Pamiętacie swoje lata dziecięce? Pacholęciem będąc, często jeździłem do Torunia. Na ulicy Chopina mieszkała moja babcia. Na tej samej ulicy od zawsze był Urząd Stanu Cywilnego (chociaż to w sumie ul. Bydgoska), hotel Kosmos (teraz pewnie jakoś inaczej się nazywa) oraz małe Zoo, właściwie to raczej taki ogród botaniczny. Rano, o świcie budziło mnie ryczenie osła… masakra, ale jak zapamiętałem :) No i tramwaje turkocące każdego ranka jadące do Centrum.
W każdym razie Toruń był i jest nadal miastem cudnych wspomnień. Przede wszystkim, tych rodzinnych. Kadry z Torunia mam poukładane w głowie miejscami, ulicami, budynkami, kościołami i wodą. Wodą płynącą, jak Wisła i przystań klubu kajakowego poniżej hotelu Kosmos, ale także wodą stojącą w niegdysiejszych basenach na końcu ul. Bydgoskiej a początkiem Bulwaru Filadelfijskiego. Baseny. Wow… to był temat. Mam w głowie klisze naświetlone z tych miejsc. Niesamowite.
Czemu taki wstęp? Bo to co chce napisać jest cholernie indywidualne, intymne wręcz bym napisał, gdyby nie fakt, że obecnie nawet słowo “intymne” ma jakieś inne konotacje niż ja się ich uczyłem :) W każdym razie… chcę napisać o tym, co najbardziej wiązało się z latami dziecinnymi w Toruniu.
Albumy. Rodzinne albumy fotograficzne.
Stół babci był wielki. Okrągły, drewniany i rozkładany do wielkiego owalu, który z jednej strony graniczył z oknami wychodzącymi na Chopina, a z drugiej zahaczał prawie o drzwi prowadzące do kuchni. Kuchnia wspaniała. Wielka. Typowa dla kamienic starego Torunia. Bez gorącej wody, którą trzeba było grzać na gazie, bo przepływowy podgrzewacz nie wystarczał.
Stół poza służebną funkcją w czasie posiłków, pełnił najważniejszą dla mnie rolę. Centrum rodzinnych wspominek. Zawsze, ale to zawsze zaczynało się to tak samo. Babcia wstawała bez słowa. Szła do swoich, naftaliny zapachem przesiąkniętych szaf i wyciągała… albumy. Wszyscy siadali przy stole. Jedyny Ojciec miał swój fotel z boku stołu. Oglądanie było rytuałem, z narracją, ze śmiechami, z cudowną prozą opowiadaną historią rodu. Przepiękne. Wzruszające i oczywiście dla dziecka magiczne. Na tyle, na ile w wieku kilku-, kilkunastu lat mogłem to odebrać magicznie. W każdym razie, wszystko, czego się dowiedziałem od rodziców o ich rodzicach i o samych moich rodzicach było wyłącznie w tych albumach i w słowach babci. W kilku grubych zeszytach zamknięta była cała moja dziecięca wiedza o moich rodzicach! W kilku zeszytach!
Nie miałem pojęcia jak moi rodzice mówili zanim ich nie usłyszałem osobiście. Nie wiedziałem co i jak pisali. Czym się interesowali w czasie studiów lub wcześniej. Nie znałem ich znajomych. Nie miałem szansy nawet poznać ich garderoby. Tyle co w tych kilku zeszytach-albumach pieczołowicie przez babcię chowanych do szafy.
Magia.
I z wielką przykrością, wręcz rozpaczą czarną widzę, że Świat stanął na głowie.
Wpisałem dzisiaj w google frazę: “piotr biegaj, iczek”.
Wynik: “About 13,500 results (0.42 seconds)”. Zakładam, że za rok będzie to jakieś 30.000 rezultatów.
Czy zdajecie sobie sprawę, że mój syn w wieku 18 lat wpisując te samą frazę otrzyma pewnie about: 300.000 rezultatów? Dowie się o mnie wszystkiego. Jednym kliknięciem. Zobaczy każdy ślad mojej obecności w sieci. Każdy ślad mnie tym samym! To jest przerażające.
Dowie się, co nosiłem, bo zobaczy zdjęcia z imprez na fejsie, bo ktoś dodał mój znacznik. Dowie się co fotografowałem, bo znajdzie historię kilkunastu stron moich i zobaczy gdzie publikowałem w serwisach foto swoje wypociny. Aż się włos jeży na głowie.
Jak bardzo bym chciał by następne pokolenia chociaż na chwilę mogły wrócić do jednego albumu rodzinnego. Do niewiadomej. Do niewiedzy. Do zdjęć, które bez negatywów stanowią już tylko jedyny, niepowtarzalny zapis historii życia człowieka. Jak pojedynczy znak na drodze. Jak ja bym sobie tego życzył. I jak bardzo się to nie uda.
I może właśnie dlatego namawiam Was abyście w natłoku i tak nieodwracalnych plików cyfrowych prowadzili “skrapy”, Wasze prywatne, ręcznie robione, ręcznie pisane, klejem klejone i śliną dotykane notatniki. Ja to robię. Cudownie spowalnia życie i cudownie w ręce to wziąć.
Abyście nie stanęli na głowie – róbcie skrapy!
hipster :)
Typowe… nie ma co napisać, ale coś musi… ech… Darek… :(
Cienias :)
Wrzuciłem moje imię, nazwisko i słowo fotografia. Google stwierdziły “Około 805,000 wyników”. Łącznie z miejscami, w których nigdy nie byłem; ba, nawet nie wiedziałem, że takie strony istnieją. Odnoszę wrażenie, że Internet żyje własnym życiem – a właściwie żyjątka w tym świecie rozmnażają się w tempie logarytmicznym.
Wrzuciłem też swój byt wirtualny, którym przez pewien czas się posługiwałem: imię nazwisko. Wynik: Około 109,000.
Dorzuciłem jeszcze nowy byt, którym od pewnego czasu się posługuję: imię nazwisko. 355 wyników. Dobrze! Tak trzymać! :)
czesto kiedy cos poczynie Ty za chwile o tym piszesz :) Wlasnie na swieta popelnilam scrapbook poniewaz nie moglam znalezc odpowiedniego albumu wykopalam w pokoju syna scrapbook i w jeden wieczor wypelnilam go wysylajac do moich przyjaciol w prezencie swiatecznym :) Plakali ze smiechu, wzruszali ogladajac i czytajac go – dla mnie to najwiecej co moglam dostac w zamian. Robcie scrapy – nie tylko dla siebie :)