fotopropaganda blog o dobrej fotografii

Moc jest w fotografii

Moje wrodzone marudzenie, często przez osoby nieprzychylne mi porównywane z malkontenctwem, a także inne przesympatyczne cechy mojego jęczącego charakteru powodują, że rzadko, ale to nadzwyczaj rzadko, unoszę się w sobie. Zarówno na płaszczyźnie osobistej, a zwłaszcza fotograficznej. Dodatkowo wszelkie ewentualne unoszenia są maskowane przez mą uprzejmość, często przez osoby przychylne mi porównywane z sympatycznością :)

Więc tym bardziej zdumiałem się sam sobie, gdy w me oczy wpadł za pośrednictwem Internetu jeden z najlepszych kawałów roboty fotograficznej jaki widziałem przez ostatnie parę lat. I to nie żadne tam, tak pomiatane przez wielu, portrety o niczym ludzi siedzących… nie jakieś tam pozbawiane niejako z założenia treści Instagramy (uważam inaczej!)…. nie jakieś tam Polaroidy, które tylko formą gonią za atencją fotografów…. a już tym bardziej kompletnie nieuzasadnione kolodiony… :)

Oto, w me oczy wpadł konkretny kawałek, przemyślanej, wypracowanej, dopracowanej, wyedytowanej, wytechnikaliowanej do granic możliwości roboty z pogranicza portretu/reportażu/eseju/powieści –  czyli, innymi słowy esencji fotografii… czyli dokument fotograficzny. Tak. Możemy się bawić w różne fanaberie, ale zawsze i wszędzie wrócimy do meritum fotografii. Do dokumentu. Możemy go przebrać, ubrać i pokolorować jak chcemy. Ważna jest treść.

Ostatnio dużo o niej (owej treści) się pisze, bo i czasy takie, że treść przestała mieć znaczenie. Dlatego tym bardziej jest mi wspaniale, że zanurzam się w tym materiale jak w ciepłej rzece (czy są ciepłe rzek i!?) i przechodzę swobodnie z jednego brzegu na drugi prowadzony przez autora po miękkich kamieniach, bez zawirowań, bez zbytniej nonszalancji w obrazowaniu, bez wykrzykników w postaci wirów i zagłębień, bez mielizn nudzących proces marszu rzeką. I kiedy już staję po drugiej stronie, na przeciwległym brzegu, mam na stopach samą treść, sam treściwy piach z tej rzeki. Wszystko co powinienem pamiętać, zostało mi w głowie. Nic nie straciłem, a wiele zyskałem. Dopełnienie takie jakieś. Spokój.

I kiedy siądę sobie już tak wygodnie na kamieniach osuszając przemoczone nogawki, to dostrzegam aspekt techniczny. Projekt wykonano na 4×5 cala. I niech mi już nigdy nikt nie próbuje uzasadniać, że to nie ma znaczenia, bo ma! To co potrafi zdziałać duet: LF + skaner porządny (bębenek cholerny) to jest nadal kompletnie nieosiągalne dla aparatów wszelakich innych. Nieosiągalne! Plastyka i sposób w jaki rysują obiektywy LF jest nie do podrobienia. Trójwymiarowość tych zdjęć w powiększeniach musi być namacalnie mokra, jak woda w rzece. Do tego dochodzi sposób prezentacji, do tego sposób promocji w galeriach, mediach, internecie, do tego zainteresowanie mediów (ostatnio fundacji Aperture), że aż chce się wierzyć w moc fotografii :)

Karmię Was tym słowotwórstwem, bo chcę opóźnić trochę kulminację. Na domiar złego, akurat w Internecie ciężko się to chyba ogląda i dlatego polecałbym wszystkim najpierw przeczytać świetny wywiad z autorem na temat projektu, by z lekka wprowadzić się w miły stan zapowiedzi. Dodatkowo materiał wywiadu jest podany w świetnej formie wizualnej – uwielbiam taką estetykę stron www. Potem zalecam drugi link do szerszej wersji fotograficznej, już na stronie autora. Wiem, że nie powinienem, ale zalecam oglądanie zdjęć na czymś co ma to coś, co się nazywa Retina… panie…. panie… mniód!

No to w końcu o kim i o czym mowa? Bryan Schutmaat i jego projekt “Grays The Mountain Sends”. Oszalałem! Idźcie w nurt!

Wywiad pod tym obrazkiem:

bryan_interview

Strona autora pod tym obrazkiem:

bryan_site

11 komentarzy

  • Jak ja nie lubię takich zdjęć. Pokazują możliwości, podsycają ciekawość i kupa. Czy ci ludzie w tym miasteczku niczego nie robią? Nie żyją? Czy calość ich egzystencji sprowadza się do stania na baczność przed obiektywem kamery? Nie krzątają się przy domu? Nie łowią ryb w rzece? Nie grzebią zmarłych? Nie robią zakupów? Nie grają w ping-ponga? Nie jedzą w restauracji? Jeden, jedyny pan wybił się i pokazuje, że pije piwo. Nienawidzę tej maniery, mody fotografowania. Mam nadzieję, że w koncu minie.

  • Całe szczęście, że takie sądy podawane są bezimiennie i bezmailowo, bo warte są wtedy dokładnie tyle samo co przemyślenia autora.
    Cechą ludzi inteligentnych jest wiara w słynny cytat z Benedykta Chmielowskiego: “koń jaki jest każdy widzi”.

    Zdjęcie chmur w materiale o burzy to domena jednej z poczytniejszych gazet codziennych, która widać ukształtowała i Twoją wizję fotografii bezimienny panie K.

    Polecam wytężenie umysłu i wyobraźni… dostrzeżesz niedostrzegalne. Uwolnij umysł! :):)

  • Bliższe mi argumenty niżli autorytety, więc anonimowość niczego mojemu zdaniu nie ujmuje.
    I oczywiście. Po cóż czekać na burzę skoro można bez dużego nakładu pracy sfotografować piorunochron (koniecznie w wielkim formacie dla zachowania detalu). Rozleniwili się dzisiejsi fotografowie, rozleniwili.

  • Swoją wypowiedzią raczej Ameryki nie odkryję, ale powiem, że strona techniczna jak i treściowa jest wspaniała. Spędziłem miły wieczór oglądając kolejno prace tworzące historię jaką przedstawia autor. Całość jest zwarta i czytelna. Cóż, w tej sytuacji kamera 4×5 cala świetnie zdała egzamin.
    Dyskutować w kwestii maniery robienia zdjęć w ten czy inny sposób nie mam zamiaru. Podobnych dokumentów, lub robionych w tej konwencji zapewne jest więcej. Autor zadecydował sam jak chce opowiedzieć historię i tomu się udało. Jednym się podobać będzie innym, nie koniecznie. Cóż o gustach nie mam zamiaru dyskutować. Zdaję się na własną wyobraźnię, wrażliwość fotograficzną i pewną umiejętność przestrzennego umiejscowienia całej opowieści, co sprawia, że miałem uczucie bycia w tym miejscu z tymi ludźmi. Takimi pracami lubię karmić swoje oczy i umysł. Pozdrawiam

  • Dziwi mnie jeszcze Iczku, że zauważasz nakład pracy włożony w dzieło od strony technicznej. Wielki format, kolodnion, zmaganie się z materią, a nie zauważasz odwalenia roboty od strony treści. Rozumiem, że czas Country Doktorów już minął, ale dlaczego zastępuje je coś takiego ubogiego?

  • Tu inny K – bez kropki. Seria Schutmaata jest może Burtyńsko-Shore’owato-Sternfeldowska (kolejność alfabetyczna) z pewną dozą romantyzmu i jakoś tam manierystyczna w pokazywaniu “working class” z amerykańskiej prowincji… Pomimo tego – ogląda się ją z dużą przyjemnością (nie raz i nie dwa) pomimo świadomości jej uproszczeń…

    Nie można, niestety, tego powiedzieć np. o stewardesach z

    http://www.national-geographic.pl/aktualnosci/pokaz/final-9-wielkiego-konkursu-fotograficznego/

    No ale coż, prawo jury, ale to inna bajka…

    PS A propos wielkiego formatu, którym rzekomo wyłącznie posługiwał się Schumaat. Ja nie byłbym tego aż tak pewny. W jednym wywiadzie wspominał, że fotografuje także lustrzanką cyfrową, którą wykorzystuje głównie do “notatek”. W przypadku 2 zdjęć mam podejrzenie o zastosowanie detektora cyfrowego ;) Ale to tylko moja zgadywanka… Jeśli tak, to słusznie z jego strony, bo w XXI w. matematyczność przyrody chyba już dostatecznie została dowiedziona :) Szkoda, że nie częściej – może wyszłoby to z korzyścią dla jego serii… a może nie, kto to wie…

  • K bez kropki – bo system uznał Cie za spamera, pewnie dlatego że linki wstawiles. Poprawiłem system :)

fotopropaganda blog o dobrej fotografii