W jednym z wywiadów Elliott Erwitt zapytany o czym myśli robiąc zdjęcie, odparł krótko i rzeczowo: “O obiedzie”.
Czy nie macie często wrażenia, że nasze podejście do fotografii jest zbyt uduchowione? A może to pytanie kieruje do siebie samego?
Zaczyna mi doskwierać brak dystansu do tego, co robię. Być może jest to efekt usilnego silenia się (piękne złożenie) na wykonywanie czynności, którym sam nadaję większe znaczenie niż one mieć powinny. A swoim pracom chcę nadać ducha, którego wcale w momencie tworzenia nie powinny mieć. Czy za każdym razem należy aż tak bardzo się starać, że staranie się przyćmiewa efekt? Chyba jednak nie.
Ja wprawdzie nie myślę o obiedzie robiąc fotografię, ja raczej pocę się cały, usta mi schną, bo nie piję przez parę godzin. Jakiś taki stan nirwany osiągam, który zazwyczaj nie przekłada się na efekty, ale za to daje mi niezłego kopa na parę tygodni.
Fotografowie często mówią o jedzeniu. W krótkim filmie, Eggleston również wspomina, że podczas fotografowania zazwyczaj jest głodny. Skądinąd, zauważyliście, że pytanie o czym myślał fotograf w czasie robienia zdjęcia, jest jakimś kanonem wszystkich prowadzących wywiady, jakby to miało jakieś znaczenie? Idąc jednak wątkiem pokarmowym – czy myślicie, że Erwitt zrobiłby równie dobre zdjęcia gdyby był najedzony? A Eggleston? Co ma dorzeczy nasz osobisty stan w momencie wykonywania zdjęcia? Czy oddajecie się fotografowaniu bezgranicznie? Czy po prostu jest to dla Was czynność na tyle zwykła, że nie ma znaczenia pustość lub pełność Waszego żołądka?
Przed akcją wojskową, nie należy ponoć się najadać, bo postrzał w brzuch jest dużo bardziej niebezpieczny, mawiają w filmach. Nie jestem pewien czy fotografowanie można porównać do wojny, a poszczególne klatki do strzelania, choć w jęz. angielskim akurat używa się tego samego słowa: shoot. Wiem jednak, że na głodniaka myśli się lepiej. Wyostrza się zmysły i w dodatku lżej człowiekowi się schylać po upuszczony materiał. Obiad dla fotografa wiąże się często z rodzajem uprawianej fotografii. Streetowiec zapewne szybciej wejdzie do Maka, a taki Avedon zje w towarzystwie celebrities w najdroższym lokalu w mieście, po czym zrobi jej portret na białym tle i wszyscy będą zadowoleni i z pełnymi brzuchami.
Elliott dodaje od siebie jeszcze jedną ważną uwagę odnośnie procesu fotografowania. Otóż, on nie myśli albo stara się nie myśleć podczas zdjęć. Myślenie pozostawia konceptualistom, tym, którzy w obrazie chcą zawrzeć jakieś formalne przemyślenia, jakieś poukładane wcześniej elementy kadru. W jego pracy, nie ma na to miejsca. On myśli o obiedzie, czyli o niczym co związane z tym, co robi w danym momencie kadrowania. Idzie dalej,… stwierdza, że fotografowanie bardziej związane jest z widzeniem, niż z myśleniem. Coś w tym jest, zwłaszcza w kategoriach fotograficznych przez niego uprawianych. Gdyby Bresson, Erwitt czy Capa myśleli pół godziny nad kadrem, to wyszłoby z tego wielkie nic zapewne… :)
Cóż więc, pozostaje nam jedynie nie jeść przed sesją, przed wyjściem na ulicę i wyłączyć myślenie na temat wspaniałego dzieła, które za chwilę stworzymy. Odpuścić sobie te nadęte spojrzenie na wielką fotografię, która uprawiamy i walić foty. Ot tak.
Pozostaje jednak mi w głowie jedna natarczywa uwaga: dlaczego o tym niemyśleniu o fotografii i o tym, że to wszystko jest bardziej banalne niż piszą krytycy – mówią zwykle Ci najwięksi? Ci, którzy uznawani są za wzory do naśladowania.
Dlaczego?
Najbardziej płodny jest artysta głodny
:) miodzio
Zgodzę się z Wami w zupełności. Kiedy włóczę się po ulicach z aparatem, to zawsze na głodnego, czuję się wtedy taki lżejszy i mogę się lepiej skupić, choć jest jedna rzecz bez której nie mogę się obejść kiedy się długo szwendam to jest KAWA. Na to zawszę muszę sobie zrobić małą przerwę.
Pozdrawiam
bo zawsze lepszy jest niedosyt niż przesyt :)
Czy podejście do fotografii jest zbyt uduchowione?
Jeśli poczytać autorów którzy myślą i piszą o fotografii, to bez dwóch zdań.
Nawet sam akapit powyżej, o wpływie najedzenia na fotografię jest takim filozofowaniem dla filozofowania. Przekręcenie pragmatycznej porady by nie zagłębiać się zbytnio w mędrkowanie w coś dokładnie odwrotnego. W sumie jak w scenie z butem w “Żywocie Briana”.
Ten wpis jest trochę zaskakujący, bo zawsze przeglądając blogi o fotografii, na których autorzy formułują różne teorie i prowadzą rozważania, byłem pewien, że oni robią to z przymrużeniem oka, a przynajmniej pełną świadomością, że u podstawy fotografii nie znajdują się akademickie dyskusje ani filozoficzne przemyślenia, lecz pomysł, przechodzone kilometry i inne tego typu przyziemne czynniki.
Ale teoretycy i filozofowie fotografii również są niezbędni. Kto inaczej wygłaszał by odczyty na którymś tam plenum ZPAFu?! Kto prowadził by blogi (wychodząc z analogicznymi odczytami do szarego człowieka)? :P
“dlaczego o tym niemyśleniu o fotografii i o tym, że to wszystko jest bardziej banalne niż piszą krytycy – mówią zwykle Ci najwięksi?”
Ten cały klimat artystycznego natchnienia, takich nie innych ideologii fotografowania, jest bezwzględnie domeną teoretyków.
Dlatego krytyk (czyli teoretyk) ma inną opinię, bo nie ma bladego pojęcia nt. praktyki. Ma jedynie swoje wyobrażenie powstałe w skutek zawiłych procesów myślowych. Dla tego głosi inne tezy niż wspomniani mistrzowie bo sam je wymyślił, tudzież skompilował z opracowań innych teoretyków, którzy podobnie jak on wcześniej usiłowali rozpracować dzieła i przeróżną twórczość wymyślając definicje.
O ile wiem, fotografie po prostu się robi, a nie śpiewa o nich, nie filozofuje, nie odprawia czarnych mszy, itd. No chyba że jest się teoretykiem, wówczas trzeba śpiewać i zmyślać pierdoły, gdyż w przeciwnym razie straciło by się renomę, a tym samym posłuch u ludzi, co na pewno nie jest fajne jeśli jest się np autorem książek o fotografii (w których oczywiście nie ma żadnych zdjęć).
Mając taki wybór, ja zdecydowanie posłuchał bym opinii praktyka, a nie “filozofistów” którzy robią wielkie mecyje ze spraw często nie wartych wspominania lub wymyślanych na siłę.
To nadmierne rozmyślanie o fotografii dla mnie jest dokładnie tym samym, co wertowanie wykresów, rankingów statywów i przeprowadzanie testów sprzętu na zasadzie: “który aparat dostanie ile gwiazdek”, tylko w drugą stronę.