Sopot zawsze był dla mnie czymś spoza codzienności. Każda wyprawa rowerowa brzegiem Zatoki w dzieciństwie, to była trasa do “tamtego Sopotu” z mojego Gdańska. Tak zostało do dzisiaj. Na pytanie przechodnia w Sopocie czy jestem turystą, musiałbym odpowiedzieć… praktycznie tak. Nawet pomimo tego, że wiążą mnie z Sopotem pierwszy wyprawy do nieistniejących już dwóch kin na Monciaku, że spędziłem tutaj pierwsze godziny w dyskotekach w podstawówce itp, itd…
Sopot nadal jest dla mnie tylko miejscem wypraw. Miejscem odkrywanym za każdym razem. Sopot oddycha inaczej niż Gdańsk, Sopot zasypia inaczej niż Gdańsk. Nawet w szczycie sezonu turystycznego, Sopot jest kompletnie inny. Nie znaczy, że gorszy! Inny.
Dlatego jednak jest on dla mnie fotograficznie nieodkryty. Całkowicie pozostawiony w turystycznym odbiorze fotograficznym. Jestem tutaj gościem i gościem fotograficznym się czuję.
Dzisiaj też. Na zimnym molo, przy zachodzie słońca. Nadal tylko turystą. Turystów fotografujący.
Ciekawe spostrzeżenie, niby faktycznie Sopot bliziutko, a jednak… Ja mam podobnie z Gdańskiem i paroma innymi lokalizacjami. Ciekawy zlot koronowanych Ci się trafił w tym Sopocie! Czochrałeś przy koronach pędzlem rozjaśniającym? Na moim monitorze dwie z koron świecą silnymi aureolami.
Krzysztof… słuszna uwaga, na moim nie widać było aż tak.