Piasek koło pasa wydm jest bardzo miękki. Zdecydowanie łatwiej idzie się koło samej wody, gdzie zwilżona ziemia nie poddaje się tak łatwo ciężarowi człowieka z torbą fotograficzną na plecach.
Moja koleżanka wybiera w mieście trasy samochodem, które dają jej możliwość skrętu wyłącznie w prawą stronę lub prawie wyłącznie. Cóż…
Szukamy więc w życiu uproszczeń. Na każdym kroku. Również w fotografii.
Ja przyłapuję sie coraz częściej, że kadrując nową klatkę, nową scenę w wizjerze, zaczynam niepokojąco często szukać skrótów. I to nie tych perspektywicznych, wynikających z zastosowanej ogniskowej i niskiego położenia aparatu, ale tych kompozycyjnych. Po prostu idę na łatwiznę.
Wiem, że mocne punkty załatwią za mnie kompozycyjny elementarz, że ostrość pierwszego planu lub jego nieostrość powiedzie odbiorcę tą ścieżką kadru, którą ja obrałem.
Wszystko zaczynam robić mechanicznie. Jakbym zapomniał, że można łamać zasady. Że centralnie nie znaczy źle. Że wszystko nieostre też może być piękne.
Brakuje mi pomysłów.
Zaczynam panikować przed każdym kolejnym kadrem, bo jak już zakręcę blokady statywu, pomierzę światło, sprawdzę kadr przed wkręceniem filtrów, to przed naciśnięciem spustu mam wrażenie, że…. to już było! I to nie raz, ale wiele razy.
O rany. Naprawdę zaczynam się bać braku pomysłów. Braku weny. Wizji.
Brrrr….
Iczek. Brak mi słów. Czytam twój tekst i jakbym siebie słyszał :) Robie coraz mniej zdjęć, bo mam wrażenie że to już było, albo że robie to zbyt odruchowo i że wkłądam w to za mało serca i wtedy rezygnuje ze zdjęcia. Nie chce, żeby to stało się czymś normalnym bo każde zdjęcie traktuje jako coś wyjątkowego… BTW. znamy się z jakiegoś forum? Bo widze, że masz blog Alkosa i Dzerrego? Ja ich “znam”(to za dużo powiedziane) z p@pl.
@negocjatorek: wiesz, nie wiem czy sie znamy. Dzerrego znam, bo mieszkamy przez miedze i razem czasami pstrykamy. Alkosa tylko z bloga. A jesli chodzi o t fotografia nieszczesna, to ulge mi przynosi swiadomosc, ze nie jestem sam ;)
Natchnienie tylko bywa. Nie ma takich, a przynajmniej ja nie znam nikogo, kto tworzy cały czas.
Ale jakże niesamowity jest moment gdy TO przychodzi.
Nieprawdaż?
Ja żyję dla tych momentów olśniena.
Poczekaj. Wróci.
pozdrawiam
me_myself_and_i
Doskonale Cię rozumiem. Mnie napada to z zastraszającą regularnością. Na szczęście przechodzi. Gorzej że z aparatu żyję i jak jest dół…Gdy jest źle naprawdę zostawiam aparat w domu i idę popatrzeć na ludzi, ulicę. I od razu łapię się na tym że umykają mi kadry życia :-) Wena wraca :-). Będzie dobrze.
Dugi blog losowo przeze mnie dziś wybrany i drugi o braku weny. Powinniście jakieś wirtualne kółko założyć ;)
W sumie, to nie chciałem nikogo dołować. Ale czasami tak człowiek ma ochotę się “wyrzygać”. Poza tym, to prawda i to chyba jest po prostu kolejny aspekt życia fotografa. Właściwie to każdego twórcy. Może to brzmi górnolotnie, ale Twórcami jesteście. Ja pewnie też. Co do powrotu weny… ech… gdybym tak znał jakieś magiczne pudełeczko, które mogłoby gromadzić te niespożyte ilości pomysłów rodzących się na fali weny… Niestety, one często uciekają, a realizacji doczekuje się jedno, dwa… Życie…
iczek, mk chyba o mnie pisał :D bo jakoś wczoraj mi się też o tym machnęło ;) Ciekawe, czy Bresson miewał takie chwile… on przed śniadaniem 2 rolki strzelał, więc może na przykład go to nie dotyczy. Wiecie, wyższy poziom wtajemniczenia – fotografia obecna w życiu gdzieś na równi z oddychaniem :)
2sarniak – z tym Bressonem to jest ciezka sprawa. Bo ja oczywiście naleze do osob, ktore podziwiają jego zdjecia, ale…. no właśnie, ale…. nie jestem pewien czy jego filozofia fotografii mnie przekonuje. Spotkalem się po prostu z kilkoma fotografami, któzy podwazali lub inaczej rozumieli podejscie do fotgrafii ulicznej czy reporterskiej. ale to ponownie temat rzeka…