Zapewne do wielu z Was dotarła ta smutna wiadomość o śmierci Andrzeja Georgiewa, jednego z najwybitniejszych polskich portrecistów. Nie było mi dane poznać go ani osobiście, ani nawet zbytnio korespondencyjnie. Śledziłem jego profile w sieci i starałem się wyszukać wszystkie nowe prace. Nie było tego dużo. Mam wrażenie, że On żył z boku tego naszego zgiełku. Zresztą Jego prace (tutaj świetnie zebrane) pokazują, gdzie chował się ze swoimi pracami i jakie zakamarki portretu chciał odkrywać.
Muszę się w tym miejscu przyznać do pewnej rzeczy, która mnie onegdaj mocno związała z panem Andrzejem, choć bez Jego wiedzy. W jednej z galerii zobaczyłem Jego portret Leszka Bzdyla, znanego choreografa i tancerza. Portret wspaniały, wręcz dojmująco mocarny. Nie efekciarski, ale taki georgiejewski. Straszliwie wlazł mi pod skórę.
Parę lat potem, postanowiłem zmierzyć się z tą kalką w mojej głowie. Leszek Bzdyl zgodził się przyjść do pracowni w Gdańsku na Żabim Kruku i powstał collodionowy portret. Absolutnie nie wymazał exlibrisu, który został w mej głowie wraz z portretem Andrzeja, ale uwolnił mnie od pewnego ciężaru.
Strasznie mi przykro, że Andrzej odszedł. Chciałbym próbować nadal wymazywać kalki Jego doskonałych prac!
Leszek Bzdyl, fot. Andrzej Georgiew
Leszek Bzdyl, fot. piotr biegaj, iczek