Czy Waszym zdaniem tak powinny wyglądać warsztaty?
Mówię o części praktycznej… Czy ja dobrze widzę, że tam trwa jakaś idiotyczna przepychanka, nawalanka, bezład? O co chodzi w takich “warsztatach”? Tylko o kasę z nieświadomych niczego pstrykaczy? Po co to robić i ubierać w te cudne słowa “warsztaty są o poszukiwaniu prawdy u człowieka”? Jezus. Jakiej prawdy? Czy ten tłum pod jednym softboksem szuka prawdy w tych co udają modeli?
PS
Mam nadzieję, że to tylko przypadkowe zdjęcia, a całe warsztaty wyglądały inaczej…
Kiedyś wybrałem się na warsztaty Olympusa prowadzone przez Leonarda Karpiłowskiego. Atmosfera była podobna, jeżeli warsztaty są darmowe, to tak wyglądają. Jeżeli mają być bardziej kameralne, to będą kosztować.
teraz najlepiej zarabia sie nie na zdjeciach ale na uczeniu innych jak te zdjecia robic i wmawianiu im ze calkiem niezle zyje sie z fotografi,
Jest popyt, jest podaż. Coraz więcej ludzi ma ambicje, a do wiedzy samemu nie chce się dochodzić. Tutaj masz podane na tacy, jest ktoś kto zrobił kilka zdjęć które się podobają, są ludzie którzy patrzą na zdjęcie i uważają, że po warsztatach też będą mieli takie umiejętności.
To chyba jakieś nieporozumienie. Czy nie za bardzo zaprzątasz sobie głowę rozgardiaszem, który jest znakiem czasów, w których żyjemy? Stawiam znak pytania, bo sam nie jestem pewien – Becherowie nie przyjmowali na swoje zajęcia nigdy więcej niż 6 osób. Dla mnie jedyne, co warte do odnotowania w tym filmiku, to obecność człowieka, który na temat fotografii ma dużo do powiedzenia. Męczyłeś tu iczek tyle tego HCB i innych magnumowców, a Marian Schmidt to polski HCB, jego zdjęcia doceniali Kretesz, Doisneux i inni magowie z tamtej planety.
Poza tym uwaga na marginesie: jeżeli dobrze rozumiem ideę, to filmik pochodzi z warsztatów, które są elementem szerszego projektu, jakim jest Festiwal Warszawski, a jego cele definiuje się nieco inaczej niż kursu foto. Pozdr
@Tomasz: jasne, wszystko prawda. Czy to jednak zmienia obraz tego typu “szkół” i ich działania? Czy to, że prelegent gada berflem to nieważne w obliczu jego dorobku?
Nie przekona mnie taka forma przekazywania wiedzy fotograficznej. Wręcz mnie zniesmacza…
Byłem na wykładach większych sław… i niektórzy tez nie potrafili powiedzieć czegoś sensownego :) Mam dystans do nazwisk… zwłaszcza tych sławnych.
Wole by ktoś bez nazwiska rzetelnie i fachowo ładował w głów adeptów sztukę fotografii, niż sława robiła kiczowate zajecia z niby-portretu…
iczek@ “Mam dystans do nazwisk… zwłaszcza tych sławnych”
Jakoś mało szczerze to brzmi ( no sorry winnetou ) , bo od zawsze sławnymi – tyle, ze zagramanicznymi – “nazwiskami” częstujesz obficie na swoim poletku i nie mam nic przeciw, bo takie twoje zbójeckie prawo. Tu avedonik, tam cartka z bresonem, sałdki, arbuzy i inne foto-meduzy. Więc do twojego dystansu pozwól mi z dystansem podejść.
Osobiście dystans mam do wszystkiego, unoszę się nad powierzchnią ziemi co najmniej 2 metry a nazwiska szybciej zapominam niż imiona. Jednak zaprezentowany filmik to jakiś zlepek luźnych kadrów i gadek – wygląda jak zapis taniej kamery przemysłowej – więc nie budowałbym w oparciu o niego refleksji o zasięgu ziemia-powietrze.
Problem takich warsztatów przypomina mi kłopot z „nocami muzeów”: wszyscy wiemy, co warte są te tłumne przechadzki gęsiego po muzeach, bliżej im do niedzielnego spaceru po centrum handlowym niż do rzeczywistego doświadczenia tradycji czy kultury – no, niestety. To wszystko płynie i ginie, nie ma żadnego znaczenia większego niż tuba z popkornem jak cała ta zakichana postkultura ! ( I dlatego dobrze, kiedy czasem pojawi się ktoś, kto czuje i myśli – może być przypadkowym przechodniem, może byc i “belfrem” , ha )
Pytanie jest jedno – robić warsztaty i spotkania w takiej formie, czy nie robić ich w ogóle?
Przy ograniczonej liczbie kompetentnych wykładowców i zmasowanej liczbie miłośników fotografii mamy to, co mamy. Myślę, że jesto to okres przejściowy – dajmy szansę tym nielicznym, by wykształcili liczniejszych. Wówczas nasze dzieci nie będą sobie zawracały głowy takimi problemami.
Tomek, piszesz o uznaniu jakim sie cieszyl Schmidt w oczach Bobata, Doisenau, Kertesza. Bo faktycznie, paryskiego streeta robil bardzo dobrego. Chociaz Schmidt raczej nazywal to fotografia humanistyczna. Pobieznie, bo pobieznie znam dorobek Mariana Schmidta, ale portretu z lampami to ja tam za bardzo nie widzialem. Fotografia uliczna w Polsce nigdy nie cieszyla sie wielka popularnoscia, wiec szkoda, ze pan Marian nie poprowadzi warszatatow z takiej fotografii zamiast portretu studyjnego. Szkoda, bo moze bylby bardziej przekonujacy, jak Winogrand na swoich legendarnych warsztatach -> http://www.photogs.com/bwworld/winogrand.html