Na początek pytanie. Ile razy w życiu spotkała Was sytuacja, w której pojawiła się osoby o tym samym nazwisku? No …? Ja sięgając do pamięci przypominam sobie może kilka takich sytuacji w całym życiu. A teraz trudniej…. ile razy spotkaliście w życiu osobę o tym samym nazwisku co Wy!? Ja, nigdy.
Wiem, że istnieją moi imiennicy i “nazwiskowicy”, ale nie zdarzyło mi się ich spotkać. Pewnie powiecie zaraz, że to wszystko kwestia statystyki i rodzaju nazwiska… Łatwiej znaleźć kilku Janów Kowalskich niż Eugeniuszy Węcławskich. Ale nawet pomimo tego, jest coś niewyjaśnienie dziwnego gdy stajesz naprzeciw osoby, która nie jest Twoją rodzina, a nazywa się i nosi to samo imię.
Wczoraj miałem okazję obcować z grubo ponad pięćdziesiątką osób o tym samym nazwisku i imieniu. Z większością jedynie poprzez fotografię, ale zawartość kadru w większości wypadków pozwalała mi wyczytać wiele więcej niż często udaje się nam zobaczyć będąc z daną osoba twarzą w twarz. Bo to właśnie jest pewien czar fotografii… umiejętnie zrobiona pokazać może coś, czego nie dowiesz się z rozmowy.
Renata Dąbrowska. Trochę jak w Matrixie. Nie wiadomo, która jest ta naprawdę, a która to tylko wytwór wyobraźni i piksele na ścianie. Kilkadziesiąt Renat Dąbrowskich zawisło wczoraj za pośrednictwem Renaty Dąbrowskiej na wernisażu wystawy “Renaty Dąbrowskie”.
Renata Dąbrowska powiedziała parę słów o Renatach. Pozostałe Renaty patrzyły ze swoich pokoi, z sypialń, z podwórek, z sof i kanap, z ulicy, z lotniska, spode łba, swobodnie, z tremą, zza biurka… Głowa kręci się od tych Renat.
Wszystkie skadrowane do bólu konsekwentnie, szeroko z dużą przestrzenią życiową wokół siebie. Z całej treści wypełniającej otoczkę każdej Renaty wynieść można osobną opowieść o jej życiu, pracy, zamiłowaniach. Z punktu widzenia socjologicznego, jest to materiał badawczy. Z punktu widzenia fotograficznego, znalazłem tam perełki. Perełki kompozycyjne, kolorystyczne, gadające kadry i wychodzącą narrację bohatera.
To dobry projekt. Za samo zaparcie należy się uścisk dłoni, choć akurat trudno za każdym razem podkreślać, że przejechało się tysiące kilometrów, bo znam fotografie i projekty, którym ilość mil i przepłyniętych rzek, wcale nie pomogły. Fotografia musi gadać sama za autora. W każdym razie przemyślane to działanie jednej z Renat.
Pozostaje mi ponarzekać teraz, jak zwykle. Dziegieć potrafi być smaczny w małych ilościach. Więc po pierwsze miejsce… cholernie jest mi przykro, że dobra fotografia wystawiana jest w piwnicach pod rurami kanalizacyjnymi. Chwała szefom Parku N-T w Gdańsku, że zgodzili się i wsparli wystawę, ale mam wrażenie, że to nie autorka winna szukać miejsca, ale np. Gdańska Galeria Fotografii lub Gdańska Galeria Miejska powinny szukać autorki!? Tymczasem, u nas wszystko postawione jest na głowie. Mając w zasięgu ręki lokalnego artystę, fotografa, żadna z tych galerii nie jest zainteresowana pokazaniem go? Wolą pokazać Zorke Project, której prace z serii “przeciętni” nawet nie aspirują do tak socjologicznego materiału jaki zrobiła jedna z Renat!? Dziwne.
Nie widziałem na sali logo GW i Agory więc zakładam, że pracodawca nie bardzo zainteresowany był wsparciem swojego reportera. Promocji wernisażu w Gazecie też na lekarstwo, co przełożyło się na frekwencję, bo ufałem iż będzie wiele więcej osób. Tutaj nie wnikam, bo może autorka nie chciała pomocy redakcji… zostawiam to na boku.
I sprawa ostatnia, ale chyba ważna. Zadaję sobie ja pytanie: i co teraz?
Skoro jedna z Renat zrobiła wystawę (to już chyba trzecie miasto na trasie) i pokazała cały czas trwający projekt, to rozumiem, że zapowiedziana dalsza praca jest już tylko do szuflady. Zazwyczaj bowiem, to wernisaż występuje w roli końca i w myśl łacińskiej sentencji wieńczy dzieło (łac. finis coronat opus). Tutaj jakby ktoś zrobił falstart? Zapowiedź pracy magisterskiej jakoś nie do końca rozumiem w przedmiocie wystawy…
Podsumowując… nic co może okazać się banalne na wstępie, nie musi być takie na końcu. Założenie wydawało się bowiem proste jak konstrukcja cepa. Szukam ludzi o tym samym nazwisku. Jednak przeprowadzenie projektu i efekt końcowy naprawdę fajny.
Nie mógłbym zrealizować takiego projektu, osób o moim nazwisku jest w Polsce niecała setka a o nazwisku i imieniu tylko ja….
Sławek – wymyśl inny… ale zacznij i dokończ. To wartość sama w sobie.
Ja mogę zrobić taki projekt, będę miała mnóstwo roboty. Podpisano: Anna Nowak :D
prodżekty, prodżekty, prodiże, prestiże. W lawinie pretensjonalnych i nadmuchanych “prodżektów” można się pogubić, a czasem zgłupieć z kretesem. Ten jest prosty w założeniu, a przy tym niekonwencjonalny i bardzo dobrze zrealizowany.
Dobra, młoda polska fotografia – może zmiecie kiedyś mit o tym, że turbiny kreatywności w tej dziedzinie znajdują wszędzie tylko nie u nas. I znowu myśl mnie nachodzi posępna, że przyszłość fotografii polskiej nie należy do nas panowie. I dobrze :)
udalo mi sie spotkac osobe o tym samym nazwisku i imieniu,w tv wystapila-pani pochodzi z Ukrainy i zajmuje sie waska specjalizacja- fryzur intymnych :) jestem pewna, ze lepiej na tym wychodzila niz ja na fotografii :))) ale tylko finansowo :)
Projekt Pani Renaty-swietny :)