Może zacznę od niefajności.
Niefajnością wystawy Tomka Tomaszewskiego Sugar Town w Blue City w Warszawie jest fakt, że wystawiona ona jest w Blue City w Warszawie. Niezaprzeczalnie udowodniłem sobie wczoraj, że robienie wystaw w takich przybytkach to zupełna porażka i obraza dla twórcy. Możecie gadać co chcecie. Wiem,że spora cześć z Was wiele oddałaby za możliwość pokazania zdjęć miliardom sobotnio-niedzielnych zakupowiczów rzucających się na wyprzedaże, ale mnie to całkowicie zniesmacza. Gdy robi to fotograf pokroju Tomasza Tomaszewskiego, to mnie po prostu serce boli. Ja znam teorię Tomasza i jego podejście do sposobu produkcji samego siebie jako fotografa. Fakt, że nadal (z taką renomą) startuje w różnych konkursach i pojawia się na lokalnym rynku w ten sposób nie przemawia jednak do mnie. To moje zdanie. Każdy może mieć inne i nie oceniam. Dla mnie, sam Tomasz Tomaszewski to powrót do źródeł fascynacji fotografią w wydaniu jego “nationalowych” materiałów z USA pisanym ręką Jego żony. Przy tych materiałach rodziła się moja świadomość jakim narzędziem cudownym jest mały 35mm aparat.
Po co mu wystawa w Blue City, nawet jeśli to jest zaraz obok sklepu Leica!? Nie wiem. Wiem jedno, chodząc między zdjęciami w hałasie jakiejś idiotycznej muzyki z megafonów, nie miało dla mnie żadnego znaczenia dodanego, żadnej wartości dodanej to, że jest to Tomaszewski. A wszystkie starania aby zdjęcia podane był ładnie, estetycznie i fachowo ginęły w smrodzie makdonalda i innych okolicznych kebabów. Żal.
Niefajnością wystawy Tomka Tomaszewskiego Sugar Town jest nadal mocno dla mnie zarysowana granica między obrazem, który Tomasz rejestruje, a obróbką, którą serwuje. Fascynacja Tomaszewskiego technikami cyfrowymi, obróbką, kombinowaniem z szarościami, które znał z filmu analogowego już nie raz zaprowadził go na manowce. W wypadku Sugar Town jest lepiej, ale nadal nie dobrze. Moi przyjaciele, którzy tez wdychali opary kebaba pobliskiego (czy innego sushi) wraz ze mną, nie znając się na technice zwracali uwagę na przeostrzenia, na niezgodności tonalne (białe kurczaki, szare kamienie), te najprostsze “błędy”, które widać gołym okiem. Męczy mnie to. Nie wiem czemu Tomasz uparł się aby być fotografem, edytorem, grafikiem, retuszerem i łamaczem w jednym. Nie dociera tez do mnie argument, że jako twórca on sam najlepiej wie jak podać swoje zdjęcia. Guzik prawda. Można mieć wpływ na to, jak pokazuje się Twoje zdjęcia, ale czy trzeba od razu siadać za komputerem samemu?! Szkoda.
Niefajnością w końcu jest też ilość zdjęć projektu. Już koledzy zwracali na to uwagę. Jednak znajduje pewne usprawiedliwienie. To jest pokaz galeryjny. Nie jest to udział w konkursie. Celem nie jest stworzenie idealnej, w warstwie przekazu, opowieści obrazami. To jest relacja. Poszerzone spojrzenie dla widza. Niemniej, faktycznie się dłuży. Może to te opary kebabu, ale po prostu ciut, ciut, ciut zmęczony byłem pod koniec.
No to teraz fajność.
Fajnością wystawy Tomka Tomaszewskiego Sugar Town są zdjęcia. Uła! Naprawdę Tomasz sięgnął do trzewi swojej fotografii. Pogmerał głęboko i trochę chyba wyluzował. Mam wrażenie, że napinał się jakoś przy ostatnich projektach. Nie zachwyciło mnie ani Podlasie, ani Hades, że nie wspomnę o zielo-szarcych pomidorach słynnej wystawy :) Tutaj Tomaszewski wraca. Sugar Town to zgrabna i podkreślona silnymi akcentami opowieść o czymś. Podoba mi się cześć zdjęć służąca nadaniu tła, narracji pewnej. Jest ich za dużo, ale o przesycie ciężko mówić. Może tak trochę jakby dodać za dużo śmietanowego sosu do spaghetti carbonara. Da się zjeść, ciężkość odczuwa się chwilę później. Jednak są to nadal dobre, klasyczne kadry, których czepianie się jest bez sensu. Całość się broni. Sprawna praca.
Fajnością wystawy Tomka Tomaszewskiego Sugar Town są perełki. Oj morda mi się śmiała do kadrów, które złapał Tomaszewski. Ręka mistrza bez dwóch zdań. Fotografia z chłopcem leżącym pod ścianą poobijaną piłką. Oko człowieka między skrzydłem gołębia. Te cudowne jaskółki na tle samochodu między trzciną. Naprawdę jest tego tyle, że czasami aż chce się zestawić bez ładu i składu te perełki i powiesić na ścianę. Naprawdę dawno nie wiedziałem w jednym materiale tylu zdjęć nadających się na otwarcie i zakończenie cyklu. W sumie z nich samych można złożyć zgrabny esej.
Fajnością wystawy Tomka Tomaszewskiego Sugar Town jest w końcu sama fajność. Te zdjęcia są od wielu lat pierwszym materiałem polskiego fotografa, których nie może wstydzić się żadna tam agencja typu magnumy czy inne. Jest to przede wszystkim klasyka. A ja na klasykę choruję. Nie ma tutaj żadnych wykwitów współczesnego “krzaczorstwa”, żadnych wydumanych zabiegów “artystycznych” typu stare film, polaroidy itp, itd. Jest fachowa, rzetelne i cudownie prosta w przekazie poezja kadru, którą świetnie i naprawdę poetycko zamykałbym zawsze zdjęciem palącego papierosa (czy może coś innego) mężczyzny spowitego dymem. Zdjęcie iście kultowo-klasyczne. Tak idealne, że aż zęby bolą, ale w miłym znaczeniu bólu.
Polecam Wam materiał Tomaszewskiego. Naprawdę warto!
zdjęcie fragmentu zdjęcia Tomasza Tomaszewskiego, w tle spodnie, buty, koszulki itd…
ha! byłem tam kiedyś na wernisażu i goście miast kieliszków z dobrym cabernet sauvignon trzymali w dłoniach duże porcje frytek i reklamówy pełne badziwia z lidla. sam miód. sztuka pełno gembo!
pamiętam też (wracając do Tomaszewskiego) jego wystawę w Zamku Ujazdowskim z beretem w tytule – tak fatalnie wydrukowanych zdjęć nie widziałem długo przed i długo po tym wydarzeniu…
o co kaman?
Yoonson – wyjasniam, ze nie jest źle z tymi wydrukami. Ja nie mam wprawionego oka, bo przestałem rozróżniać niuanse 4 lata temu w kwestii wydruków a odbitek :)
Zdjęcia wyglądają bardzo poprawnie. Na pewno lepiej niż te, o których wspominasz.
ok, ok.
już nic nie mówię, bo znów wyjdę na ortodoksa (ha! swoją drogą – to mocno fotograficznie brzmiące słowo – ortodoks…)
Iczku,
Też nie przepadam za wystawami w galeriach tych handlowych… ale pamiętasz jak się wybrałeś na Eliota? Bo ja pamiętam…jak ja się wybralem kika dni po tobie…i tez przejechalem 300km zeby pocalowac klamke…
To tak na pocieszenie…