Fotografując nie uciekniemy od techniki. Takie małe spostrzeżenie z dzisiejszego deszczowego ranka mi w głowie zostało.
Przez ostatni rok fotografowałem aparatem z wewnętrznym pomiarem światła skądinąd świetnym. Najczęściej na A, a właściwie to wyłącznie na A lub czasami M. W związku z tym nauczyłem się dokładnie jak mój pomiar mierzy światło i jakie korekcje w programie A muszę wprowadzać robiąc pod światło i w cienie. Obecnie robię aparatem bez pomiaru, mam światłomierz. I zaczęło się…
Pani z mopsem (wreszcie, pierwszy raz w życiu dowiaduję się co to pies-mops) w delikatnym deszczu wygląda fajnie. Stonowane trawniki, jeszcze nierozwinięte bluszcze, wszystko miło maślane.
– Mogę zrobić zdjęcie? – tak wprost, bez opowiastek.
– Tak. Proszę. – Zaskoczyła mnie tak bardzo, że zgłupiałem… Tak bez ale i po co?
Światłomierz na padające. Piesek wędruje na ręce. Mierzymy. Cofamy się. Kadrujemy. Czas, przysłona. I nagle świadomość, że za panią jest masa jasnego deszczowego nieba… więc z automatu zaczynam kręcić przysłoną otwierając oko obiektywu. Trzask. Poszło. Błysk w głowie. Zaraza, zaraz… ale ja zmierzyłem światło padające, po co więc wprowadziłem korekcję…? Czy Provia 400 wyciągnie 1 działkę… Uch…. Siła przyzwyczajeń.
no brawo Iczek ;) , a tyle razy to walkowalem z Toba. Normalnie jak krew w piach :)
:):) ech, bo ja Ci zawsze w oczy patrze i potem zapominam co do mnie mówisz…21din :)