Zauważyłem, że ludzie nie chcą mówić o fotografii. Nie chcą o niej rozmawiać; nie chcą dzielić się wrażeniami, są niechętni do wyrażania opinii o fotografii. Ludzie raczej chcą fotografię oglądać. I nie byłoby w tym nic dziwnego, że chcą oglądać. To bardzo dobrze. Najgorsze jest jednak to, że ludzie chcą przede wszystkim fotografię robić! Jak najwięcej. Jak największe pliki. I wszystkim, co się da.
To największy problem fotografii, że wszyscy chcą ją robić. Mamy olbrzymią nadpodaż fotografii.
A wszystko zaczyna się wiele kroków przed tym, jak kolejny fotograf zaczyna powiększać podaż. Kiedy bowiem zapada w kolejnym umyśle decyzja o robieniu zdjęć bardziej niż komórką, trafia taki delikwent na pierwszy problem nadpodaży fotografii – nadpodaż sprzętu fotograficznego. Wybór i segmentacja rynku jest tak olbrzymia, że człowiek ma do wyboru setki aparatów. Tysiące. Różniących się sloganami reklamowymi i parametrami. Większość z tych parametrów jest całkowicie nieprzydatna, ale ma jeden cel. Generowanie większej ilości fotografii i szybciej. Większej, bo ilość możliwych do zapisania na karcie zdjęć pęcznieje z tygodnia na tydzień, a szybciej, bo aparaty pozwalają nam robić z prędkościami niespotykanymi i w jakości nieprzejadalnej przez nasze nawet wypasione laptopy. Kiedy więc już wybór zostanie dokonany, zaczyna się generowanie obrazów i ich wysyłanie. Tutaj, nadpodaż fotografii okazuje pełnie swojej mocy. Dzięki social media jesteśmy zasypywani fotografiami. Toniemy w fotografiach. Zawalają nam one dyski, a z dysków migrują w chmurę, a z niej już tylko milisekunda do publikacji online. Jak pokazują te piękne statystyki w ciągu jednej sekundy na Instagramie pojawia się ok. 800 zdjęć. W dniu pisania tego posta, dzienny licznik samego Instagrama pokazuje ponad 58 mln zdjęć wgranych na ten serwis. Jednego dnia!http://www.internetlivestats.com/O jakiej więc formie odbiory fotografii w ogóle rozmawiamy? A właściwie nie rozmawiamy, bo jak napisałem w pierwszym akapicie, my już o zdjęciach nie rozmawiamy. My się w nich taplamy. One nas oblepiają w dziesiątkach, setkach milionów. To jest nie do ogarnięcia. Nie ma nawet sensu z tym walczyć, bo przecież to jest nasza cywilizacja – cywilizacja obrazu stałego i ruchomego. Tekst stanowi jakiś ułamek tego, co przyswajamy każdego dnia. Ludzie przestali nawet pisać, że im się coś podoba, oni dają… obrazek łapki! Czy to nie jest horror dla Waszych umysłów? Czyż nie prowadzi to nas prostą drogą ku przepaści intelektualnej, gdy ilość będzie decydować o tym, co jest jakieś?
Skąpani w ilości fotografii, nie mamy już nawet czasu jej krytykować. Nie umiem y powiedzieć niczego o tym, co widzimy. A to już czyste morderstwo sztuki obrazu. Nie umieć go ocenić!
Zjawisko selekcji informacji jest największym wyzwaniem Internetu. Mówi i pisze się o tym od lat. Kontekstowe wyszukiwarki, roboty oparte na sztucznej inteligencji, które przewidzą o co pytamy frazą w okienku googla i zagwarantują najlepsze odpowiedzi. To wszystko będzie się rozwijać, bo informacja nas zalewa, ale jej prawidłowy wybór i dopasowanie to całkowicie poza naszymi obecnymi możliwościami. Tak jest i w fotografii. Wprawdzie mamy tutaj pewne narzędzia, które chociażby teoretycznie mogą nam pomóc, jak: festiwale, konkursy, galerie, kuratorów itd… cały ten artystyczno-naukowy aparat selekcyjny. Niestety, to kropla w morzu. Trudno bowiem oczekiwać, że wernisaż fotografii w ramach festiwalu w Sopocie, który ostatnio zobaczyłem przełamie lub zbuduje świadomość i nakłoni kogoś do szerszej dyskusji na temat kondycji fotografii w Polsce. Kilkadziesiąt zainteresowanych osób to nic. Poza tym, nie można zbudować opozycji między miliardami a kilkoma festiwalami fotografii chociażby w Polsce. Zresztą, to nie wydaje się być zasadne, bo ja nawet nie chcę pisać o sztuce wysokiej w fotografii. Ja nie mam na myśli galeryjnych wystaw kilku uznanych fotografów – ja się zastanawiam jak nakłonić ludzi by o fotografii rozmawiali ze sobą. A nie tylko ją generowali!
Nie ma nic prostszego w 2017 roku, jak zrobienie fotografii.
Jeszcze 30 lat temu było to na tyle problematyczne, że zajmowali się tym w sumie zapaleńcy. Wówczas, mam wrażenie, że więcej rozmawiałem z przyjaciółmi o zdjęciach niż czynię to teraz. Spotykaliśmy się w knajpie, wypożyczaliśmy projektor i gadaliśmy. Obecnie knajpę zastąpiła grupa na fejsie, a gadanie ogranicza się do lajka lub (co daj boże!) krótkiego komentarza lub offtopu zazwyczaj.“Spokój”, z serii Miejsca Dobrze ZnaneProdukujemy fotografię jak dwutlenek węgla każdym oddechem. Ciśniemy te migawki i zliczamy potem na allegro ileż to moja kamera wypluła plików zapisanych na gigakartach, chcąc sprzedać kolejny aparat by zrobić miejsce kolejnemu z jeszcze szybszym buforem zapisu. Istne szaleństwo. Gdy zaczynałem robić zdjęcia na ślubie, para prosiła mnie o dwie rolki – 72 klatki. Teraz słyszę, że 1000 fotografii to mało czasami, a ostatnio jeden ze znajomych wprost wypalił, że daje im wszystko co zrobił, jak leci. Byle mieli dużo, byle czuli, że dostali tyle, za ile zapłacili. I tak sami rozbestwiamy ludzi wokół nas, bo przeradzamy się w szybkostrzelny aparat do produkcji kadrów.
Tracimy głowę dla ilości, a przecież cały czas wszystkim na około sami powtarzamy: Nie ilość, ale jakość! Gdzie więc podział się na rozsądek jako fotografów. Czy to jakaś niewidzialna ręka rynku pcha nas do masowej produkcji fotografii? Czy wina leży po stronie producentów, którzy wpuszczają nas w maliny i uzależniają od robienia zdjęć? Więcej i więcej. Czy przestaliśmy myśleć samodzielnie, a zaczęliśmy myśleć wyłącznie obrazami?
Mam olbrzymi problem z nadpodażą fotografii. Sam gubię się w tym, co jest dobre, a co jest już tylko kolejną powtórką, powieleniem lub zmasowanym atakiem na mój mózg. Tracę głowę i tym bardziej ograniczam ilość robionych zdjęć. To wcale nie jest dobrze.“Bez głowy”
Nie myliłbym fotografii i fotek, tak jak nie utożsamiałbym fotografii z selfikami w lustrze z instagrama. Generowane przez komórki (a czasem też większe aparaty) miliony zdjęć z instagrama, fejsa czy po prostu wysyłane mms-em to są różne rzeczy: forma autoprezentacji, tworzenia statusu społecznego, reklama samego siebie, czasem dokumentacja. Fotografii w tym najmniej. Ładnie to Ci wyszło z ewolucją fotografii ślubnej – kilkadziesiąt zdjęć ze ślubu to może być fotografia, ale tysiące to już tylko dokumentacja wydarzenia, na której można sprawdzić gdzie kto stał, jak się ubrał i z kim przyszedł. Trudno się dziwić, że o takiej “fotografii” nikt nie chce rozmawiać, skoro to nie jest fotografia tylko półprodukt służący tworzeniu czy podtrzymaniu relacji społecznych.
Piotr. Niestety jestem wiekszym pesymistą niz Ty. Staram sie sledzic co sie dzieje w tej “lepszej”, bo swiadomej jak piszesz czesci fotografii. Niestety ta masa i powierzchownosc komorkowych tworow i socialowych foci wplywa w ogromnej czesci na pozostale obszary.
Obserwuje brak autocenzury, brak samokrytyki, brak wlasnego stylu. Chocisz to ostatnie to juz wyzsza szkola jazdy i rozumiem, ze dojscie do wlasnego stylu w sytuacji gdy wszystkie style juz ktos zastosowal jest trudne.
Reasumujac – jest kiepsko i nic nie wskazuje by bylo lepiej.
Pamiętam te spotkania w Sopocie. Makro Macieja, opowieści o podróżach drugiego Maćka i Szymona.
A ja jestem bardzo mocno optymistyczny i cieszę się z tego co mamy. Kilka moich przemyśleń na szybko:
1. za stosunkowo niewielkie pieniądze mogę kupować albumy uznanych fotografów (kiedyś było ich mniej, wydruk był gorszy)
2. bezpłatnie mogę sobie odnaleźć najprzeróżniejszych fotografów w mediach społecznościowych i śledzić ich twórczość. Nie wymaga to żadnego wysiłku, wychodzenia z domu.
3. jeśli potrzebuję, łatwo mogę skontaktować się z autorem. Jeśli nie potrzebuję – to mogę dać tylko tzw. lajka.
4. mam większy dostęp do informacji o wystawach, mogę śledzić co się dzieje i w razie czego pojechać do innego miasta nawet na drugim końcu Polski.
5. nie jestem zdany na czyjś wybór. Co z tego, że na wystawach ktoś będzie mówił o zdjęciach, skoro albo mnie one nie będą interesowały, albo nie będzie trafiał do mnie artystyczny bełkot, którym często jesteśmy raczeni (a który do mnie zupełnie nie trafia), albo i jedne i drugie.
6. social media, to social media. Jeśli chcesz sztuki, to idziesz do galerii sztuki, jeśli potrzebujesz zrobić zakupy, to idziesz do galerii handlowej. Idąc do galerii handlowej nie oczekuję sztuki (choć i ta się tam zdarza). Media społecznościowe to nic innego jak dawne rodzinne albumy, gdzie wklejało się wszystko.
7. moim zdaniem poziom zdjęć amatorów wzrósł w porównaniu do tego, co było kiedyś i będzie stale rosnąć wraz z rozwojem aparatów (lepsza automatyka, jakość, itd.). Kiedyś dopuszczaliśmy więcej błędów. Szczególnie dotyczących nieostrości, dziś mamy łatwą możliwość zobaczenia natychmiast efektu i poprawienia kadru/ekspozycji. Problemem jest jedynie to, że w mediach społecznościowych mamy przemieszanie zdjęć typowo imprezowych z tymi bardziej ambitnymi, a tych pierwszych jest niestety więcej.
A.Mason
Dzieki za głos z drugiej strony.
Technologia nigdy nie zastąpi kumacji… Plusem obecnego stanu jest to, że do produkcji tych pierdyliardów obrazów nie używa się chemii, inna sprawa – jak bardzo niszczy się środowisko przy wytwarzaniu cyfrowych kamer tudzież energii do ładowania baterii?
Ja, tak samo jak A.Mason, jestem zadowolony z obecnych możliwości. W dawnych czasach zdjęcia w National Geographic przytłaczały mnie, zniechęcały do jakiejkolwiek aktywności. Dziś czuję się swobodnie. Zniknęła bariera finansowa, jakość wzrosła gigantycznie, fotografia stała się przyjemnością i relaksem. A wydumane teorie pseudofachowe mnie nie interesują.
A czy istnieje nadpodaż?
Sądzę, że na ten problem należy spojrzeć bardziej ogólnie. W krajach wysokorozwiniętych istnieje dziś nadpodaż wszystkiego. Produkcja jest coraz łatwiejsza, chłonność konsumentów ograniczona. Tylko czy w naszym przypadku jest to jakąś straszną wadą?
A jak jest w innych dziedzinach? Czy wielcy mistrzowie formuły F1 (Hamilton i inni) zamartwiają się z tego powodu, że dziś prawie wszyscy są kierowcami? Pewnie w ogóle im coś takiego nie przychodzi do głowy. Tak samo jest w fotografii. Większość się sprzętem bawi, nieliczni FOTOGRAFUJĄ. W każdej dziedzinie naszego życia rośnie konkurencja. Fotografujących dobrze jest pewnie coraz więcej, rosną też wymagania. To naturalne, łatwo jest być mistrzem na wsi, trochę trudniej w 4 milionowej aglomeracji miejskiej. Tak się rozwija nasza cywilizacja.Nie warto się zamartwiać tym, na co nie mamy żadnego wpływu.
A jeżeli fotografowie chcą być popularni lub choćby tylko zauważani, to powinni być dla odbiorców w jakiś sposób atrakcyjni. Wspomaganie się wyszukanym, pseudofachowym językiem działa raczej w przeciwnym kierunku.
Mam pytanie czysto techniczne: czy przy pisaniu komentarza tekst koniecznie musi się robić bladoszary i nieczytelny? Nie każdy ma wzrok sokoli.
@Piryt
W kwatii technicznej. Skuszna uwaga. Powalcze z ostylowaniem.
Nadpodaż mamy w niemalże każdej części współczesnej gospodarki. Od elektroniki przez spożywkę po zasoby ludzkie. Przez kolejne lata nic nie zapowiada rychłej zmiany. Fotografia nie stanowi wyjątku. Zaprezentowane przez Iczka liczby mogą przerażać i zniechęcać. Jednak weźmy pod uwagę ile z tych materiałów dotrze do nas jako odbiorców? Myślę, że znikomy procent. Na przeszkodzie stoją algorytmy próbujące zaserwować użytkownikowi materiał dopasowany do jego preferencji i potrzeb. Dostawcy treści skutecznie blokują opcje skutecznego dotarcia do szerokiego grona odbiorców bez budżetu. Wobec tych faktów śmiem twierdzić, że gro zdjęć czy filmów spocznie w czeluściach internetu.
Zgadzam się z @Piryt i @Matt Rutkowski, że aktualnie mamy “totalną nadpodaż wszystkiego” w krajach rozwiniętych. Dotyczy to absolutnie każdej dziedziny naszego życia. Skupiając się tylko na niektórych: weźmy pod lupę książki. Ileż tego teraz powstaję, co druga to bestseller “uznanego i wielokrotnie nagradzanego tu i tam” pisarza. A zdecydowana większość to (moim zdaniem) zwykłą makulatura. Ale w natłoku tego wszystkiego, da się wyłuskać coś godnego przeczytania, ba, nawet polecenia. Podobnie jest z fotografią. Ta nadpodaż ma również swoje dobre strony. Ile osób, które kiedyś nie sięgnęłyby po aparat, teraz może fotografować i robi to naprawde dobrze. Właśnie ta nadpodaż pozwala czasami “wyłuskać talenty” lub daje im możliwość rozwijania się. Rozumiem także Twoją frustracje @iczek, bo dla mnie media społecznościowe, które napędzają “ilość wyzwolonych migawek” (niezliczona ilośc fotek z basenu w Egipcie umieszcona na FB tuz po ich zrobieniu). Jest jeszcze jeden plus :) Ludzie kupują sprzęt, potem się zrażają (“bo nie robi takich ładnych zdjęć”) i sprzedają, co przekłada się na spory rynek wtórny (to tak pół-żartem, pół-serio).
A. Mason ma rację, szczególnie w punkcie 7. Natomiast zalew fotografii wymusza selekcję, ale to się niczym nie różni od zalewu książek, zalewu materiałów wideo (kiedyś tylko dwa programy w telewizji, dzisiaj setki kanałów sateliternych plus gigantyczne zasoby YT), zalewu informacji na wszelkie tematy. No tak, trzeba wybierać i selekcjonować. Z jednej strony to klątwa, z drugiej – olbrzymia możliwość kształtowania swojego świata. Wszystko zależy od podejścia.
Mówienie, że w fotografii panuje nadpodaż to troche takie “obrażanie się” na rzeczywistość. W takim świecie żyjemy, że każdy ma aparat I może zrobić zdjęcie. Natomiast bardzo dobrych zdjęć jest bardzo mało. Po prostu trudniej je znaleźć.
W sumie Fotograf ma rację. To jest nie tyle nadpodaż, co nadpopyt ;-D
A z tej “nadpodaży”, to Daniel w komentarzu wyżej zwrócił moją uwagę na jeszcze jeden dobry aspekt popularności fotografii – rozwój aparatów.
Jest cała masa ludzi, którzy chcą, żeby aparat robił sam zdjęcia i producenci dostosowują się do tych wymagań. Podejrzewam, że gdyby nie niedzielni pstrykacze to np. stabilizacja obrazu byłaby przez producentów traktowana po macoszemu. Poprawa jakości zdjęć (niskie szumy, wysokie ISO, itp.) też wydaje mi się, że dostaje kopniaka po części dzięki temu, że nawet amatorom trzeba wciskać nowy, lepszy, wspanialszy sprzęt. W amatorskie aparaty upychane są więc ficzery z wyższej półki. A ponieważ profesjonalistom trzeba dać coś więcej niż amatorom, to świat aparatów się kręci :)