Podano wyniki Grand Press Photo 2011
Cóż… zostawiam otwartą dyskusję (komentarze przeniosłem z innego wątku).Winieta króluje. Czy króluje też treść i jakość pracy reporterskiej? Warto zastanowić się może, która droga będzie poszerzana w następnych latach. Bardziej eseistyczna, melancholijna, mniej dosadna, czy ta właśnie waląca między oczy. Czy prasowe zdjęcie musi uderzać wprost? A może skuteczniejszą formą jest szanowanie czytelnika i podawania mu czegoś bardziej wyrafinowanego, bardziej wysublimowanego.
Wiem… tragedie, śmierć i urwane nogi nie są melancholijne, nie są wyrafinowane. Są okrutne. Wracamy jednak stale do pytania, jak to pokazywać!?
Forma prac… cóż. Mam wrażenie, że w dobie fotografii analogowej, mniej było zabiegów “poprawiających zdjęcie” z tej prostej przyczyny, że fotograf (zwłaszcza prasowy) nie miał czasu ani narzędzi aby w 2 minuty dodać winietę, podbić cienie czy zmienić skalę szarości na taką bez czerni i bieli :) Nie było na to zapotrzebowania. Zdjęcie gadało samo, tak jak je zrobiono.
Teraz mamy to, co mamy. Każda fota prawie obrobiona, zmieniona. Boli. Ale nie oceniam… jam nie reporter.
Dobrze, że chociaż Kacper nie używa winiety :) Gratuluje I nagrody w Przyrodzie.
Apropo’s obróbki – widzieli wyniki Grand Press Photo 2011? Czy tylko mnie rażą w oczy te mięsiste, zawinietowane czarno-białe kadry reportażowe? Jakoś ciężko je absorbuję. Na tym tle Gudzowaty to poezja dla oczu…:)
A widział Pan niektóre prace Krassowskiego? Niedokładne maskowanie widać gołym okiem (nawet na miniaturkach w sieci). Zresztą, proszę uważnie pooglądać (analogowe) prace wspomnianego Gudzowatego (np. “Power Punch Girls”), czy choćby “Karczeby” Pańczuka (też analogowe)… Może warto jednak skupić się na treści, a nie na środkach wyboru? A propos, wyścigi w Meksyku to jeden ze słabszych cyklów pana Gudzowatego. Inscenizowane ujęcia zbyt mocno inscenizowane, serii brak tempa, wewnętrznej energii… W zasadzie tylko 2 zdjęcia podobają mi się i kompletnie nie obchodzi mnie to, że zostały wykonane aparatem wielkoformatowym…
@hubert – moda na te winiety panuje od dobrych kilku lat. Przetoczyła się już nie jedna dyskusja na ten temat :)
Mnie to razi, ale wiesz, ja nie jestem reporterem…
Właśnie sobie kliknąłem na stronę Białego Domu i zdjęcia Souzy… żadne nie nosi znamion winiety, a są rewelacyjne :) Po prostu facet umie czytać światło i sytuację. A w wypadku niektórych, winieta ratuje fotę, w której bałagan i przypadkowość wylewają się każdą stroną klatki… winieta robi za filtr w postprodukcji.
Niestety.
Straszne… zajrzałem na GPP i wszystkie fotki BW są “zwienietowane” do granic rozsądku. Potworki takie… A jak już nie winieta to suwaki pomerdane tak, aby dostać szaro-szara papkę… mięsistą i nie mającą nic wspólnego z fotografią BW :) Ech…
Przy tym, foty Gudzowatego to majstersztyk estetyki – masz rację.
@K – Krassowski nie jest dla mnie akurat jakimś wyznacznikiem jakości zdjęć reportażowych, za co dostaje regularnie po uszach od specjalistów w tym temacie :)
Skupienie się na treści jest uciążliwe, a czasami niemożliwe gdy forma zabija ową treść. A opowiadanie o tym, co autor miał na myśli, jakoś zabija dla mnie kategorię reportażu jako medium pracujące obrazem :)
” Może warto jednak skupić się na treści, a nie na środkach wyboru?”
@Panie K – napisałem “jakoś ciężko je absorbuję” co oznacza, iż właśnie próbuję, ale nie mogę się skupić na zdjęć treści. Ta forma mnie przytłacza, choć cieszę się z nagrody dla mojej krajanki Doroty i generalnie fotografów z Lubelszczyzny. Uważam, że redakcja Dziennika Wschodniego posiada najciekawszych fotoreporterów w regionie (ale to na marginesie:).
Iczek pisał o Souzie (z czym się zgadzam) ale dodam jeszcze dla przykładu fotografie pojawiające się dla NYT:
http://lens.blogs.nytimes.com/
Nosz kur…..(sory za przekleństwo) – chyba tylko ślepy nie zauważy kosmicznej wręcz różnicy stylów – obrazowania. Przez nasze foty muszę się przekopywać, wytężając wszystkie niemalże zmysły, a w mitycznym “tam” – oglądanie sprawia mi radość.
Zdjęcia pani Doroty Awiorko-Klimek wygladają jak zrobione przez prymuskę z warsztatów u Tomaszewskiego. Co kieruje reporterem, ktory całkiem dobre kadry deformuje tak narzucającą się formą? Serio sie pytam. Może ktoś mądrzejszy mi to wytłumaczy? Jaki sens w budowie opowieści o skutkach powodzi ma wyszarzanie południowego światła w stopniu zbliżonym do filmowego efektu księżycowej nocy kręconej w biały dzień? Ba! Jaki sens ma sama desaturacja? Jaki sens ma deformacja ludzkiej twarzy? Czy te zmiany nie ingerują nazbyt w rzeczywistość by taka fotografie wciąż nazywać reportażem?
Totalna masakra. Nie wiem jak można uwzględnić taką ingerencję w materiał wyjściowy..?
Co roku, to samo… :(
Widać u nas nie ma białych chmur tylko szare, a ciało ludzkie przypomina szary papier toaletowy.
I tak oto, w odpowiedzi do uwag kolegi “K” – forma zabija treść :)
Materiał Doroty jest naprawdę dobry, myślę, że lepszy nawet byłby bez tych zabiegów…
To chyba taka polska moda na reportaż nastała od czasu portretów a’la Adam Lach, na których trudno rozpoznać kto zacz. Fajne to może i przez chwilę było….
Forma nie zabija treści. Jest jedynie mocno zwęglona, ale nie spalona. Mimo wszystko są w tych kadrach zaklęte opowieści – przemyślane i dające do myślenia. To “zwęglenie”, grafizacja, czy też grafityzacja, też mi jednak przeszkadza. Masakrą bym tego nie nazwał, ale prócz ujęcia, na którym jedna z postaci przykłada do twarzy zdjęcie rentgenowskie, to raczej nie znaduję uzasadnienia tego rodzaju zabaw z shadows/highlights/burn/dodge i winietą (zwł. przy takim świetle i czasach naświetlania). Nie dodaje to tempa, dramatyzmu, nie podkreśla kompozycji… A może oni chcieli być – paradoksalnie – postrzegani jako “hardcorowi” analogowcy? (bo to w sumie modne, a i cenę zdjęć podbija) Teza trudna do sforsowania. Chyba bardziej niż negatyw (efekt nieco podobny) ;)
PS Anita Andrzejewska ładnie forsuje (ładna kobieta zresztą), choć na jej niektórych fotografiach też widać “aureolki” ;)
Jarek@ “Jaki sens ma sama desaturacja? Jaki sens ma deformacja ludzkiej twarzy? Czy te zmiany nie ingerują nazbyt w rzeczywistość by taka fotografie wciąż nazywać reportażem?”
W rzeczy samej, to nie są reportaże, tylko nadprodukcja smoły, która nakłada na dramatyczne sytuacje banalną interpretację. Niedawno w pewnym felietonie postawiłem ryzykowną tezę, że trzaskane z metra czarno-białe i czarno-szare zdjęcia to obszar kiczu, ale nie spodziewałem się, że Grand Press Photo tak szybko to potwierdzi.
Nagrodzony reportaż P. Grzybowskiego w kategorii Życie Codzienne jest poruszający, ponadto nienagrodzony reportaż Jacka Szydłowskiego o powodzi dla mnie bardziej spójny i wymowny niż zwycięski Pani Doroty Awiorko-Klimek. Natomiast w kategorii ludzie nagradzanie serii portretów to w moim rozumieniu tej kategorii pomyłka… zwłaszcza że nagrodzony materiał to ani dokument ani reportaż w moim odbiorze.