniowcem”. Gdy mnie się spodoba coś, co wezmę w łapy od pierwszego momentu, to mnie potem trudno przekabacić na ciemną stronę. I tak było w wypadku Leica Q… aparat po wyjęciu z paczki jest… idealnie leżący, idealnie pasujący, idealnie ciążący i idealnie balansujący. Od pierwszych sekund wiedziałem , że go polubię. Tak mam. Gdy w rękach miałem pierwszą swoją Leica M9, to odczucia były dokładnie takie same. Pasuje. Leży. Jest git. Leica Q nie jest M9, ale w odczuciu jakości, która trzymasz w dłoniach, jest świetnie. Pierwsze zachwyty mam więc za sobą. Idźmy dalej. Jak fotografuje się Leica Q z jednym obiektywem 28mm?
Jak pewnie wiecie, bo o specyfikacji technicznej nie będę tutaj pisał, Leica Q ma na stałe przypięte jedno szkło 28mm i nazywa się Summilux, co jest niezgodne z logiką nazewnictwa szkieł Leica, bo ta nazwa zarezerwowana jest wyłącznie do obiektywów o świetle 1.4. Tymczasem Summilux z Leica Q ma f/1.7. Cóż… chłyt marketingowy. O samym obiektywie za chwilę.
Aparat posiada wbudowaną funkcję “cropa cyfrowego” (nie wiem jak to nazwać), ale guzikiem możemy w wizjerze uaktywnić ramki dla ogniskowych 35 i 50mm. Oczywiście to jest wyłącznie crop z pełnej klatki – dostajemy przycięte pliki JPG, RAW zostaje taki sam. Kompletna głupota. Nie wiem komu to ma służyć i komu to jest potrzebne, skoro można to sobie samemu skadrować w postprodukcji. Jakieś całkowicie poroniony pomysł. Niestety dla mnie ogniskowa 28mm zawsze była całkowicie poza zainteresowaniem. Ten kąt jest dla mnie nienaturalny i nie do końca rozumiem czemu nie można było zastosować 35mm? To pewnie jakaś głęboka tajemnica konstruktorów. Niestety przy bliskich kadrach, te 28mm mi łamie perspektywę i robi gięcia nie do zaakceptowania. Może ma to uzasadnienie w klasycznym reportażu czy streecie, gdzie ważne jest nadanie głębi 3D obiektom w pierwszym planie, ale do ogólnego użytku jakoś mnie nie przekonuje ta ogniskowa. Idąc za ciosem, zacznę od moich problemów z tym aparatem…
Będą to wyłącznie subiektywne odczucia, bo po rozmowie z kilkoma osobami używającymi tego aparatu wiem, że… co dla mnie wadę stanowi, dla innych zaletą jest – cytując Jodę. Zasadniczo staram się, by wykorzystać automatyczne funkcje aparatu skoro już są one zaprogramowane. Robię to zawsze w aparatach, którymi fotografuje na ulicy, gdy nie mam czasu na manualne zabawy. Więc klasycznie: ustawiam ISO względem pogody, tryb A i czas automatycznie dopasowuje aparat. Ja wprowadzam korekcję ekspozycji z ręki. I niestety mój workflow okazał się problematyczny z Leica Q. Aparat posiada otóż dziwną i niewytłumaczalną dla mnie zasadę, że wprowadzana pokrętłem pod kciukiem korekcja ekspozycji nie załącza się od pierwszego kliknięcia, ale najpierw (pierwszy obrót-click) aktywuje korekcję. Pokazuje się ona bądź w wizjerze (zależnie od ustawień pracy), bądź na LCD jako panel z podziałką. Wiele razy wpędziłem się w zdumienie, że zamiast dodać 1/3 działki, ja otrzymuje podgląd drabinki, ale korekcja dopiero musi zostać wprowadzona kolejnym przekręceniem kółka. Dla mnie kompletnie bezsensowne działanie. Nigdy nie spotkałem się z czymś takim w żadnym innym aparacie. Szczególnie takim przeznaczonym raczej dla zaawansowanych użytkowników. Jeden z moich ulubionych vlogerów sprzętowo-fotograficznych bigheadtaco, uznał te dziwaczność za fajne zabezpieczenie przed przypadkowym (?) wprowadzeniem korekcji… yyych? Widać więc, że co user to obyczaj. Dla mnie, jest to nadal strasznie upierdliwe. Co z tym się wiążę, Leica Q ma fundamentalną wadę dodatkową – nie wiesz nigdy jaką masz wprowadzoną ostatnią korekcję bez zajrzenia i aktywowania wizjera lub LCD. Nie ma bowiem żadnego dodatkowego wyświetlacza, a kółko nastaw może pełnić rożne funkcje więc nie mogli dodać na nim żadnych wartości liczbowych. Tutaj widać wielką przewagę Fuji… klasyczne pokrętło korekcji i od razu wiesz co masz tam nakręcone. Czyli… duża ilość pokręteł nie zawsze oznacza jednak gorszy aparat! :) W wypadku Leica jest to dla mnie problem… fundamentalny. Wpływa bowiem na wykonywanie zdjęć. Okazuje się, że moja gotowość do wykonania zdjęcia zajmuję z tym aparatem dobre 3-4 sekundy. Nie jest to demon szybkości po włączeniu więc i to zajmuje mu ok. 1 sek., potem muszę zajrzeć w wizjer by sprawdzić jak zostawiłem ekspozycję, jeśli jest błędna muszę rolnąć kółkiem by aktywować panel korekcji, poprawić korekcje i… dopiero jestem gotowy do wykonania zdjęcia… ufff :) A teraz, dla porównania mój 6DmkII – widzę korekcję zawsze na górnym LCD, włączeni trwa ułamki sekund i już mam zrobione zdjęcie :)
Ależ oczywiście, że mogę zmienić technikę wykonywania zdjęć i całej workflow… odpowiem pytającym. Ale czy to ja mam się dostosować do aparatu, czy aparat za 20.000 mógłby dostosować się do mnie ?! :)
Idźmy dalej z tymi wadami…
Poszedłbym dalej, ale… to koniec uwag krytycznych :)
Ten aparat okazał się w codziennym użytku po prostu przyjaźnie świetny. Jak napisałem, od pierwszego dotyku mam wrażenie, że to przywołane 20 tys. złotych ma pewne uzasadnienie. Pewne, bo połowa z tego to marka Leica, a reszta jest czystym, piękną przejawem dbałości o estetykę formy i techniczną jakość wykonania. Tym aparatem po prostu się fotografuje. Podnosi się go do oka i pomimo, opisanego problemu z korekcją, sprawność funkcjonowania tego sprzętu jest świetna. Po prostu skupiasz się na wykonywaniu zdjęcia. Wizjer jest bajeczny. Powtórzę: bajeczny! Miałem ostatnio kilka bezlusterkowców, ale Leica naprawdę odrobiła pracę domową i patrząc przez ten wizjer ani przez moment nie miałem wrażenia, że to cyfrowy świat. To pierwszy bezlusterkowiec, który to sprawił. Obraz jest klarowny, czysty i płynny. Przyjemność używania.
Obrazek
Generowane pliki JPG porównałem sobie z tymi z Fuji Xpro-2 i absolutnie nie chcę wskazywać tutaj żadnego zwycięzcy, bo to po prostu inne estetyki i inne algorytmy zaprojektowane przez dwie firmy. Niemniej, obrazki z Leica Q pozwoliły mi zapomnieć o plikach RAW. Wszystkie zdjęcie wykonane Leica Q w tym materiale, to pliki JPG prosto z puszki (minimalna korekcja curve w zakresie świateł i cieni). Nie dokonywałem żadnych poprawek kolorystycznych. I jestem pod wrażeniem. Obrazki z Leica Q są zdecydowanie bardziej naturalne niż te z Fuji. Barwy choć nasycone nadal utrzymują realność sceny jaką zapamiętałem. Jest to odczucie czysto subiektywne, istnieje ryzyko, że mój mózg jest zakodowany niepoprawnie, ale gdybym miał wskazać bardziej naturalne oddanie tego, co zarejestrowałem oczami swymi, to padłoby na Leica. Wprawdzie pogoda nie zgrała się z czasem testowania aparatu, bo praktycznie od tygodnia w Gdańsku pada (wczoraj tylko słońce wyszło), ale to pozwoliło wykazać mięsistość obrazu. Lubię taką gęstość niedoświetlonego materiału, głębokie cienie i nasycony kolor. Leica daje radę… naprawdę jest dobrze. Przykro mi, że nie zrobię tutaj żadnych technicznych pokazów, jak to pięknie wyciąga się w RAW z cieni lub gasi się światła pięknie, bo mnie to kompletnie nie interesuje. Traktuję fotografię jako hobby i zmarnowane i niedoświetlone kadry traktuję jako ciekawy przypadek, niż wyzwanie do uratowania fotki dla klienta. Dlatego właściwości technologiczne matryc leża daleko poza moim zainteresowaniem. Nie są one bez znaczenia, ale jeśli mi ktoś chce udowadniać, że ja zobaczę różnicę w dynamice matrycy starego 6D i wersji Mark II, to sorry… osiem dziesiątych róznicy w testach DxO mi wisi. Zawsze gdy słyszę te opowieści o gorszej rozpiętości tonalnej, to sobie wyobrażam scenę, jak para młoda, po 2 miesiącach od ślubu, odbiera wyczekiwane zdjęcia i patrząc na odbitki 15×21 pierwsze zdanie komentarza do fotografa brzmi: “O jej! Ależ słabą rozpiętość tonalną matrycy w aparacie pan ma. Jestem zaskoczona, jak kiepsko wyszły przejścia tonalne między fałdami mojej sukni. A tak mi zależało, aby te fałdki ładnie, płynnie było widać!” Piękne, co? :)
Jednak giki zawsze mogą sobie sięgnąć po wyniki DxOMark:
Leica Q ma po prostu dobra matrycę i obrazek generowany wprost z puszki jest świetny. Koniec, kropka. Poza obrazowaniem, które mi bardzo podeszło, poza doskonałym wizjerem, aparat obsługuje się w warstwie menu prosto jak mojego DRUHA z 1986 roku. Podczas całej kilkudniowej przygody nie musiałem zagłębiać się w menu, które ma w sumie kilkanaście zakładek. Nie było to potrzebne. Aparat włącza się i robi się zdjęcia. Wszystko, co potrzeba jest pod ręką, a opcja macro zamocowana w obiektywie wraz ze stabilizacją wbudowaną w body dodają smaczku. Wprawdzie zdjęcia makro to w sumie taki wodotrysk, ale tak sobie myślę, że fotograf ślubny doceni ją, gdy musi zrobić obrączki na serwetce.
Jeden drobny ból d…. to fakt, że po wyłączeniu aparatu, menu nie zapamiętuje Twojej ostatniej pozycji. Nie wiem czy to jest normalne, ale mam wrażenie, że nie. Tak długo jak go nie wyłączałem, to wracałem do ostatniej przeglądanej pozycji menu.
Leica Q posiada funkcję, której próżno było mi szukać w innych aparatach na bazie dalmierzy zbudowanych. Mianowicie, fotografując w opcji ekranu EVF Extended uzyskujemy analogiczne do lustrzanek zachowanie sie tylnego LCD, który jest wyłączony na stałe, ale po wciśnięciu guzika Menu pokazuje nam menu na LCD, a nie w wizjerze. To było dla mnie przekleństwo w innych firmach, które uparcie zmuszały mnie bym podczas wyłączenia LCD oglądał menu ostawień także w EVF. Tutaj uwaga, tak działa jedynie button Menu… pozostałe, jak ISO czy Fn nadal pokazują się w EVF i można bez odrywania oka wprowadzić zmiany. Leica posłuchała użytkowników.
Skoro wspomniałem o pracy baterii w Fuji oraz w moim 6dmkII, to wypada powiedzieć coś o Leica. Niestety… nie mam co powiedzieć, bo mam aparat 7 dni i nie udało mi się w tym czasie wyczerpać baterii. Naładowana do maksa pracuje nadal. Wprawdzie wykonałem nią około 220 zdjęć jedynie, ale wskaźnik nadal pokazuje pełne naładowanie /update: do momentu publikacji tego wpisu zrobiłem nią 334 zdjęcia i wskaźnik baterii ubył o jedną z trzech kresek/. Tutaj warto wspomnieć o opcji EVF wyłączenia wszelkich wskazań widocznych w wizjerze. Wciskanie guziola przy wybieraku na tylnej ściance powoduje ukrycie wszystkich informacji w wizjerze (czyste kadrowanie) lub pokazanie jedynie drabinki korekcji lub wszystkich danych na górze i na dole wizjera.
Obiektyw, którego ogniskowej tak nie lubię.
No więc kilka słów o tej konstrukcji. O tym, że to nie jest Summilux już napisałem. Miałem Summiluxy 50mm i 35mm i mam wrażenie, że nie postawiłbym ich na półce obok wersji f/1.7. Nie jestem Wam w stanie niczego udowodnić na liczbach, ale jakość rozmycia (abstrahując od ogniskowej) jest całkowicie inna, a plastyka (najistotniejszy dla mnie element) jest daleko w tyle za “prawdziwymi” Luxami. Czy to oznacza, że to jest złe lub słabe szkło? Absolutnie nie. Obiektyw ostry, szybki i doskonale złożony. Tego akurat można i trzeba wymagać od konstrukcji w tej cenie. Dostajemy porządną jakość z logo Leica i chociaż nie jest to najwyższa półka, to jednak nadal mamy do dyspozycji doskonałej jakości optycznej obiektyw ze światłem 1.7. Kilka słów o AF… zaledwie kilka, bo to jest temat, który mnie prawie wcale nie interesuje w takich aparatach. Testy i recenzje chwalą Leica Q za jeden z najszybszych i najbardziej akuratnych focusów w tej klasie sprzętu. Ja nie odczułem żadnego kosmicznego ostrzenia, ani żadnego straszliwie wolnego focusowania. Działa szybko i pewnie. Żadnych problemów tak powinien działać. Nie wydaje mi się, aby to było szybsze niż x-pro2 ze szkłami serii f/2. Po prostu prawidłowo działa. Manualne ostrzenie jest miodne jak to w Luxach… równo chodzi pierścień, bez zbytnich luzów, a wspomaganie focus peaking dopełnia zadowolenia. Nie ma na co narzekać. Sportu tym nie robiłem, pomimo, że w trybie seryjnym to robi ponoć 10 kl./s.
Tak trochę na zakończenie o ciekawostkach w tym aparacie.
Klapka baterii i karta SD są umieszczone pod pokrywką na spodzie aparatu. Nie za bardzo wiem czemu inżynierowie Leica nie zastosowali samo-zatrzaskującej się klapki, ale ta śmieszna dźwigienka, na której jest spodzie klapki wtopiona w płaszczyznę jest kompletnie głupia. Zamykasz i otwierasz klapkę poprzez jej przesunięcie, ale zimą nie jest to już tak proste, bo trudno to gówienko wyłapać zmarzniętym opuszkiem. Tez mi otwarte drzwi wyważyli… głupole. Karta siedzi w tej samej komorze więc, aby ją wyjąc znowu musisz te dźwignie przesuwać… ech… Jeśli robisz dużo zdjęć i lubisz się zabezpieczać, to niestety masz tylko jeden slot na kartę SD. To może boleć zawodowców.
Włączanie aparatu jest zestrojone bardzo krótkim skokiem dźwigni, co skutkuje u mnie najczęściej wejściem w tryb C zamiast S. Pierdoła mała, ale upierdliwa.
Tryb macro “aktywowany” obrotem pierścienia na obiektywie to mistrzostwo prostoty. Cholera, jak czasami niewiele trzeba, aby coś poprawić w UX aparatu. Fajny i skuteczny pomysł.
Nie wiem z czego Leica robi szkło na tylne LCD, ale mój aparat chyba już trochę jeździł po różnych testach i… nie widać ani śladu zmian na LCD. Nie wspomnę nawet o zadrapaniach. Idealnie czyste. Nawet fabrycznie nowe ekrany Canona nie wyglądają tak dobrze. Wygląda to świetnie i budzi zaufanie. Chyba nie nakleiłbym na nie żadnego Larmora.
Rozpocząłem użytkowanie tego aparatu bez żadnych instrukcji czy oglądania manuali. Po prostu wziąłem go do ręki i wszystkie funkcje naturalnie odnajdywałem to w menu, to pod palcami. Jedyną rzeczą, która odkryłem przypadkiem bawiąc się guzikami, to zmniejszanie i zwiększanie środkowego punktu AF. Wciśnięcie guzika Delete i kręcenie kołkiem zmienia rozmiar tego punktu – to tak dla tych, którzy nie wiedzieli.
Aparat jest ciężki. Jeśli szukacie czegoś, co możecie wrzucić w kieszeń kurtki czy marynarki, to zapomnijcie. To nie ten sprzęt. Jest solidny i mnie to cieszy, bo ja nie lubię małych aparatów. Dla mnie, sprzęt musi ważyć. Leica Q waży dokładnie tyle, ile trzeba.
Dobra, podsumuję jakoś zwięźle moje odczucia.
Leica Q to aparat służący do fotografowania. W odróżnieniu od swojego wielkiego brata Leica M10, które zazwyczaj są kupowane by leżały w ciepłej torbie lub kłuły w oczy kolegów na ulicy, ten aparat zrobiony jest do fotografowania. Nie ma aparatów idealnych i tym razem Leice nie udało siś takiego zrobić. Zresztą, producentom aparatów wcale nie chodzi o to by robić rzeczy doskonałe, bo kto potem kupi te niedoskonałe kolejne edycje i kolejne marki drugie i trzecie ?
Leica Q ma jednak to coś, co sprawia, że fotografowanie tym aparatem pozbawione jest zbędnych “odciągaczy uwagi”.
I to mi bardzo pasuje do stylu mojej hobbistycznej fotografii obecnie. Gdybym zamknął na chwilę oczy i wyobraził sobie zamiast 28mm, prawdziwego Summiluxa 35/1.4 ASPH oraz dodatkowo hybrydowy wizjer jak w serii X Fuji (optyczny i elektroniczny), poprawiono by poprzez update firmware działanie niektórych funkcji, to niebezpiecznie ten aparat zbliżyłby się do wspominanego na wstępie złotego Graala. Ale przecież w tym wszystkim nie chodzi o to by złapać króliczka… :)
Leica Q kosztuje prawie 20.000 złotych. Czy kupiłbym ten aparat biorąc pod uwagę to wszystko, co napisałem i cenę. Niestety nie, bo mnie nie stać. Nie stać mnie na wydanie na jedno-obiektywowy aparat prawie 20kPLN. Nie biorę tego tez pod uwagę z racji roli fotografii w moim życiu. Gdybym zarabiał fotografią, to zakładam, ze po zakupie na fakturę, odliczeniu VAT, amortyzacji – taki sprzęt zwraca się po roku. I nagle staje się jasne, że jeśli ktoś siedzi w systemie Leica, to nie będzie się zastanawiał. Myślę, że Leica Q potrafi oddać z nawiązką wydane pieniądze. Jednocześnie, jeszcze raz podkreślę fundamentalną cechę tej konstrukcji – prostota granicząca z ascezą i czystość procesu fotografowania. Naprawdę fajny sprzęt.
Przeczytałem uwagi… bardzo pobieżnie, bo podobnie jak Ciebie, nie stać mnie na ten aparat ;-D
Zastanawiam się nad fragmentem o mnogości opcji w aparacie. Jakoś nigdy wcześniej o tym nie myślałem.
W ostatnich swoich aparatach zawsze najpierw analizowałem do czego służą i ustawiałem pod siebie wszystkie opcje, a następnie o większości z nich zapominałem. Do tych, które najczęściej używałem i zmieniałem, szybko uczyłem się na pamięć jak dotrzeć. Mimo wszystko te najbardziej potrzebne zawsze przez producentów były wyciągane gdzieś na wierzch.
Mimo mnogości funkcji i bardzo małego procenta ich wykorzystywania, wolę to niż ewentualny brak możliwości zmiany czegoś, na czym mi zależy. Szczególnie, że jeśli mowa o zmienianiu opcji podczas fotografowania – to rzeczywiście korzystam tylko z ułamka możliwości, natomiast jeśli doliczyć do tego ustawianie przy pierwszej konfiguracji (choć później nie zmieniane), to ten ułamek rośnie.
Dziwi mnie, że w aparatach jeszcze nie stało się standardem tzw. “menu ulubione”, do którego można by dodawać każdą z możliwych funkcji i ustalać ich kolejność. Z punktu widzenia programistycznego, taki “ficzer” jest naprawdę łatwy do zrealizowania i raczej nie ma szans, żeby generował jakieś błędy.
Choć z drugiej strony jak sobie przypomnę, że FujiFilm przez lata nie może sobie poradzić z błędem wyczerpania numerów zdjęć, to może to jednak nie jest takie łatwe jak by się wydawało?
Jak na 20 koła to słabo ten aparat sobie radzi w cieniach… albo zdjęcią są niedoświetlone, albo coś nie tak z czymś innym… np. zdjęcie pomnika – zero szczegółów w cieniach, i ogólnie większość zdjęć mam poczucie trochę niedoświetlona, w cieniach strasznie czarno..
Jeśli miałbym oceniać to jakości tych zdjęć to mój oly e-m1 mark II (ale i 1 wersja) wymiata :-) a kosztują dużo mniej…
Leica była dobra jak zdjęcia robił obiektyw (czasy kliszy), a nie połączenie matrycy, obiektywu i procesora…