Dzisiaj pare słów o obrazie ruchomym. A właściwie o jednym obrazie ruchomym, który wczoraj widziałem. Moge powiedzieć trzy słowa, bo chyba na więcej nie posiadam kwalifikacji filmowych. Te trzy słowa to: Tarantino to geniusz!
Coś niesamowitego jest w sposobie patrzenia na materie obrazu, którą feruje Tarantino. Z fotograficznego punktu widzenia jest on najlepszym portrecistą wśród filmowców. Wyszedłem z kina zauroczony, oniemiały, ale przy tym tak radosny jak szczygiełek. A hektolitry krwi ginęły gdzieś w tle, gdy roześmianą mordą zmagałem sie z mrozem -14 tego wieczora.
Marzy mi sie wyobraźnia choć w połowie tak bogata w gotowe kadry jak u tego reżysera. Pragnąłbym stosować wszystkie te zabiegi na widzu, które on z taką łatwością stosuje. To jest coś niebywałego!
Jeśli ktoś z Was nie był, namawiam. I to do kina. Nie na monitorze. Django jest filmem genialnym dzięki Tarantino i Waltz’owi. Niesamowity duet.
Portretujmy tak, jak oni robią kino. Niesztampowo. Z zabawą tworzywem, ale z odpowiedzialnością.
A ja mogę polecić filmy Kar Wai Wonga, świetne obrazy no ale nie każdemu może podejść kino azjatyckie.
Moja ulubiona scena w Django to dialog o maskach między członkami Ku Klux Klanu…
Fakt. Perełka. Płakałem.
Ja z kolei bardzo lubię Davida Lyncha