Paradoksów mamy wiele. Mniej lub bardziej paradoksalne. Słownik języka polskiego mówi nam:
“paradoks – sformułowanie pozornie prawdziwe lub też zawierające elementy sprzeczne ze sobą; również sytuacja, w której występują nietypowe zjawiska, elementy, sprzeczne z tym, do czego przywyknięto”
Mnie interesuje ta druga część tego zdania. Nietypowe zjawiska to jest to, co “czarnopalcy kolodioniści” znają z autopsji. Jedna z bardziej kapryśnych technik, jaką jest kolodion, potrafi naprawdę wnerwić. Wszystko wydaje się iść jak trzeba, kolejne płyty robione tą samą techniką, z tymi samymi odczynnikami, ten sam czas zaangażowany z każdy etap , a tu nagle… kupa! Nie wychodzi. Nagle. Bez powodu. Znaczy pozornie bez powodu, bo tutaj prawie wszystko się da wyjaśnić. Prawie, bo czasami stopień zawiłości chemicznych przerasta biednego fotografa i rozgryźć relacje np.: między alkoholem a kolodionem jest trudno.
Mnie paradoks dopadł w najmniejszym, oczekiwanym momencie. Wszystko bowiem układało się cudownie. Wolny wieczór, atelier, sącząca się jazzowa mieszanka, płonąca lampka spirytusowa i ON – werniks. Mieszanka alkoholu, lawendy i gumy arabskiej. Cudownie to pachnie. Używa się tego, aby zabezpieczyć gotową płytę przed uszkodzeniami mechanicznymi i nadać pewien połyskliwy blask pracy. Werniks zasycha na powierzchni kolodionu i po kilku godzinach staje się twardą, cienką powierzchnią. Płyta wszak gubi trochę kontrast i biele stają się głębsze, ale przynajmniej nie da się tak łatwo zdrapać całej emulsji.
No i wszystko wydaje się być miłe, do czasu pojawienia się słynnych kolodionowych kaprysów. Dwie płyty gotowe. Trzecia już polewana werniksem, a tu nagle wraz ze zlewanym płynem do butelki, spływa… obraz. Jak zważone mleko znika z płyty unikalny obraz jednego z najwybitniejszych polskich prozaików. Po prostu go nie ma. Nie można pomóc. Twarz zachodzi ciemną barwą, kołnierzyk koszuli znalazł się w prawym rogu szyby, a detale ręki rozpływają się i kapią, jak rozgrzany plastik w płomieniu świecy.
Koniec.
Nie ma nic.
Tego nie da się powtórzyć.
Bo to jest jedno.
Spytacie, skądinąd słusznie, gdzie tutaj miejsce na paradoks. Na razie to mamy nieudolność fotografa i zbytnią wiarę we własne umiejętności. Ano jest paradoks. Oto bowiem, moja kolodionowa praca, wysławiana nad niebiosy przeze mnie technika mokrego kolodionu, tak unikalna i niepowtarzalna miała jednak szansę przetrwać w tym pechowym dziele. A wszystko za sprawą…. cyfryzacji. A dokładnie skanera. Oto bowiem, zdjęcie Stefana Chwina zachowało się w formie cyfrowej. Jest skanem, wirtualnym bytem zero-jedynkowym, gdzieś na talerzach twardego dysku. I choć nie da się w żadnej mierze porównać tego z oryginałem, który spłynął do karafki z werniksem, to jednak pozostał ślad. Trop. Jakaś namiastka tego, co wyszło na szybie. Taki zapach w powietrzu, którym goni pies myśliwski.
Cyfrowy paradoks. Jakże cudnie orzeźwia tych, którzy popadli w zbytnie uwielbienie dla unikatowości.
PS
Sesję się da powtórzyć, a w chwili obecnej posiadam spore zapasy werniksu, którego już nie będę na razie używał. Jacyś chętni? :)
zawsze mozesz zrobic wystawe, karafka pod nia podpis Stefan Chwin ;)
Świetny pomysł! Poustawiam karafki z jakimś płynem. Obok malutki skan tego co było na płycie i podpiszę, że to portret w płynie na mokro…
No i jestem Artysta!
iczek, blad. Pamietaj o LCD, najlepiej Samsunga. Bez niego, nie jestes zaden Artysta, tylko Amator. Malutki LCD zamiast malutkiego skanu i jestesmy w domu. :-P
Cholera fakt. LCD, na nich skany, a pod LCD podwieszone karafki…? No tyż dobre i od razu czuję się lepszym “artystom”.
ta karafka to dobry pomysł – to będzie naprawdę MOKRY kolodion :)
a kiedy skan pokażesz?
Ale jaki paradoks, o co chodzi – przecież masz dokładnie to, co wszyscy robiący cyfrówkami – ładny duży plik na dysku.
Naprawdę byłeś przywiązany do tego kawałka szkła?
:)
Jak to Rudolf skrzętnie wyłuskał – paradoks polega na tym, że to obnaża cały Twój proces twórczy. Gdybyś robił kolodiony wyłącznie dla siebie lub dla kilkunastoosobowej społeczności miasteczka pod kołem polarnym, to zdjęcie bez trudu byś powtórzył albo nawet wzruszył ramionami nad przemijalnością rzeczy. Ale że robisz DLA PUBLICZNOŚCI i prezentujesz w 99% w sieci to i tak musi być cyfrowe a całą macaną przezemnie magię szklanych płyt doświadczasz w swojej osobistej samotności. ps. ja z trudem odróżniam prezentowane w necie kolodiony skanowane z płyt od fejków po intensywnej i doskonałej obróbce imitującej.
@Jacek – Ty ich nie odróżniasz, bo ich nie robisz:)
Tak jak ja myle polaroidy z sx-70 z pluginami :)
A jak Ty policzyles te 99%?
Ja nie pokazuje 99% w ogole…. taka jest prawda :)
Iczek napisałeś kiedyś jeszcze na blogspocie, że wystawę nieprędko zrobisz, a może dobrze byłoby pomyśleć o wystawie, chcielibyśmy te płyty zobaczyć, bardzo chcielibyśmy.
o tak, właśnie, tylko w zaciszu organoleptycznej eucharystii doświadczania :) mamy TEN KONTAKT, ze sobą i swoim dziełem, cała reszta, w tym te wspomniane 99% (już wybrane) do publikacji (w internecie) to ten sam cyfrowy strumień :) hejka