Wiem, że tym wpisem nie zjednam sobie żadnego kolejnego folowersa czy fotograficznego kumpla. Wręcz, wydaję mi się, że wielu z obserwujących mojego bloga zrezygnuje definitywnie z czytania herezji, którymi Was karmię. Niestety mam tak, że czasami nawet bez głębszej analizy walę, co mi w głowie gra. Potrafię zrozumieć rację drugiej strony i czasami wycofuję się z własnych opinii po wpływem logicznej argumentacji. Czasami jednak, nawet tego nie robię, bom uparty jak osioł. Tak mam.
Temat jest dość poważny, bo dotyczy zjawisk gospodarczo-społecznych i oczywiście ten wpis w żaden sposób nie rozwiązuje problemów. Ba! Co więcej wpis mój nawet nie do końca go zdefiniuje, bo poruszam się na marginesie głównego nurtu fotografii i to raczej w roli komentatora niż twórcy. Patrząc bowiem na ilość powstających fotografii, które są wystawiane (to ważny aspekt!), mam wrażenie, że w ogóle przestałem rozumieć co jest sztuką fotografii, a nawet co jest dobra fotografią. Ale do rzeczy…
Wartość fotografii
Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, gdy do mojej skrzynki wpadł, jak mi się wówczas wydawało, jeden z wielu spamów w postaci: wypromujemy Twoją fotografię. Mail oczywiście był spersonalizowany, jak to obecnie jest standardem, gdy cudowne roboty i aplikacje kojarzą Wasze maile z Waszymi danymi, które pozostawiacie w sieci i pięknie personalizują wszystko. A więc coś, ktoś napisał do mnie mnie więcej w te słowa:
“Piotrze,
Podziwiamy Twoją fotografię. Mamy wrażenie, że Twoje zdjęcia wymagają większej grupy odbiorców, bo się marnują. Twój talent nie jest należycie wykorzystany. Proponujemy Tobie, abyś udostępnił nam swoje zdjęcia, a my je wydrukujemy i sprzedamy. Dostaniesz z tego procent.”
Skracam przekaz. Słowa były wiele ładniejsze. Okrąglejsze. Milsze. Łza pojawiła mi się w oku. Łza wzruszenia i to uczucie, gdy nareszcie ktoś cię docenił. Ktoś zwrócił na Ciebie uwagę. Cudownie. Taki stan trwał około 2 sekund. Na szczęście, zaraz do głosu doszła ta część mnie, która odpowiedzialna jest za bycie gburem.
O co w tym chodzi?
Zacząłem drążyć temat, zwłaszcza że kilka dni później bliźniaczy mail dostałem od innego portalu. Wszedłem więc w link do strony www, gdzie znalazłem w skrócie ten sam tekst, tylko jeszcze piękniejsze, bo uwzględniający finalnego odbiorcę. Na jednym z takich portali można bowiem kupić zdjęcia wybranego autora. Czyli fotografia autorska. Wszystko wyglądało miło, postawione na skórce wordpress, możliwość wyboru formatu, sklep, rozmiary różne, papiery różne… no bajka panie! Zostawiłem temat na kilka dni. Traf chciał, że przez przypadek, jeden z cenionych przeze mnie fotografów pejzażu, zresztą cenię go nie tylko za fotografię, ale działalność pro-fotograficzną, podzielił się na FB swoją galerią… na tej właśnie stronie. Zaprosił do kupowania zdjęć. Wszedłem.
Wyszedłem.
Zapłakałem gorzko i napisałem do Romana z pytaniem: Why!?
Na owym portalu, piękne zdjęcie pejzażowe, wykonane gdzieś w dalekim kraju, gdzie dotarcie kosztowało zapewne trochę, wycenione zostało na 150 zł (sto pięćdziesiąt złotych). Format 30×45. Wraz z ramką i przesyłką ok. 200 zł. Chciałem dowiedzieć się ile z tych 150 zł jest dla niego jako fotografa. Nie wchodząc tutaj w szczegóły – mało! Rafał wyłożył mi jednak swoje racje. Uznał świadomie, że odsprzedanie praw do zdjęcia z taką, a nie inną cenę jest w jego opinii także śmiesznie niskie, ale korzysta na innych aspektach, jak promocja, czy po prostu świadomość, że propaguje fotografię swoją (dobrą) pośród ludzi.
Twórcy takich serwisów dodatkowo pragną, zakładają, że fotografia ta będzie w pewien sposób unikatowa, bo autorska. Tylko, że przeglądając dzisiaj ten portal ujrzałem już nie unikatowość, ale straszliwą masówkę. Autorów są dziesiątki. Pośród nich najbardziej znane nazwiska Waszych kolegów i Wy sami, bo wiem, że czytacie czasami mój bełkot. Są nawet zawodowi fotoreporterzy prasowi.
Muszę się przyznać, że pierwszy mój odruch jest opisany poniżej:
A ja mówię w tej sytuacji – NIE!
Jeśli obracamy się wokół fotografii autorskiej, wysokich lotów, artystycznej prawie, w która włożone zostały pokaźne środki wiedzy własnej, doświadczenia, pieniędzy, zaangażowania, to nie wolno Wam fotografom sprzedawać się za garść srebrników.
W ten sposób , w tym pozbawionym edukacji artystycznej kraju, nigdy, przenigdy nie zbudujemy rynku i szacunku do fotografii. W dodatku, na te sytuacje nałożyły się wszystkie te zmiany związane z internetem. Z dostępem do wszystkiego za darmo, bo jak jest w sieci, to mogę sobie wziąć. A tutaj dodatkowo tworzymy przestrzeń, pseudo-egalitarną, gdzie fotografie sprzedawane są jak kartofle. Jak majtki na bazarze. Nie wierzę w taką promocję fotografii. Nie ufam jej.
To była moja pierwsza reakcja. Nie wiem czy Rafał nadal będzie w kręgu moich znajomych po moich agresywnych atakach w messenger, ale cóż. Dałem sobie kilka dni. Sprawdziłem ceny innych, jak się okazuję dużej liczbie moich znajomych tamże i ceny są różne. Są zdjęcia, które wyceniona na zaporowe kwoty rzędu 500 czy 700 zł za odbitkę. To już są stawki europejskie rzekłbym, ale nie wiem czy taka forma sprzedażny jest popularna poza granicami, bo ja spotykam się zazwyczaj z autorskimi cennikami na stronach konkretnych artystów. Wówczas odbitki są sygnowane, wchodzą w przestrzeń obiegu kolekcjonerskiego. Wartość wyceniana na 200-300 funtów czyni z nich faktycznie coś unikatowego. Tutaj podejście wydaje się być inne. Portal chce zebrać tych fotografów, którzy nie funkcjonują w obiegu kolekcjonerskim, nie mają platformy sprzedaży prac, nie drukują sami z jakością archiwalną. Obecnie jest tam więc już 200 autorów (20 stron po 10 nazwisk). Masowość poprzez unikalność. Masło maślane.
Spójrzmy zatem kto może skorzystać na takiej formie promocji swojej fotografii:
- Całkowicie amatorzy, dla których fotografia jest wyłącznie pasją i zabawą. Stać ich na wyjazdy, mają czas, lubią to. Taka forma sprzedaży to zabawa, dodatek. Bez znaczenia dla rozwoju samego fotografa, jak i odbiorcy. Tutaj cena nie ma znaczenia. Amator z tej kategorii może wycenić zdjęcia na 50 zł lub na 5000 zł. Nie chodzi mu bowiem o zarobek. Ale takie podejście to masakra dla tworzenia realnego rynku fotografii. Masakruje próby wartościowania odbitek.
- Amator-półzawodowiec. W naszych realiach to najczęściej ludzie, którzy dorabiają do swojej pasji poprzez prowadzenie warsztatów, wykładów – gdy ich dorobek już gwarantuje zainteresowanie adeptów. Taki portal, sprzedaje im zasięgi socialowe i remarketingowe, nie daje im realnych zysków. Oni nie muszą zarobić. Promują siebie, by zyskać widza, potencjalnego klienta na odbitkę, ale przede wszystkim uczestnika warsztatów. Całkowicie uzasadnione marketingowo podejście. Cennikowo plasują się gdzieś w środku. Wartość ich fotografii wyceniana jest nie poprzez nakłady sił i środków na ich wyjazdy, bo te zazwyczaj zwracają im kursanci w cenie kursu, ale poprzez ew. chęć dorobienia na tym, co już wykonali. Dlatego, często unikatowe miejsca plenerowe są w stanie oddać za ułamek realnego wkładu w wykonanie danego kadru. Tutaj serce mnie boli najbardziej.
- Zawodowiec. Raczej jeden z tych, co to zawsze szukają miejsca sprzedaży i zarobienia. Praca zawodowa w fotografii zawsze wymaga nakładów, czemu więc nie dorobić skoro jest możliwość? Ci starają się zablokować dostęp przypadkowy do swoich prac ceną. Jest zazwyczaj wysoka. Zdjęć jest mało, raczej wybrane kadry.
I teraz stawiam sobie pytanie. Czemu to służy poza zarabianiem kasy, bo to akurat rozumiem. Budowaniu rynku fotografii w Polsce? Nie wydaję mi się. Kto bowiem selekcjonuje tych fotografów, kto wybiera zdjęcia? Jeśli stawki są określane przez samych fotografów, a tak jest, to jaki to ma związek z realną wartością rynkową prac? Mam mnóstwo pytań i wątpliwości. A moja wrodzona awersja do wszelakich spędów, i w tym wypadku powoduje, że nie wyobrażam sobie zakupu jakiejkolwiek fotografii autorskiej w tego typu foto-supermarkecie online. Fotografia jest wówczas pozbawiona duszy. Całkowicie wyprana z czynnika ludzkiego, który przecież stoi u podstaw stworzenia portalu, jak piszą sami jego organizatorzy. Ejże… ktoś mnie tutaj robi w balona. Daje mi niby-unikalnośc poprzez najzwyklejszy sklep podzielony na regały z nazwiskami. Nie lubię tak.
No dobrze, to teraz woda na młyn tych, którzy mają inne zdanie.
Co jest złego w fakcie, że ludzie chcą sprzedawać swoje zdjęcia? Ktoś daje im taką możliwość, nie muszą robić nic poza wysłaniem plików. Na dodatek dostają tyle, na ile sami to wycenią. Nic nie tracą. Zdjęcia są zrobione i zalegają w piętrzących się dyskach na biurku. Co w tym złego?
No i w sumie to ja nie mam logicznej odpowiedzi. Niby nic złego. Wręcz zastanawiające jest to, że do tej pory nikt nie zrealizował takiego pomysłu. A może jest jakiś powód tego stanu? Może to nie jest przypadek, że Polacy nie kupują fotografii autorskiej? Może właśnie traktowanie fotografii jako towar do wyboru w sklepie jest problemem; że traktujemy ją jak kolejne coś bez większego znaczenia?
A linka do tego sklepu możesz podać?
Piotrze, cieszę się, że ponownie zabrałeś głos. Brakuje mi go czasem. Wszystko co napisałeś, jest prawdą, niestety gorzką prawdą. Sam, nie raz mam ochotę na słowo szczerości, ale wiem, że zaboli później nie tylko odbiorców, ale i mnie rykoszetem. Jeszcze nie dziś. Już Heraklit przewidział upadek Fotografii przez “F”, którą darzyliśmy uczuciem. Wszystko wszak przemija, dziś Fotografia upada wraz Trójką. Odbitkę, którą kiedyś mi podarowałeś, nadal trzymam na ścianie oprawioną i w jej wypadku pewien jestem, że jest “oryginalna”… pozdrawiam
Wiesz, ja od jakiegoś czasu zastanawiam się co odbiorcy może dać taki fotograf sprzedający zdjęcia?
Czy fotografia, nawet najlepsza, sprzedawana masowo w dowolnej liczbie kopii z pliku cyfrowego, czy taka fotografia (pomijając kwestię marży) powinna mieć dużo większą wartość niż te 150 złotych? Czy w dobie, kiedy możesz pójść na miasto i kupić za podobną cenę obraz namalowany przez malarza, czy te 150 złotych to dużo czy mało?
To, co nazywasz “duszą fotografii”, a co wynika z Twojego tekstu, jest tylko sentymentem do fizycznego przedmiotu (a nie fotografii czyli tematu, kadru, itp.) i fizycznej pracy – procesu, której wymaga stworzenie tego przedmiotu. Myślę, że jedną z największych krzywd jaką wyrządza się fotografii, jest próba wmawiania odbiorcom, że fotografia ma jakąś duszę lub jej nie ma, w zależności od tego, w jakiej formie jest prezentowana. Skoro robimy z fotografii przedmiot, to nie dziwmy się, że ta jest traktowana przedmiotowo :)
Ludzie nie cenią tego, co a) za darmo, b) za grosze. Zawsze lepiej uslyszeć: – DROGO, ALE WARTO! I to właściwie cały komentarz. Osobiście albo daję w prezencie, albo, jeśłi już sprzedaję, to za dobre pieniądze. :-)
Przepraszam wszystkich za chwilowy problem z komentarzami. Włączyła się konieczność akceptacji komentarzy, ale już powinno być ok.
Tylko, że często wartość fotografi to nie galeryjna cena dzieła jako obrazu. Jak wycenić Wielkiego Gatsby’ego? – Nawet wydanie w miękkiej oprawie się broni.
” tworzymy przestrzeń, pseudo-egalitarną, gdzie fotografie sprzedawane są jak kartofle”
Bo owszem, fotografia to też kartofle. Chcesz mieć wyłącznie fotografię w obiegu kolekcjonerskim? Nie da się. Są różne poziomy. Także ten dekoracyjny, gdy fotografia ma pasować do mebli i koloru ściany.
” Dlatego, często unikatowe miejsca plenerowe są w stanie oddać za ułamek realnego wkładu w wykonanie danego kadru. Tutaj serce mnie boli najbardziej.”
Bo wartość zdjęcia mierzy się włożoną pracą i poniesionymi kosztami? To po ile papryczka Westona?
Ok, 2000 euro za twoje jest ok, 500 000 usd za Franka też ok, ale ten niższy pułap cenowy też musi istnieć, żeby istniał ten wyższy. Nie jesteś bardzo rozczarowany istnieniem książek, które nie dostały Nobla? I obrazów wycenianych niżej niż Mona Lisa? Jeśli chcesz popularyzacji fotografii przez duże F i istnienia rynku kolekcjonerskiego, to ta niższa, średnia i średniowyższa półka są potrzebne, żeby stworzyć ten rynek. Bo na rynku potrzeba dwóch stron – tego sprzedającego i tego kupującego.
I tu jest pies pogrzebany jeśli chodzi o te serwisy sprzedające odbitki. Nie w cenie, ale w tym, że to jest stowarzyszenie szewców – bardzo ładnie docierają do twórców, nie widzę natomiast działań, żeby dotrzeć do odbiorców i stworzyć popyt, a nie tylko podaż.
Piotr, no widzisz – dlatego napisałem, że ja to komentuje z punktu widzenia kogoś, kto nie musi i nie chce sprzedawać zdjęć. Mogę więc sobie dywagować, że moje kadry są warte DLA MNIE – 2000 Euro :) I tak też bym chciał, aby myśleli inni :)
Robert Frank sprzedał swoje zdjęcie z okładki The Americans za 500 tys. dolarów :):) Czy on zakładał, że tyle kiedykowiek dostanie? :) Może Twoje zdjęcie też osiągnie taką cenę..! Oby!
Nie zgodzę się, że fotografia to kartofle. To zupełnie co innego dla mnie.
Iczek, wybierz sobie świat w jakim chcesz żyć i żyj. Wydruki? Niech kupują, smarują masłem i jedzą?
A tak poważniej, opowiadam o tych istotnych sprawach tylko w szczególnych sytuacjach, przyparty do muru, lub zwyczajnie wkurwiony. I kiedy zacznę nie pozwalam sobie przerwać, aż ignorant poczuje mój środkowy palec wwiercający się w oko.
Edukacja to męczące (przyjemnie) godziny w muzeach, poezji, z mądrymi ludźmi, lub gdzie kto chce, byle do celu, do małych spraw, do ułamków, do ciężaru.
Jak zwykle ciekawy wpis.
Różni twórcy na różnym poziomie mogą określać swoje ceny. Nie ma jednego poziomu cen dla wszystkich (i całe szczęscie ;) ) , a zależą one od wielu różnych czynników. Analogicznie są różne grupy odbiorców z różnymi celami dotyczącymi zakupów fotografii i różnym budżetem na niego przeznaczonym (zabrzmiało poważnie, a tak naprawdę, kto w ciągu ostatnich trzech lat kupił jakąś fotografię dla siebie? to pytanie retoryczne). Skoro fotografia to produkt (ta materialna, ale i niekoniecznie, bo idee również są produktem, w sumie chyba idee sprzedają się najlepiej), to i prawa rynkowe działają w mniej lub bardziej udany sposób.
Taki portal ma trafić do szerokiego grona po przystępnej (cokolwiek to znaczy) dla tej grupy odbiorców cenie.
Odwieczne pytanie: dużo i “tanio”, czy mało i “drogo”. Cudzysłowy nieprzypadkowe, bo co tanie lub drogie dla jednego, to już dla kogoś innego niekonieczne.
Ale internet nie zapomina. Jeśli komuś zależy na promocji, a nie na sprzedaży zdjęć, która może dokona się przy okazji, bo promuje swoją inną działalność fotograficzną np. warsztaty, to może i obecność na takim portalu spełni jego oczekiwania. Ale jeśli na sprzedaży, to … z czasem zniknie w czeluści “supermarketu”, jak to nazwałeś, czyli będzie ziarnkiem piasku do znalezienia w piaskownicy. Z kolei jeśli ktoś liczy, że wypromuje swoje zdjęcia, a “później” będzie je sprzedawał drożej, to sądzę, że ciężko jest później przeskoczyć do innej grupy docelowej odbiorców, bo internet przypomni, za ile można było kupić jego prace.