Było ciepłe lato. Sklep fotograficzny. Południe. Upał. Delikatny szmer wentylatora i, jak w reklamówkach, krople potu zatrzymujące się na brwiach. Dłonie napuchnięte i wilgotne zawieszone na pasku od torby.
Drzwi otwarte. Zapach filmów to od zawsze pierwsze wrażenie po wejściu do sklepu z chemią i filmami.
Gabloty leniwie skrywały poukładane z wprost chirurgiczną precyzją filtry, których nikt od kilku lat nawet nie przetarł z kurzu. Półki aż uginały się od nadmiaru towaru, a upał potęgował wrażenie, że uginają się i rozciągają w myśl fizycznej zasady temperaturowej rozciągliwości ciał stałych.
Minuta w ciszy tego sklepu wydawała się godziną. Personel nawet nie zarejestrował wejścia fotografa. Nic. Cisza. Posuwisty szelest przesuwanych nóg między ladą a kącikiem do fotografii legitymacyjnej. Odłożony długopis, którym zapisano ostatnie zlecenie na długim i wąskim pasku wyrywanym z zeszytu A4 jeszcze bujał się w te i wewte sugerując, że to jednak nie miasto duchów, ale ktoś jednak jest w czeluściach sklepu, za szmatą, kurtyną zasłaniającą zascenium.
– Słucham?!
Jakby grzmot uderzył w tej ciszy zupełnie nie pasujący do całości sytuacji.
– Szukam trixa 400 120…
– Ile?
– Dziesięć rolek poproszę.
– Coś jeszcze?
Szybkość pytania zaskoczyła fotografa, bo była to kolejna rzecz, która wyłamywała się z tego sennego aktu, w którym się znalazł po przekroczeniu progu sklepu.
– No… może ma pan APX25…? Skończył mi się wczoraj.
– Jest, ile?
– Też dziesięć. Najwyżej dokupię.
– Nie ma problemu, mam spory zapas… i sporą lodówkę. – grymas niby-uśmiechu pojawił się na twarzy sprzedawcy. I znów to uczucie, że coś tu nie gra. Że coś zgrzyta w tej skomponowanej przez temperaturę i słońce operze.
– Dobra. Acha… jeszcze wezmę trochę barytu 30×40, tego po lewej i… może… ma pan wyciągarki do filmów? Moja się ułamała.
– Są, są…
Rachunek zdawał się zamykać tę część przedstawienia. Stukot kasy wybijał sekundy, które pozostały do zejścia ze sceny. Długopis już dawno przestał się bujać. Banknot 1000 złotowy z Kopernikiem i reszta w bilonie.
Drzwi nawet nie zwróciły uwagi na wychodzącego… Twarz fotografa po spotkaniu z rozżarzonym powietrzem wygięła się jak rolka suszonego nad wanną filmu…
* To działo się naprawdę. Wiele lat temu, gdy w sklepach były filmy trix i sprzedawca znał się na tym, co sprzedaje. Były to piękne czasy. Szkoda, że nie powrócą. Opisywany sprzedawca istniał naprawdę. Fotograf kupujący trix’y żyje do dzisiaj. Robi na filmach. Nie potrafi jednak w żadnym znanym sobie sklepie fotograficznym odnaleźć już zapachu z tamtych lat…
łał, Iczku, myslalem, ze to jakos na dniach i ciekaw bylem gdzie to :) bo dostac od reki takie rarytasy jak apx25, czy nawet baryty (cholera!) to sie juz nie zdarza :(
ja znów myślałem, że fotograf obudzi się w środku zimy zlany potem czywiście
Pierwotna wersja miała się tak kończyć, ale po co rzeczywistość mieszać z jawą, skoro fotograf żyje i to przeżył :):)
Dokladnie – bylem przekonany, ze sie obudzi ze zrywem, a potem z swiadomoscia dnia dzisiejszego padnie na poduche :)
Ale przeciez tak to bylo raptem kilka lat. Gdzies od polowy lat 90’tych. A wczesniej?
Wchodze do Fototechniki na Dlugiej, by po raz setny spojrzec na ulozone w stosach malutkie pudalka radzieckiego Foto65 – wersja bez szpulki i kasetki, zbrazowiale butelki W41, z koncentratem metnym od brazowego osadu. Rzucam okiem na regal z papierami – jak zwykle sa tylko same kontrastowe i specjalne – po raz kolejny szukam milej oku czerwieni papierow normalnych, by znalezc jedna paczke 25 13×18. Dobrze, czas na cotygodniowy rytual. Bez nawet skrawka nadziei, podchodze do lady, gdzie nad krzyzowka i szklanka z brazowa warstwa fusow na sciankach (zupelnie jak W41) zasypia pani ekspedientka. Nagle dostrzegam cos nowego co sprawie, ze me serce zaczyna bic szybciej – zwalista gorka plastikowych woreczkow na regale za kase – czyzby nadszedl w koncu ten uprganiony dzien? Drzacym glosem zadaje sakramentalne pytanie
– przepraszam, czy jest moze utrwalacz?
– Tak jeszcze jest.
Wyciagam z kieszeni banknot z Kosciuszka, cale moje kieszonkowe, i mowie:
– W takim razie poprosze utrwalacza za 500 zl (bedzie dla calego kolka fotograficznego, pomyslalem sobie)
– Przykro mi, moge sprzedac tylko dwa opakowamia.
Niewazne, place, wrzucam woreczki do plecaka i biegne Dlugim Targiem niesiony wiosennym wiatrem. Pierwszy raz w zyciu kupilem utrwalacz! Nastepny kupilem dopiero za kapitalizmu.