Kiedyś pisałem o tym, jak ważna jest dla każdego fotografa, forma prezentacji swoich prac. Jak ważne jest w obecnych czasach tzw. PR własnej osoby. Niewątpliwie fundamentem jest tutaj umiejętne zorganizowanie sobie wystawy.
Traktowana po macoszemu przez naszych rodzimych fotografów sprawa prezentacji zdjęć, podlana sosem internetowym, który sprawił, że fotografie pokazuje się wszędzie, czyli byle jak i byle gdzie – spowodowała, że coraz trudniej znaleźć wystawę autorską przygotowaną z pietyzmem i szacunkiem dla własnej twórczości. Boli to.
Przez dziesięciolecia oduczano nas estetyki. W każdej sferze życia. Tak więc i tutaj pokutuje myślenie: “a co mi tam, ważne, że się wystawię”. No taaaak. Przyjdą koledzy i będzie super, a to, że ramki są krzywo, że rozmiar odbitek nie jest dobrany do wielkości pomieszczenia, że światło zaświeca najważniejsze elementy kadru… eee tam.
Wyprzedził nas świat w tej materii (jak i w każdej innej) o lata świetlne. A obudowane ideologią artyzmu nasze rodzime “instalacje” (bo teraz nawet fotografia w ramce musi być instalacją) wyglądają jak wypłoszony z nory lis w deszczu.
Kiedy więc my drepczemy w miejscu, wieszając na suszarnianym sznurku nasze prace w ciemnej kawiarni między łazienką, a barem, świat prze ku poszukiwaniu kolejnych, nowych i atrakcyjnych form prezentacji artystycznej. I wcale nie jest to performans z penisami i wymiocinami… :) Jest to po prostu piękne, proste i zdumiewająco pomysłowe.
A to najświeższy dla mnie przykład, jak można wymyślić coś niecodziennego. Ja nie wiem jak oni to zrobili, ale robi niesamowite wrażenie, pomimo słabej jakości pliku. Wystawa Patricka Demarchelier w Petit Palais. Zwróćcie uwagę jak tutaj wszystko ładnie się uzupełnia i ten efekt przezroczystości dwóch zdjęć nałożonych plecami do siebie. Coś niesamowitego!
I co można? No można, a moda na “wklejania” współczesnej sztuki do muzeów ze sztuką dawną jest obecnie bardzo trendy na Zachodzie, a nawet już trochę przebrzmiewa. U nas? Tak sobie myślę, jak zareaguje dyrektor Muzeum Narodowego w Gdańsku, gdy zaproponuje mu aby koło Memlinga powiesił moją fotografię “Toreadorki”? Może niepotrzebnie z góry zakładam, że mnie wyśmieje i wezwie straż muzealną…? Może jednak ludzie mają bardziej otwarte głowy niż się nam wydaje?
A jednak coś mi mówi, że (poza samym aspektem tego czy warto mnie wystawiać obok Sądu Oatecznego), będzie z tym poważny problem :) Ale będę próbował… w końcu do odważnych świat należy!