Jak co roku, nie odpuszcza. Jesień. Po prostu przyłazi i nareszcie każdy fotograf nad morzem może odetchnąć od tłuszczy pętającej się na golasa po miastach, plażach i skwerach. Nareszcie wiecznie śmierdzące okolice turystycznych enklaw są puste, a obdrapane budy z udawanymi świeże rybami zamknięte. A takie klimaty są bliskie każdemu spacerującemu swoimi ścieżkami fotografowi. No bo przecież te kolory liści, ten spokój nastraja do poszukiwań zakamarków ciszy i form, które w zgiełku lata jakoś nam umykają. Melancholia jesienna jest zbawienna dla oka fotografa. Potrafi wydobyć w nas wrażliwość na elementy, które zazwyczaj nam umykają.Czasami jest też nam potrzebne wyciszenie i odszukanie pewnego rytmu. Oddechu, kompozycji. Skupienia na “bezakcji”. Ja zawsze mam wrażenie, że sprzęt może nam bardzo pomóc w procesie fotografowania. Jak myślicie, dlaczego Ansel Adams spędzał tyle czasu nad jedną kompozycją? Myślicie, że mają za sobą dziesiątki lat doświadczenia i znając fotografowane przestrzenie od wielu lat, nie mógłby zrobić czegoś szybciej? A może właśnie o to chodzi, by znane nam miejsca fotografować z tym większym rozleniwieniem, im bardziej są nam znane? Temu właśnie sprzyjają chłodne już dla baterii naszych aparatów jesienne poranki i miejsca, które jeszcze kilka tygodni, dni temu były areną zmagań olejku kokosowego z balsamem czekoladowym. Teraz, puste i opuszczone przez nietutejsze zapachy kosmetyków miejsca, odkrywają przed fotografami swoje właściwe oblicze. Często jest ono bolesne, bo obdarte z blichtru słońca, stają się teraz sine z wściekłości nad rozlanym piwem, czy rozwalonymi deskami przez jesienny sztorm.
A pierwszy jesienny sztorm tego roku, przyznać trzeba, był zacny. Konkretny, jak uderzenie pięści w gołe deski. Soczysty, jak przekleństwo. Rozsierdził się nam Bałtyk jakiś czas temu i pogonił z plaży, nawet co wytrwalszych, biegaczy i psiarzy. Zdawać by się mogło, że wykrzyczał nam w szczeliny kurtek i kołnierzy, że on tutaj rządzi i musi pozamiatać, posprzątać niejako, po tych wszędobylskich turystach topiących się setkami każdego roku. Śmietniki tylko wprawdzie zgniótł na drodze swoich pienistych wojowników, którzy z prawdziwym impetem wciskali fale w plażę, niemniej było na co popatrzeć. I rozpadło się nam sopockie Molo i zbędne stało się grabienie plaży, bo woda pięknie spłukała wszystko i zabrała na wieczne nieoddanie.Za to, w wietrzny wprawdzie nadal “dzień po”, wystarczyło iść na plażę gdzieś poza miastem, by zobaczyć jak spokojna i łagodna jest jesienna zmiana wokół nas. Zalecam Wam jesienne fotografowanie, szczególnie tam, gdzie lato jest zbyt nasycone. Nie tylko ludźmi, turystami, ale przede wszystkim kolorami.
poezja…