Mieć pomysł na zdjęcie to podstawa. Wszak każdy z Was o tym wie. Żadne tam kolodiony, polaroidy i inne srutumitu, nie zastąpią pomysłu. Bez tego, nawet szlachetna ramka hassebladowskiego kwadratu gówno daje. Czasami jest łatwo znaleźć pomysł w głowie, trudniej go przełożyć na język fotografii. Nieruchome obrazy często utrudniają zdefiniowanie tego, co rusza się nam pod kopułą. Wtedy mamy niezłą zagwostkę. Wymyślony temat grzęźnie dniami, nocami i latami czasem w naszej podświadomości i nic… nic nie jest w stanie go wywlec na zewnątrz.
Czasami jednak pomysł, wena znajduje nas w miejscach, które codziennie odwiedzamy, mijamy, znamy na wylot. Aż dziw bierze, że nadal odkryć możemy tam coś nowego. No weźmy na ten przykład naszą podróż do pracy. Ci, co samochodami mają gorzej, bo omija ich ten gęsty w smaku i zapachu ferwor codziennego dojazdu komunikacją. Ten zbity w jeden tłum ciąg znaków i literek ludzkich układający się w szara masę bytów posuwających się wyznaczonymi traktami – ten bliżej krawężnika, ten tylko prawą stroną schodów, tamten znów zawsze przy drzwiach w kolejce stanie. Rytuał. W rytuałach jest coś nieprzewidywalnego jednak, choć sama definicja słowa rytuał raczej wyklucza zaskoczenie :) A jednak.
Lepiej chyba jednak nazwać to nieznanym… W rytuałach są nadal rzeczy, które nieodkryte przez świadomość mogą stać się interesujące dla fotografa. Jak niewiele wiem o własnych ścieżkach codziennej “chlebologii” przekonał mnie Andrew Buurman. Gorąco polecam Wam jego projekt “Behold”. Temat urodzony w sumie z niczego. A jest i to jak jest. Wyśmienicie jest. Pełnie jest. Odkrywczo i zaskakująco jest… temat ów jest. Całość pod tym obrazkiem:
Może warto więc czasami zostać chwilę dłużej w tym miejscu, które mijamy codziennie kolejnymi krokami, których długość zmierzona jest od lat i wyznacza trasę co do minuty określoną. Może nie warto szukać pijaczków pod płotem, biednych dzieci w rogu ciemnej ulicy… może znamy już to, czego jeszcze nie udało się nam sfotografować?
Ciekawy projekt, ale przede wszystkim – jak dla mnie – nieco inny od tego co zazwyczaj tutaj polecasz. I to jest chyba dużo bardziej interesujące. Polaroidy nad morzem, strzelanie bez wizjera i jakieś inne eksperymenta – to wszystko prosi się o jakąś głębszą analizę. Gdzieś tam w artystycznej głowie chyba jakaś wajcha Ci się przestawia i czeka Cię jakiś przełom w twórczości, Ciebie i nas – widzów.
Niedawno przekonywałeś, że forma – nie treść – jest najważniejsza. No chyba że to była wielka ściema, a ja niemądra dałam się nabrać ;)
@kasia
Nie traktuj iczka jak wyrocznię; no bez przesady:) Facet ma aparat(y), robi nim(i) zdjęcia i dzieli się przemyśleniami na forum publicznym. Raz ściska go forma, raz treść. Raz instaxy, raz kolodiony. Najważniejsze to robić zdjęcia – tylko stąd się biorą pomysły, wątpliwości, doły i natchnienia, innymi słowy- różne stany fotograficznego “Ja”. Bez aktu fotografii nie ma myślenia o fotografii. Ale może ja się nie znam na tej całej fizolofii…biorę zatem pod pachę mojego cyfraka i wyruszam we wiosnę.
@hubert, nie traktuję iczka jak wyroczni, wyłapuję pewne niezgodności ;) Poza tym któż pojmie proces tworzenia? ;)
A odnośnie fotografii bez fotografowania – ciekawie piszą o tym socjologowie Krajewski i Drozdowski w wydanej niedawno “Za fotografię! W stronę radykalnej socjologii wizualnej” :)